Ostatni dzień długiego listopadowego weekendu, jutro wrócimy do szarej, jesiennej rzeczywistości. Żeby ten powrót był choć trochę mniej przykry, zabierzmy ze sobą garść dobrych piosenek, np trzydziestu. Tyle ile standardowo liczy sobie moja cotygodniowa, podsumowaniowa playlista. A co się na niej znajduje? O tym poniżej.
Zacznijmy od albumu, który po prostu zawładnął mną bez reszty. Niemiecki duet Aiwaz na swoim debiucie prezentuje muzykę z pogranicza gothic i doom metalu, podanego w mocno tradycyjny sposób. Nie ma tu fuzzów są za to ciężkie, melancholijne gitary i niezwykły jak zawsze głos Arkadiusa Kurka, balansujący od nostalgicznych, pełnych rozpaczy zawodzeń po prawdziwie brutalny, death metalowy growling jak w utworze tytułowym. Melodie sunące powoli w każdej z sześciu tworzących album kompozycji nie pytają o pozwolenie na zostanie w pamięci, one wtłaczają się bez pytania z siłą walca, przejmując prawie całą przestrzeń dla siebie. Jest to może zbyt hiperboliczne porównanie ale zważcie, że na dzisiejszą playlistę trafiło aż pięć (z sześciu, przypominam) kawałków z tej płyty, z czego Garden of Despair był absolutnie najczęściej przeze mnie słuchanym w całym ostatnim tygodniu. Gorąco polecam wszystkim spragnionym ciężkiej, pełnej emocji melancholii.
Epicki, wierny tradycyjnym wzorcom doom metal to też znak rozpoznawczy polskiego Metallusa. Rok temu wydali swój debiutancki album Funeral of the Sun, będący mocarnym, prawie 1,5-godzinnym podwójnym wydawnictwem. Pomimo takiej długości nie można się nudzić a to za sprawą dopracowanych i ciekawych kompozycji. Spośród nich, a mamy tam naprawdę sporo podniosłych metalowych marszów ja najczęściej wracam do Demonici, będącej prawdziwą epic doomową balladą.
Innym zespołem, który potrafi grać naprawdę majestatyczny doom metal jest szwedzki Monolord. Tu jednak mamy do czynienia z jego stonerową inkarnacją. Są tu więc wolne tempa, hipnotyzujące melodie i fuzzowe gitary. W ostatnim czasie przypomniałem sobie twórczość tego zespołu i na dzisiejszą listę wrzucam dwa utwory z moich ulubionych płyt zespołu - tytułowy z Rust i krótkie, dość "przebojowe" The Weary z ostatniej jak dotąd Your Time to Shine.
A skoro już tyle piszę o doom metalu to czy trafiło mi się jakieś odkrycie z Doom Charts? Jak najbardziej. Tym razem jest to nowojorski Certain Death, w którego muzyce prócz akcentów stoner/domowych czuć przede wszystkim i spirache proto-metalem z lat 70-ych. Jeśli lubicie takie retro klimaty rzućcie okiem na Moon on the Rise i resztę ich debiutanckiej płyty.
Jeżeli natomiast szukacie muzycznej melancholii ale potem lżejszej bardziej gotycko rockowej w formie polecam zapoznać się z twórczością brytyjskiego Inkubus Sukkubus. Z ich bogatej dyskografii moją ulubioną pozycją nie są klasyczne Wytches czy Belladona&Aconite a wydana w 2011 roku The Goat. To na niej znajdują się zaraźliwie melodyjny Fire & Ice, powoli sunący do przodu, nostalgiczny Melancholy Blue czy stopniowo rozkręcający się utwór tytułowy. Wszystkie trzy znajdziecie na dzisiejszej playliście.
Drugim najczęściej słuchanym przeze mnie ostatnio gatunkiem jest rock progresywny. Tu, obok kanadyjskiego Huis, którego najnowsza płyta jest jednym z mocnych kandydatów do tytułu albumu roku, polecam Wam też twórczość innych artystów z Ameryki Północnej. Tak w przypadku również kanadyjskiego Mystery i amerykańskiego Phideaux w tym tygodniu sięgnąłem po mniej znane mi albumy, odpowiednio nostalgiczny i tajemniczy Beneath the Veil of Winter's Face i nagrany a także napisany w jeden dzień, bardziej piosenkowy 313. Z próbką każdego z nich możecie się dziś zapoznać.
Oba wspomniane wyżej krążki mają już swoje lata. A czy mam dla Was jakieś nowości? Jak najbardziej. W listopadzie premierę miała pierwsza od 9 lat płyta szwedzkiego Beardfish. Na Songs for a Beating Hearts mamy jak zawsze do czynienia z kunsztowną i wciągającą muzyką. Na uwagę zasługuje podzielone na 4 partie suita Out in the Open, której druga część szczególnie często leci w moim odtwarzaczu. Prócz niej polecam też otwierający płytę, spokojny i nastrojowy Ecotone, dobrze wprowadzający słuchacza w obcowanie z tą ciekawą muzyką.
Druga prog-rockowa nowość, a w moim przypadku absolutne odkrycie, to również dzieło Skandynawów, tym razem z Danii. Isbjorg wydał niedawno swój drugi album zatytułowany Falter, Endure. Muzycy mówią o sobie, że grają prog-rock prowadzony przez pianino. Trudno się z tym nie zgodzić, choć nie zapominają też o innych instrumentach, jak choćby w otwierającym album Solitaire, gdzie intensywny gitarowy podkład przeplata się z ekspresyjnym solo na saksofonie.
To był prog-rock, teraz czas na progresywną odmianę metalu. Nikogo chyba nie zdziwi uwielbienie jakim darzę najnowszą płytę duńsko-szwedzkiego kwartetu VOLA. Friend of a Phantom ta płyta ciekawa, pełna zaskakujących kontrastów i rozwiązań muzycznych. Są tu i djentowe gitary, post-rockowe, delikatne wokale i unoszącą się nad tym wszystkim kosmiczno-eteryczną atmosferę. I choć wydaje mi się, że poprzedni album był bardziej zróżnicowany to na swoim czwartym wydawnictwie zespół konsekwentnie trzyma się swojego, charakterystycznego tylko dla nich stylu. Na playliście możecie odnaleźć dwa, moje ulubione utwory ale jest to tylko mały wycinek tego niezwykle dopracowanego albumu.
Na koniec jeszcze trochę power metalu, tego starszego jak Thy Laste Fyre Stormwarrior z 2009 roku i tego wydanego w tym roku jak np włoskie Frozen Crown. Są też absolutnie najświeższe utwory z najnowszej płyty Innerwish i EP-ki Seven Kingdoms. Nową EP-kę z trzema premierowymi i kilkoma koncertowymi utworami wydało holenderskie Delain. Myślę, że każda z tych nowości jeszcze będzie u mnie grana.
Jest jeszcze teatralny hard rock, inspirowany mocno Queen i klasyką AOR z lat 80-ych - Cats in Space. Fajne gitarowe granie, które szybko wpada w ucho.
I tak doszliśmy do końca podsumowania jak i końca długiego weekendu. Trzymajcie się ciepło w ten listopadowy wieczór. Link do playlisty poniżej:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz