poniedziałek, 29 stycznia 2024

22.01-28.01.2024

 


Odkąd prowadzę tego bloga niezmiernie rzadko trafia mi się taka kompaktowa i spójna playlista tygodniowa. Na dzisiejszej znajdziecie utwory tylko 10-u wykonawców, z których trzy wybijają się zdecydowanie na prowadzenie. Myślę, że czynnikiem sprawczym jest po prostu wysoki poziom rzeczonych kapel, niepozostawiających czasu na nudę i szukanie nowych brzmień. Mam nadzieję, że jesteście podobnego zdania.

Szwedzkie Metalite reprezentuje na dzisiejszej playliście aż 7 kompozycji - raz szybszych, raz bardziej rytmicznych ale niesamowicie melodyjnych. Zespół nie zbacza z raz obranej drogi i coraz bardziej zanurza swój europejski power metal w elektronicznym sosie. Do tej stylistyki idealnie pasują fantastyczne, cyberpunkowe liryki tworzące z Expedition One spójną całość. Naprawdę, po pierwszych singlach nie spodziewałem się, że tak mi się ten krążek spodoba. Utwór Cyberdome to aktualnie moja prawdziwa muzyczna obsesja ale uwierzcie, pozostałe 6 piosenek, które wrzuciłem na listę wcale niczym mu nie ustępują. Chapeau bas!

Fani power metalu mogą się cieszyć nie tylko z nowego krążka szwedzkiej kapeli, również The Grandmaster zaczął 2024 rok od mocnego uderzenia. O płycie Black Sun piszę już któryś tydzień ale naprawdę jest to kawał dobrego, niemieckiego powera. Jens Ludwig po raz kolejny pokazuje swój muzyczny talent i żal jedynie, że w swoim macierzystym zespole ujawniał go (przynajmniej w ostatnich latach) naprawdę sporadycznie. Jeżeli tęsknicie za Edguy'em a to co Tobias gra aktualnie z Avantasią nie do końca reprezentuje Wasze gusta to osłuchajcie sobie Grandmastera. Takie kawałki jak Heaven's Calling, Black Sun, Into the Dark czy Watching the End poziomem dorównują klasykom gtaunku jak Mandrake czy Hellfire Club. Liczę, że projekt będzie dalej rozwijany a Jens z kompanią nagrają jeszcze niejedną świetną płytę. Po cichu liczę też na powrót Edguya, ale póki co szanse na to są niewielkie.

Po Szwecji i Niemczech nasza power metalowa wędrówka przenosi się na Półwysep Iberyjski, gdzie swój kolejny opus zaprezentowali folk-metalowcy z Mago de Oz. Alicia en el Metalverso to, według najczęściej przyjmowanej rachuby 17 płyta hiszpańskiej legendy ciężkiego grania. Jest to też pierwsze nagranie z nowym wokalistą, Rafa Blasem, który zastąpił borykającego się z problemami zdrowotnymi Zetę. Jak na kilka pierwszych odsłuchań to przyznam, że krążek ten jest zdecydowanie bardziej power-metalowym niż folkowy i chyba wychodzi mu to na dobre. Mamy szybkie, soczyste kawałki z, co akurat zawsze było atutem kapeli, melodyjnymi liniami wokalnymi. Instrumenty folkowe są oczywiście obecne ale raczej pełnią formę akompaniamentu niż "pierwszych (nomen omen) skrzypiec". Na dzisiejszą listę wybrał trzy kompozycje i są to wydany niedawno na singlu Luna de Sangre, balladowy Por si un te pierdes i bardziej heavymetalowy El metalverso. Polecam nie tylko iberofilom.

Nowy singiel, trzeci z kolei zapowiadający krążek Clear Cold Beyond, wypuściła również fińska Sonata Arctica. Nowa płyta zapowiadana jest jako powrót to power metalowych korzeni, co pokazał pierwszy singiel, wydany w październiku First in Line. Druga zapowiedź, The Monster Only You Can't See nieco zaniepokoiła fanów, gdyż znowu pojawiło się dużo elementów progresywnych, choć tym razem nie odbierając kompozycji "słuchalności". Jak na tym tle prezentuje się Dark Empath? Nie jest to powermetalowa galopada ale czuć echa pierwszych czterech płyt, a zwłaszcza utworu Don't Say a Word z czwartego albumu Finów. Jest to rytmiczna, utrzymana w średnim tempie melodyjna piosenka, kontynuująca w warstwie tekstowej wątki rozpoczęte od słynnego The End of This Chapter z płyty Silence. Ja to kupuję i czekam na premierę całego albumu.

Przejdźmy do innego gatunku, bo jednak power zdominował za bardzo chyba ten artykuł. Prawdziwą gwiazdą i weteranem AOR jest bez wątpienia Jim Peterik. Pisałem o nim w piątek artykuł (tu). Jak już wspominałem ostatnio, jego projekt The World Stage wydał w styczniu nowy album zatytułowany Roots & Shoots, pełen współprac ze znanymi i wschodzącymi gwiazdami rocka. Jak na klasyczny AOR przystało pełno tu potencjalnych przebojów, są i ballady i cięższe, hard-rockowe numery. Jednym słowem nie można się nudzić. A Dangerous Combination to prawdziwa petarda.

Miłośnikom hard-rocka znane jest tez zapewne brytyjskie Magnum. Z ich ostatniej, pożegnalnej zapewne, płyty zamieszczam dziś na playliście moją ulubioną kompozycję - Run Into The Shadows.

Ciekawostką na pewno jest zespół Apple,bgrający psychodelicznego rocka. W dyskografii tylko jedna płyta - An Apple a Day, wydana w 1969r przeszła wtedy bez echa. Dopiero po latach została uznana za jedno z wybitniejszych dzieł brytyjskiej psychodelii. Muzyka przyjemna, można powiedzieć, że nawet soft-rockowa ubrana w psychodeliczne szaty. 


Na zakończenie trzy zespoły z szeroko pojętego świata doom metalu. Sedona Crystal Bitch to przebojowy stoner/doom z charyzmatycznym damskim wokalem. Jedno z odkryć grudniowego zestawienia Doom Charts. Niemiecki Lord Vigo to znowu moje własne odkrycie - jeden z zespołów, na który natknąłem się przy przygotowywaniu artykułu o mało znanych zespołach epic doom metalowych. Co mogę powiedzieć, panowie wiedzą jak budować podniosły klimat, będąc wiernym stylowi wykreowanemu przez chociażby Candlemass. Póki co w moich głośnikach gości ich przedostatnia płyta - Danse de noir, z której na playlistę wrzucam Shoulder of Orion i utwór tytułowy.

Ostatnim zespołem, który dziś jest tylko wspomniany ale w przyszłości ma szansę stać się jednym z głównych bohaterów moich cotygowniowych podsumowań jest Lucifer. Muzyka grana przez szwedzką ekipę to fuzja occult-rocka, proto-metalu i doom metalu, którą nazwać można po prostu doom-rockiem. Dowodzona przez niezwykle utalentowaną wokalistkę Johannę Sadonis, ma już na koncie pięć albumów - ostatni wydany w ten piątek. Jako swoisty apetizer wrzucam dziś na listę hipnotyzująco-melodyny At the Mortuary ale czuję, że za tydzień na 1 utworze się nie skończy.

Ok, to doszliśmy do końca. Niby tylko 10 zespołów ale o każdym wypadało powiedzieć choć kilka słów. Teraz czas na playlistę - łapcie link i miłego słuchania!

Playlista: 28.01.2024

czwartek, 25 stycznia 2024

Jim Peterik - Playlista Tematyczna


Pora na kolejną playlistę tematyczną poświęconą utalentowanemu i uznanemu muzykowi. Dziś naszym bohaterem jest Jim Peterik, autor wielu nieśmiertelnych rockowych hitów. Ten amerykański gitarzysta i wokalista nie tak dawno wydał kolejną płytę w swojej bogatej dyskografii, tym razem pod szyldem Jim Peterik and The World Stage, o której pisałem przy okazji ostatniego podsumowania tygodnia. To jednak tylko wierzchołek góry lodowej - przejdźmy zatem do krótkiej notki biograficznej.

Jim Peterik urodził się 11 listopada 1950r w Berwyn w stanie Illinois. Muzyką interesował się od najwcześniejszych lat. W wieku 14 lat założył swój pierwszy zespół - Ides of March, funkcjonujący z przerwami do dziś. Po zawieszeniu działania wspomnianej wyżej kapeli udzielał się w zespole Chase i wydał pierwszy album solowy.

Po kilku zmianach personalnych, zespół towarzyszący Jimowi zmienił nazwę w 1977r na Survivor, znany z utworów wykorzystanych w wielu filmach z Sylvestrem Stallone. Najsłynniejszy to oczywiście Eye of the Tiger z filmu Rocky III, ale moim personalnie ulubionym jest Burning Heart, który znalazł się na ścieżce dźwiękowej do kolejnej części przygód amerykańskiego boksera. Survivor wydał kilka bardzo dobrze przyjętych przez krytykę i słuchaczy albumów, ale w 1988 działalność zespołu została zawieszona. Podejmowano później kilkukrotnie próby reaktywowania kapeli, która aktualnie działa w zmienionym składzie, bez m.in. Peterika i zmarłego nagle w 2014r wokalisty Jimiego Jamisona. 

W latach 90-ych reaktywowano działalność Ides of March, Peterik poświęcił się również komponowaniu i produkowaniu utworów dla innych wykonawców. Spośród współpracujących z nim kapel i artystów wymienić trzeba przede wszystkim 38 Special, Sammy'ego Hagara, Doobie Brothers, Cheap Trick, Lisa McClowry czy Beastie Boys. 

W nowe tysiąclecie Jim Peterik wszedł pełen nowych pomysłów i projektów. W 2003 roku wespół z wokalistą Toby'm Hitchcockiem założyli zespół Pride of Lions, który osobiście uważam za najciekawszy przykład nowoczesnego AOR-u. Sam zainteresowany o muzyce grupy mówi, że łaczy się w niej to co najlepsze w melodyjnych hard rocku alt 80-ych z nowoczesnymi trendami i produkcją. Zespół ma już na koncie 7 płyt studyjnych, wśród których naprawdę trudno znaleźć tę z wyraźnie słabszym materiałem. Dość powiedzieć, ze ich ostatnie dzieło, Dream Higher uznałem za najlepszą płytę 2023 roku w kategorii hair metal/hard rock/aor. 

W ostatnich latach Peterik rozpoczął także działaność projektu World Stage, na którym obok uznanych i nierzadko, wiekowych wokalistów znajdują się utwory współtworzone przez wschodzące gwiazdy muzyki rockowej, m.in. Chez Kane (którą uwielbiam) czy Leslie Hunt

Oprócz zamiłowania do muzyki rockowej, czy tej cięższej czy bardziej przebojowej, Jima Peterika coraz bardziej fascynuje smooth jazz, czemu daje wyraz w swoim kolejnym projekcie - Jim Peterik's Lifeforce. Warto zapoznać się z ich dyskografią, gdyż znajdują się w niej m.in. jazzowe aranżacje najbardziej znanych kompozycji muzyka, w tym m.in. Eye of the Tiger.

Tradycją już jest, że do tego typu artykułu dołączam playlistę z moimi ulubionymi utworami danego artysty, tak z jego macierzystych zespołów jak i licznych współprac (czy to jako współkompozytora czy w roli gościnnego wokalisty/gitarzysty). Dziś mam dla Was potężną, bo liczącą aż 90 utworów plejkę. Mam nadzieję, że jej odsłuch przyniesie Wam dużo radości i dobrej energii, bo tym przede wszystkim emanuje tworzona przez Jima Peterika muzyka. Miłego weekendu!

Playlista: The Best of Jim Peterik

poniedziałek, 22 stycznia 2024

15.01-21.01.2024

 


Kolejne tygodnie nowego roku upływają mi na spotkaniach z muzyką melodyjną, łatwo wpadającą w ucho, niepozbawioną jednak pazura. Nawet gdy z głośników leci bardziej stonerowa czy doomowa nuta jest to niesamowicie łatwo wpadająca w ucho odmiana gatunku. Czy spodoba się to metalowo/rockowym purystom, ciężko oceniać. De gustubis non disputandum est.

Przejdźmy więc do podsumowania. Zacznę od największego chyba muzycznego zaskoczenia ostatnich dni. O projekcie Jim Peterik and World Stage już kiedyś słyszałem ale wydawało mi się, że to taki cover band oparty o utwory skomponowane przez tego słynnego gitarzystę w toku jego wieloletniej kariery. Nie mogłem bardziej się mylić. Gdy trochę z nudów puściłem sobie ostatni album tego projektu od razu pochłonął mnie bez reszty. Osobiście jestem wielkim fanem Jima, jak sami wiecie moim ulubionym aor-owym albumem zeszłego roku był właśnie krążek Pride of Lions, w którym Peterik łączy siły z Tobym Hitchcockiem. Coś czuję, że album Roots & Shoots może powtórzyć wyczyn Pride of Lions. Na tym albumie mamy duety Jima z różnymi wokalistami, zarówno legendami melodyjnego rocka (jak Kevin Cronin z REO Speedwagon, Don Barnes z 38. Special itd) jak i wschodzącymi gwiazdami gatunku (laureatki Idola - Ashtone Brooke Gill, Leslie Hart). Muzycznie mamy tu zarówno fajny gitarowy aor, melodyjny hard-rocka, epickie power ballady czy elementy country. Płyta zróżnicowana i, moim skromnym zdaniem, bez słabego momentu. Na dzisiejszą playlistę trafia aż 6 kompozycji, z czego absolutny naj to Dangerous Combination, w którym udało się połączyć najlepsze cechy Survivor (którego Peterik był głównym kompozytorem) z REO Speedwagon - utwór petarda.

W kategorii melodyjnego hard rocka nie sposób nie wspomnieć o brytyjskim Magnum, które na swojej 27 płycie udowadnia, że lata aktywności scenicznej w żaden sposób nie stępiły w nich kreatywności. Nic tu nie jest na siłę, płyta "słucha się sama". Biorąc pod uwagę niespodziewaną śmierć Tony'ego Clarkina, głównego kompozytora zespołu trzeba przyznać, że Magnum w sposób godny żegna się z fanami. Moje ulubione utwory z płyty to Run with a Shadow, The Seventh Darkness czy Blue Tango. Wszystkie z nich, a nawet więcej, znajdziecie na playliście.

Jedną z najbardziej melodyjnych odmian metalu jest niewątpliwe power metal. Tu również dużo dobrego się dzieje. O zespole The Grandmaster pisałem już tydzień temu i przyznam, że z dnia na dzień ich najnowszy krążek Black Sun robi na mnie coraz większe wrażenie. Jest szybko, ciężko i melodyjnie. Duża w tym zasługa Pera Johanssona, którego mocny, ochrypły wokal dodaje utworom jeszcze więcej agresji. Jens Lugwig na gitarze kosi jak zwykle, a nawet chyba mocniej gdyż kompozycje są dużo bardziej metalowe niż na ostatnich albumach Edguya. I choć cały czas tęsknię za jednym z moich ulubionych zespołów, to takie płyty jak Black Sun rekompensują to ze znaczną nawiązką. Posłuchajcie zresztą sami - Into the Dark, Watching the End, Heaven's Calling czy utwór tytułowy - każdy z nich ma szansę przejść do absolutnej klasyki power metalu. Naprawdę solidna robota i mocny kandydat do płyty roku (choć przed nami jeszcze ponad 300 dni i mnóstwo premier).

W ostatniej dekadzie w power metalu coraz mocniej zaznacza się trend miksowania standardowych elementów gatunku z muzyką elektroniczną. Niedawno pisałem o Reasons Behind, nie można też nie wspomnieć o Battle Beast i Beast in Black - wszystkie epatują mocnym elektronicznym brzmieniem, wykorzystaniem sampli czy "techniawowym" bratem. Wiem, że to kolejny cios dla gatunkowych purystów ale takie połączenia wychodzą nad wyraz dobrze. Jednym z takich zespołów jest szwedzkie Metalite, które w ten piątek świętowało premierę swojego czwartego albumu, zatytułowanego Expedition One. Przyznam się, że wypuszczane od prawie roku single budziły we mnie pewien niepokój, gdyż nie czułem w nich takiej energii jak choćby w Virtual World z ostatniej płyty. Na szczęście jak się okazało, do promocji krążka wybrano te słabsze kompozycje. Tak więc, mogę powiedzieć, że na swoim czwartym wydawnictwie Metalite daje czadu - znajdziemy tu zarówno power metalowe galopady (z elektronicznym brzmieniem perkusji) jak i bardziej taneczne kawałki (z ostrymi gitarami). Szczególnie ujął mnie rozpędzony Cyberdome ale przebojowe Blazing Skies czy Disciples of the Stars też dają radę (akurat to jedyne single, które od razu do mnie przemówiły). Myślę, że za tydzień będę miał jeszcze więcej do powiedzenia o pozostałych piosenkach, w końcu na Expedition One mamy ich aż 16!

Nowy singiel wypuścił w piątek uznany brytyjski zespół prog-rockowy - Big Big Train. Po dość ciężkim jak na standardy grupy Oblivion, Miramare oferuje więcej refleksyjnej muzyki. Utwór płynie powoli, malujący dźwiękami różnorodne muzyczne pejzaże. Jest to kompozycja mocno działająca na wyobraźnię i budząca dużo emocji, zarówno pozytywnych jak i bardziej stonowanych. Alberto Bravin dobrze radzi sobie wokalnie, godnie zastępując zmarłego tragicznie Davida Longdona. Po tak udanych singlach naprawdę nie mogę się doczekać premiery pełnego albumu.

Na dzisiejszej playliście znajdziecie też zespół Asteroid. Jest to szwedzka kapela grająca stoner/spacer rocka. Swego czasu (początek 2022r) mocno zasłuchiwałem się w ich trzeci krążek. W zeszłym tygodniu po dłuższej przerwie wróciłem do ich twórczości i tym razem w ucho wpadł mi pochodzący z drugiego albumu utwór Garden, charakteryzujący się hipnotycznym rytmem i psychodeliczną atmosferą. Zachęcam do zapoznania się tak z tym kawałkiem jak i całą dyskografią Szwedów.

Psychodeliczną muzę, choć bardziej osadzoną w soft-rocku lat 60 i 70 prezentowało brytyjskie Apple, o którym pisałem już ostatnio. Tym razem na playliście znajdziecie nieco inny zestaw ich kompozycji, obok Buffalo Billycan macie też bardzo rytmiczny Doctor Rock

W kategorii doom metalu na uwagę zasługuje na pewno Sedona Crystal Bitch, łącząca tradycyjną odmianę tego gatunku z dusznymi stonerowymi brzmieniami, odpowiednią dozą przebojowości i charakterystycznym damskim wokalem. Szczególnie fajnie wypada to w takich kawałkach jak Smoke and Mirrors, Lilith czy Worse than Worthless. Serdecznie polecam, zwłaszcza wielbicielom takich kapel jak Alunah czy Besvarjelsen.

Pozostałe utwory na playliście to znane już z poprzednich podsumowań noise rockowy Zespół Sztyletów (aż 3 kompozycje), hiszpański heavy psych Saturna i symfoniczny power metal zza oceanu (ShadowStrike).

Podsumowując, dzisiejsza playlista jest zróżnicowana stylistycznie choć liczba zespole, jakie na niej goszczą jest niższa niż zwykle. Mam nadzieję, że jakość utworów wynagrodzi Wam ten jeden (oby) mankament. Poniżej link, miłego odsłuchu!


czwartek, 18 stycznia 2024

Epic Doom Metal - Nieznane i Niedoceniane

 


Po artykułach poświęconym nieznanym i niedocenianym kapelom hair i power metalowym czas na gatunek z drugiej strony mojego muzycznego spektrum. Dziś chciałbym Wam zaprezentować playlistę dedykowaną zespołom epic doom metalowym. 

Posługując się definicją tego podgatunku, zamieszczoną w anglojęzycznej wersji Wikipedii można stwierdzić, że epic doom czerpie mocno z klasycznego heavy metalu. Charakteryzuje się też czystym, nierzadko operowym wokalem, wykorzystaniem chórów i instrumentów klawiszowym a także specyficzną grą perkusji, mającą nadać muzyce bardziej marszowego, epickiego klimatu. W warstwie tekstowej inspiracją jest najczęściej mitologia lub literatura fantasy, zwłaszcza klasyczne, "pulpowe" historie z lat 20-ych czy 30-ych. Szczególną popularnością cieszy się zwłaszcza proza Robina E. Howarda (twórcy m.in Conana Barbarzyńcy) i H. P. Lovecrafta (mitologia Chtulhu)

Do jednych z pionierów epic doom metalu należy szwedzkie Candlemass, od którego debiutanckiej płyty Epicus Doomicus Metallicus wzięła się cała nazwa dla tego nurtu. Inne zasłużone i najbardziej znane zespoły to m.in. Solitude Aeternus, Saint Vitus czy While Heaven Wept. Na dzisiejszej playliście, jak już się pewnie domyślacie, wyżej wymienionych kapel brak. Jest za to ponad 60(!) innych, mniej znanych ale wcale nie mniej uzdolnionych. Kryterium wyboru była tak jak ostatnio liczba słuchaczy na Spotify - mniej niż 2 tysiące w miesiącu. Wśród zakwalifikowanych grup znajdziecie m.in. świetny niemiecki Wheel, bluźnierczo erotyzujący Fvneral Fvkk, rycerskie Iron Void czy moje ostatnie odkrycia - polski Metallus i chilijski Blackflow. A to tylko wierzchołek góry lodowej...

Podsumowując, czeka na Was kilkanaście godzin majestatycznej, podniosłej i klimatycznej muzyki, dzięki której przeniesiecie się w świat magii i miecza, tudzież na zamieszkaną przez "przyczajoną grozę" i Przedwiecznych amerykańską prowincję. Miłego odsłuchu i niesamowitych muzycznych doznań! A jeśli macie pomysł, jaki gatunek przedstawić w kolejnym artykule z cyklu "Nieznane i Niedoceniane" dajcie znać! 

Link do playlisty poniżej:

Playlista: Epic Doom Metal - Unknown & Underrated

poniedziałek, 15 stycznia 2024

08.01-14.01.2024

 


Zima nie odpuszcza. W zeszłym tygodniu odnotowano u nas temperatury poniżej -20 stopni Celsjusza. Jakiej muzyki słucha się najlepiej w tak arktycznych warunkach? Odpowiedź to - różnej. W moim odtwarzaczu gościło dużo power metalowego ognia ale nie brakło też miejsca na bardziej stonowane czy nawet psychodeliczne brzmienia. O szczegółach opowiem poniżej.

Podobnie jak w zeszłym tygodniu bardzo chętnie słuchałem takich power metalowych kapel jak amerykański ShadowStrike (chyba najczęściej słuchany zespół w tym roku - wiem, minęło dopiero 2 tygodnie 2024 ale cii), kanadyjskiego Walk With Titans czy włoskiego Reasons Behind. Obok nich pojawił się też nowy gracz - The Grandmaster. Jest to kapela, która powinna zwrócić uwagę każdego fana europejskiej, a zwłaszcza niemieckiej sceny power metalowej, bowiem jednym z głównych mózgów całego przedsięwzięcia jest znany z Edguya Jens Ludwig. Obok The Unity, gdzie na basie gra Tobias Exxel, jest to kolejny projekt, w który zaangażowali się muzycy znani z tej legendarnej choć nieaktywnej od kilku lat kapeli. Nowa, druga już płyta The Grandmastera po kilku odsłuchach zapowiada się naprawdę solidnie i już z miejsca staje do rywalizacji o tytuł power metalowej płyty roku. Póki co na playlistę wrzucam znany z singla kawałek Watching the End ale bądźcie pewni, że za tydzień będzie ich więcej.

Coraz więcej czasu spędzam też na odsłuchu płyty Making Shores prog-rockowej kapeli Damanek. Zawarta na tej płycie muzyka, nieco jazzująca, miejscami flirtująca z folklorem ale przede wszystkim pełna ciekawych gitarowych zagrywek i saksofonowych wstawek działa jako idealne interludium między jedną a drugą powerową petardą. Myliłby się jednak każdy, kto uzna, że traktuję ten krążek jako zwykły przerywnik dla nabrania tchu. Jest to kawał naprawdę solidnej i nieszablonowej muzyki, która zadowoli nawet najbardziej wybrednych fanów. Szczególną uwagę polecam zwrócić na takie kompozycje jak otwierający album A Mountain of Sky, refleksyjne In Deep Blue i Noon Day Candles czy bardziej energiczne Back2Back. 

W kategorii stoner/doom/psychodela także dużo ciekawych utworów. Epicki Blackflow już znacie, zaznaczam więc tylko delikatnie jego obecność na playliście. Więcej miejsca muszę poświęcić heavy psychowej Saturnie, której nowy krążek The Reset pochłania mnie coraz bardziej. Bardzo dużym atutem jest tu czerpanie inspiracji tak ze stoner rocka, klasycznego heavy metalu czy momentami nawet doomu. Wychodzi z tego grupa nieszablonowych utworów, z których ciężko wybrać dwa podobne do siebie. Nic dziwnego, że w grudniowym zestawieniu Doom Charts zajęła pierwsze miejsce.

Innym zespołem, który również odkryłem dzięki grudniowej liście wspomnianego wyżej portalu jest Sympathy for the She Devil pochodzącego z Oklahomy amerykańskiego trio Sedona Crystal Bitch. Ich muzyka to przebojowy, nieco psychodeliczny stoner/doom z żeńskim wokalem. Jednym słowem, muzyka obok której nie da się przejść obojętnie. Zresztą posłuchajcie sami - na playlistę wybrałem dziś dwa kawałki Smoke and Mirrors i Lilith, myślę, że przypadną Wam do gustu.

W dzisiejszym artykule pragnę wspomnieć też o dwóch podopiecznych rodzimej wytwórni Piranha Music. O Zespole Sztylety pisałem już tydzień temu i przyznam, że z dnia na dzień coraz chętniej zasłuchuje się w muzykę zawartą na drugiej płycie polskiej kapeli, zatytułowanej Tak Będzie Lepiej. Spośród zawartych na krążku kompozycji szczególnie pragnę wyróżnić Blask, w którym nie brak i ostrzejszego wokalu i surowej, niespokojnej atmosfery. A fragment, w którym wokalista śpiewa "wiem, łańcuch mogę przerwać..." przyprawia mnie o ciarki. Jest moc. Prócz Blasku na liście są też obecni Bieguni, o których pisałem w zeszłym tygodniu. Drugim przedstawicielem Piranha Music jest oczywiście Wij i tu chyba napisałem już wszystko co istotne. Kapitalny album Przestwór nie może wyjść z mojej głowy, mimo tygodni które upłynęły od premiery. Kto jeszcze nie słyszał, ten znajdzie na playliście dwa świetne kawałki - Lete i Oko. Tylko ostrzegam, to uzależnia.

Ciekawym odkryciem, będącym poniekąd pokłosiem współpracy z blogiem Rockowy Zawrót Głowy jest walijski zespół Apple, grający psychodelicznego rocka. Grupa ta istniała tylko kilka lat i pozostawiła po sobie jeden, jedyny album, zatytułowany przewrotnie An Apple a Day. Paradoksalnie w momencie wydania (1969r) krążek okazał się finansową klapą i dopiero po latach został okrzyknięty klasykiem brytyjskiej psychodelii. Muzyka grana przez Apple to prawdziwe dziecko swoich czasów - są przywodzące na myśl Beatlesów melodie, jest nieco transowy klimat i charakterystyczny wokal. Na dzisiejszą playlistę wybrałem dwa, najbardziej chwytliwe utwory z tej płyty - Lets Take a Trip Down the Rhine i Buffalo Billycan. Zachęcam do zapoznania się z nimi a także do prowadzenia na własną rękę muzycznych wykopalisk - tyle zapomnianych diamentów czeka na odkrycie.

Na koniec dość słodko-gorzki akapit. W piątek premierę miała najnowsza płyta brytyjskiego klasyka hard-rocka, grupy Magnum. Here Comes the Rain śmiało można uznać za jedną z najlepszych pozycji w ich dyskografii, gdyż już od pierwszych dźwięków otwierającego numeru Run with the Shadows zespół bombarduje nas podniosłym klimatem, soczystymi gitarami i chwytliwymi melodiami wyśpiewywanymi charyzmatycznym głosem Boba Catleya. Wszystko byłoby super, gdyby nie wiadomość o nagłej śmierci Tony'ego Clarkina - jednego z założycieli i głównego kompozytora zespołu. Tak więc wszystko wskazuje, że Magnum ze sceną pożegna się w naprawdę godny sposób, że zejdzie ze sceny niepokonane...

Czy można dodać coś więcej? Wszystko co ważne zostało już napisane. Pozostaje mi zaprosić Was do odsłuchania playlisty, którą dla Was przygotowałem. Życzę Wam dobrego tygodnia, niech będzie lepszy niż ten mijający. Pozdrawiam!

Playlista: 14.01.2024

piątek, 12 stycznia 2024

Gościnnie: Rockowy Zawrót Głowy

 


Ten post miał być kolejnym z serii "Polecam" - czyli piszę krótko o jakiejś ważnej dla mnie stronie internetowej i wrzucam link do playlisty z zespołami, które dzięki niej odkryłem. Sytuacja zmieniła się jednak, gdy nawiązałem mailowy kontakt ze Zbyszkiem Sz., autorem bloga Rockowy Zawrót Głowy. Jest to strona internetowa, na której aż roi się od niezwykłej ale i naprawdę nieznanej muzyki. Zbyszek sam siebie nazywa muzycznym archeologiem i trudno się z tym nie zgodzić. W jego artykułach bardzo często goszczą prawdziwe białe kruki lat 60-ych i 70-ych, niezwykle trudne do zdobycia czy nawet posłuchania w popularnych obecnie serwisach (YouTube, streamingi). Jest to niewątpliwie gratka dla każdego muzycznego poszukiwacza, dla którego lata 70-e nie kończą się na Black Sabbath czy Led Zeppelin. W mojej bibliotece również zagościł niejeden ze wzmiankowanych na łamach RZG zespołów, dość choćby wspomnieć ogrywane ostatnio Moxy czy Josefus. 

Wracając do tematu konwersacji ze Zbyszkiem. W mojej głowie zrodziła się wtedy myśl o zdecydowanie ściślejszej współpracy. Poprosiłem Zbyszka o polecenie mi, jak i czytelnikom Mojej Muzycznej Kroniki, najciekawszych jego zdaniem wydawnictw muzycznych z "dawnych lat". Biorąc pod uwagę tematykę mojego bloga podzieliliśmy te rekomendacje na trzy grupy - hard-rock, rock progresywny i psychodelia. Do każdego z albumów Zbyszek dołączył krótką notkę informacyjną, które postanowiłem zostawić w oryginale. Moim wkładem było natomiast przygotowanie playlist z polecanymi dziś krążkami. Niestety nie wszystkie dostępne są na Spotify ale jestem pewien, że wytrwali poszukiwacze odnajdą je chociażby na YouTubie. Linki do odpowiednich playlist znajdziecie na końcu każdej sekcji, poświęconej odpowiedniemu gatunkowi muzycznemu.

Tyle tytułem wstępu. Oddajmy głos naszemu gościowi.

HARD ROCK

Christmas - Heritage (1970) - Kanadyjski kwartet Christmas założył wokalista, multiinstrumentalista i kompozytor Bob Bryder w (nomen omen) Boże Narodzenie, czyli 25 grudnia 1969. Aż do pojawienia się Rush był to wyjątkowo rzadki okaz tamtejszego, wcześniejszego hard-rocka. Smaczku dodaje fakt, że kwartet, w którym grali młodzi muzycy (najmłodszy Richie Richter miał 16 lat, pozostała trójka nieukończone 18) stworzył surowe brzmienie oparte na mocnych gitarowych riffach z tendencją do muzycznej, proto progowej ewolucji

Christopher - Christopher (1969) - Wyśmienity i jedyny album amerykańskiego power tria z przestrzenną, dynamiczną i wysmakowaną gitarową muzyką. Jak dla mnie jeden z najlepszych nieznanych albumów tamtych lat

Josefus - Dead Man (1970) - Zespół założony przez perkusistę wspomnianego wyżej tria z genialnym albumem, którego okrasą jest 17-minutowy utwór tytułowy zagrany wolnym tempem. Kawał autentycznego, gitarowego heavy rocka podlanego psychodelicznym sosem

Dias De Blues - Dias De Blues (1973) - Urugwajski zespół z jedyną płytą z bardzo ciężkim, jamującym graniem z bluesowymi elementami w stylu Led Zeppelin, Cactus, Cream. Okładka może nie za ciekawa ale muzyka kapitalna!

Grupa 220 - Slike (1974) - Zespół z byłej Jugosławii bijący na głowę tak bardzo popularnego w naszym kraju Biljego Dugme. Coś dla fanów improwizowanej, ciężkiej odmiany gitarowego rocka w stylu starego Wishbone Ash

Estus - Estus (1973) - Amerykański kwartet z byłym perkusistą Dust i późniejszym członkiem The Ramones, Markiem Bellem. Ciężkie granie, mnóstwo gitar i fajne, wpadające w ucho melodie bez żadnego kombinowania, czyli coś, co zdecydowanie większość fanów uwielbia w tego rodzaju muzyce

Funny Adams - Funny Adams (1971) - Jedno z moich dawnych, archeologicznych odkryć, które znalazło się potem na moim blogu. Krótko mówiąc, płyta dla fanów grup spod znaku Sir Lord Baltimore z klimatami Led Zeppelin

Flea - Topi O Uomini (1972) - Kolejne moje odkrycie, tym razem z Włoch. O ile włoska scena rockowa kojarzy się raczej z rockiem progresywnym, Flea jest jednym z przedstawicieli zespołów grających ciężką odmianę rocka. Na płycie znalazły się tylko cztery nagrania a 20-minutowa, tytułowa suita pełna połamanych rytmów, świetnych riffów i brawurowych solówek to potęga! Pozostałym trzem utworom też niczego nie brakuje. Całość utrzymana w stylu Black Sabbath z Cream i Budgie z Deep Purple!

Barnabus - Begining to Unwind (1971) - Sensacyjny materiał z niewydanej w epoce płyty, która ukazała się dopiero w 2020 roku, zawierający m.in. fantastyczny proto doomowy The War Drags On, "ołowiany" do utraty tchu Apocalypse, czy blisko 11-minutowy cover Leonarda Bernsteina Americana pełen gitarowych riffów i solówek z soczyście brzmiącą sekcją rytmiczną opartą na pulsującym basie i potwornie ciężkiej perkusji (o zespole i płycie więcej na blogu)

Short Crossing - Arising (1972) - Płyta nagrana w Boże Narodzenie 1970 roku ukazała się na rynku trzy miesiące później. Jest tu trochę blues rocka nie mniej takie hard rockowe Wastin' Time podszyty organami czy toczący się jak walec Suicide Blues po prostu zwalają z nóg

Frost - Frost (1969) - Na tej płycie nie ma ani jednego słabego utworu! Amerykański zespół dowodzony przez gitarzystę Dicka Wagnera (potem w zespołach Alice Coopera, Lou Reeda, Petera Gabriela) nagrał znakomity materiał z chwytliwymi melodiami łącząc go z klasycznym ciężkim rockiem z wszechobecnymi partiami znakomitej gitary spod znaku Grand Funk i Amboy Dukes

Yesterday's Children - Yesterday's Children (1969) - Kolejny zespół zza oceanu założony przez braci Croce w 1966r grający na początku garage rocka. Płyta z humorystyczną okładką zawiera dawkę bardzo ciężkiego, dynamicznego rocka (dużo fuzzu, dwie stopy). No cóż, wszak to był ten magiczny 1969 rok!

Truth and Janey - No Rest for the Wicked (1976) - Absolutna rewelacja! Totalna gratka dla miłośników wybuchowego ciężkiego rocka spod znaku Monrose, Budgie czy późniejszych UFO. Aż trudno uwierzyć, że ta znakomita płyta była nagrana na głębokiej, amerykańskiej prowincji i wydana w niewielkim nakładzie, stając się dziś łakomym kąskiem poważnych kolekcjonerów winyli. Kryminalnie przeoczony muzyczny rarytas.

Playlista: Hard Rock

ROCK PROGRESYWNY

Darxtar Darxtar (1991); Daybreak (1994) - Szwedzki, neoprogresywny zespół penetrujący muzyczny obszar space rocka z lat 70-tych. Pierwsza płyta nagrana przez dwóch muzyków (gitara i syntezator), ale już druga w kwartecie (skrzypce plus perkusja). Oba krążki zawierają długie, hipnotyzujące utwory z ciężkim brzmieniem gitary, kosmicznymi dźwiękami klawiszy i wyraźną linią basu. Fani starego Hawkwind będą zachwyceni.

In The Labyrinth The Garden Of Mysteries (1996) - Całkiem oryginalna, nawet jak na Szwecję grupa proponująca fascynujące połączenie muzyki progresywnej z elementami etnicznymi, głównie orientalnymi. Album oferuje całą gamę klimatów i melodii - muzyczna podróż przez baśniowe krainy. Można pokusić się o pewne porównania do Dead Can Dance i Petera Gabriela ery Passion.

Pulsar - Halloween (1977) - Pretendent do najwspanialszego francuskiego zespołu progresywnego. Halloween to ich trzecia płyta i prawdziwe arcydzieło. W całości wypełnia ją tylko jedna, długa kompozycja przykuwająca uwagę od pierwszego do ostatniego dźwięku.

Pentacle - La Clef Des Songes (1975) - Pentacle to swego rodzaju francuski odpowiednik King Crimson z okresu dwóch pierwszych płyt. Melancholijne melodie, powolne rytmy, wyrafinowane brzmienie gitary, subtelne dźwięki klawiszy. Muzyczne marzenie i prawdziwe dzieło sztuki.

Halloween Merlin (1994) - Brzmienie grupy charakteryzują fantastyczne partie skrzypiec i klawiszy wzbogacone o znakomity żeński wokal. Kapitalne połączenie muzyki progresywnej i klasycznej.

Isopoda - Acrostichion (1978) - Według mnie najlepszy, belgijski zespół progresywny lat 70-tych. Z jubilerską precyzją Isopoda tworzyła kompozycje o rzadkiej doskonałości wzbogacone przez znakomity wokal i aranżacje bliskie Genesis z tego okresu. 

Neuschwanstein - Battlement (1979) - Mityczny krążek nagrany przez mało znanych muzyków. Perfekcyjne dzieło w stylu "starego" Genesis z wokalistą brzmiącym jak Peter Gabriel. Muzyka o tej samej mocy i gęstości. Prawdziwy klejnot, który powinien znaleźć się w każdej kolekcji fana gatunku!

Junipher Green Friendship (1971) - Kultowy album legendarnej norweskiej grupy ostrym brzmieniu z Hammondem, dwiema gitarami, saksofonem i fletem. Rzecz obligatoryjna dla wszystkich wielbicieli Procol Harum, Birth Control, Rare Birth, Cressida, Beggars Opera...

Pinnacle Assasin (1974) - O tej mało znanej brytyjskiej grupie mówi się, że to "Hawkwind bez syntezatorów" tyle, że dziesięć razy mocniejszy niż Hawkwind. Ta płyta to arcydzieło mrocznego i ciężkiego progresywnego rocka chwilami przekształcający się w proto-speed metal podlany space rockiem. Nie bez kozery swój artykuł w RZG zatytułowałem "Muzyka, która zbiera sadzę z zębów"

Ragnarok Nooks (1976) - Trudno uwierzyć, że na świecie powstało tak wiele dobrych, dziś prawie nieznanych płyt. Nooks to kolejna zapomniana perełka tamtych lat nagrana przez zespół pochodzący z Nowej Zelandii. Z jednej strony mamy tu muzykę kojarzącą się z Pink Floyd z okresu Medle, z drugiej z zespołami takimi jak Fantasy czy Spring, a więc długie, rozbudowane kompozycje z bardzo ładnymi harmoniami wokalnymi i bogatym instrumentarium (fortepian, organy Hammonda, melotron, gitary). Znakomita i naprawdę ciekawa płyta.

Osiris Myths And Legends (1984) - Trudno uwierzyć, że w krajach arabskich grało się rock progresywny. A jednak! Zespół z egzotycznego dla nas Bahrajnu - jednego z emiratów nad Zatoką Perską zaprezentował na swojej płycie melodyjny soft progressive z angielskimi wokalami i wpływami tradycyjnej muzyki wschodniej. Co prawda słychać echa Camel i Genesis, ale nie są one aż tak nachalne. Naprawdę warto zapoznać się z tą uroczą pozycją!

Playlista: Rock Progresywny

PSYCHODELIA

27$ Snap of Face - Heterodyne State Hospital (1977) - Jedno z moich ostatnich odkryć. Samodzielnie wyprodukowany album przez szalonych amerykańskich muzyków, nagrany w ...szpitalu psychiatrycznym. Ten psychodeliczny krążek z Zachodniego Wybrzeża z kilkoma odniesieniami do prog-rocka jest pozycją z gatunku "posłuchasz i nie zapomnisz". Mimo, że wydanywydany w drugiej połowie lat 70-tych brzmi jak wczesny zespół hipisowski z San Francisco na czele którego mógłby stać Frank Zappa. Polecam!

David - David (1969) - Czarujący, pop-psychodeliczny kanadyjski zespół z damsko-męskimi wokalami, wspaniałymi aranżacjami i momentami ostro grającej, przesterowanej gitary. Swego czasu długo nie wyjmowałem tego krążka z odtwarzacza.

Boudewijn de Groot Picnic (1967) - W rodzimej Holandii kultowa płyta zawierająca post-beatlesowską psychodelię z wpływami folku z fantastyczną, psychodeliczną okładką. Teksty śpiewane w ojczystym języku, ale o dziwo słucha się tego znakomicie!

Food - Forever Is A Dream (1969) - Pop-psych rockowy majstersztyk i pierwsza piątka amerykańskiej psychodelii końca ówczesnej dekady. Płyta jest w każdym elemencie DOSKONAŁA. Uroczo, bogato zaaranżowane melodie wspierane są przez fajne partie przesterowanych gitar i odrealnionych melodii. No i ta psychodeliczna aura unosząca nad całością... Ach, dlaczego dziś nikt już tak nie gra?! 

Ford Theatre Trilogy For The Masses (1968) - Kolejne moje odkrycie sprzed kilku lat. W zasadzie powinna ona znaleźć się w kategorii "rock progresywny", ale płyta układająca się w formę długiej suity podzielonej na kilka części zawiera instrumentalne, pełne improwizacje psychodeliczne granie oparte na niespokojnej sekcji rytmicznej, świetnych organów Hammonda, fajnego wokalu. 

Freeborn Peak Impressions (1968) - Jeśli ktoś lubi wczesne klimaty Pink Floyd, zauroczyły go takie grupy jak Gandalf, Group 1850 i Pussy to ta pozycja powinna go zadowolić. Ten zapomniany amerykański album pełen jest kombinowanej, ale dość melodyjnej muzyki, po wysłuchaniu którego chce się posłuchać kolejny raz, a potem następny, itd...

Zodiac Cosmic Sound (1967) - Klasyk ambitnej, amerykańskiej pop-rockowej psychodelii u nas kompletnie nieznanej. A szkoda. Warto się z nią zapoznać!

The Red Crayola With The Familiar Ugly - The Parable Of Arable Land (1967) - Jeśli ktoś uważa Zappę za największego muzycznego "szaleńca, prowokatora i awangardzistę" w historii rocka to zmieni zdanie po wysłuchaniu nieobliczalnego zespołu Red Crayola. Nie da się tej płyty pełnej szaleństw i muzycznych zwrotów akcji opisać w kilku słowach. Ja takie dziwadła w swobodnej formie uwielbiam. I nie jest to awangarda dla awangardy. Muzycy stworzyli tak niezwykłą atmosferę, że kiedy z bagna wyłonił się utwór Hurrican Fighter Plane byłem gotów uznać go za najpiękniejszą piosenkę wszech czasów (ha,ha,ha).

The Mops - Psychodelic Sound Of Japan (1968) - Legendarny album japońskiego zespołu, którego nie powinno się przegapić. Trzy lata później wydali (nomen omen) trzeci album Iianaika utrzymany już w heavy rockowej stylistyce kapitalnych Blues Creation, Flower Travellin Band, Strawbery Path. Gorąco polecam obie pozycje!

Second Hand Reality (1968) - Moim skromnym zdaniem jeden z najciekawszych i najbardziej poruszających mało znanych albumów brytyjskiej psychodelii łączący uroczy psycho-pop, hendrixowskie gitary z mrocznymi klimatami. Powalający, 9-minutowy Mailiner wart jest każdych pieniędzy!

Quintessence - Cosmic Energy: Live at San Pancras (1970) i Infinity Live: Live at Elizabeth Hall (1971). Coś dla miłośników improwizowanego, hipnotycznego grania z górnej półki. Zespół wplatal do swojej muzyki orientalne dźwięki, od których można się uzależnić. Fantastyczna rzecz!

Shag - Shag (1969) - Ciężka psychodelia plus proto-prog z kapitalnymi partiami przesterowanej gitary, świetnej sekcji rytmicznej i okazjonalnym saksofonem i fletem (Gypsies in the Forest). Wszystkie nagrania trzymają równy, wysoki poziom. Jedyna wada tej płyty? Zdecydowanie za krótka!

Playlista: Psychodelia

Tak jak wspomniałem na wstępie, nie wszystkie polecane przez Zbyszka albumy znajdziecie w streamingach. Mam nadzieję jednak, że przygotowane przeze mnie playlisty na długo zagoszczą w Waszych odtwarzaczach. Zachęcam do śledzenia bloga Rockowy Zawrót Głowy i strony na Facebooku - jest to naprawdę niezwykła strona jeśli chodzi o muzyczne "wykopaliska"

poniedziałek, 8 stycznia 2024

01.01.-07.01.2024

 


Nowy Rok zaczął się jesiennie ale po kilku dniach zima wróciła "cała na biało". W mojej bibliotece próżno jednak szukać mroźnych, black metalowych dźwięków. Można powiedzieć nawet, że w 2024 wszedłem z nową energią, pełny pozytywnego powera. To właśnie power metal jest głównym bohaterem dzisiejszego zestawienia, choć mam też dla Was kilka muzycznych ciekawostek.

O ShadowStrike pisałem już tydzień temu. Ich najnowszy krążek, Traveler's Tale wielu uważa za płytę roku w swojej dziedzinie. Osobiście trochę żałuję, że sięgnąłem po nią dopiero teraz, bo na pewno trafiłaby do czołówki. Jest to album przepełniony melodyjnymi, bogato aranżowanymi kompozycjami, pomimo swej szybkości subtelnymi i malowniczymi jak sama okładka, która przyciąga uwagę od pierwszego wejrzenia. Jeden z utworów, Don't Turn Back jest aktualnie najchętniej słuchanym przeze mnie utworem ale naprawdę, na tym krążku ciężko znaleźć tzw wypełniacze. 

Intrygującym odkryciem zeszłego tygodnia jest włoski Reasons Behind, początkowo grający typową symfoniczną odmianę powera, by na najnowszej płycie Architecture of an Ego przenieść się w bardziej elektroniczne rejony. Co z tego wyszło? Miks industrialu z power metalem, powoli coraz bardziej zyskujący na popularności. Słucha się tego ciekawie, utwory wpadają w ucho a dużym atutem kapeli jest mocny wokal Elisy Bonafe. Jeżeli zastanawiacie się czy ta muzyka jest dla Was, odsłuchajcie sobie choćby The Flame Inside, A New Breed czy I^3 - wszystkie dostępne na dzisiejszej playliście.

Inną wariację na temat power metalu prezentuje kanadyjski Walk with Titans, gdzie oprócz neoklasycystycznych zagrywek w stylu RoF czy Stratovariusa pojawiają się bardziej progresywne elementy. Nie są one jednak jakieś bardzo nachalne co sprawia, że czas spędzony przy Olympious Dystopia upływa przyjemnie i energetyzująco. Myślę, że płyta przypadnie do gustu zarówno wielbicielom gitarowych popisów a la Luca Turilli jak i tym, którym w power metalu najbardziej zależy na ujmujących melodiach. Na playlistę wrzuciłem dziś aż 4 utwory to będziecie mogli sobie sami wyrobić zdanie na ten temat.

W kategorii rocka progresywnego po raz pierwszy na blogu zadebiutował projekt Damanek, współtworzony przez uznane w świecie neo-progu osobistości. Making Shores to już ich trzeci album i przyznam się, że zachęca do zapoznania się z resztą dyskografii zespołu. Muzycznie mamy tu mix rocka, jazzu z muzyką świata. Bardzo dobre wrażenie zrobiło dla mnie umiejętne wykorzystanie takich mniej rockowych instrumentów jak flet czy saksofon. Fajnie słychać to w dwóch utworach, które na tę chwilę najbardziej mi się spodobały - A Mountain of Sky i Back2Back - oba są na playliście.

Jak grom z jasnego nieba spadła na mnie płyta The Reset hiszpańskiego zespołu Saturna. Krótko mówiąc jest to solidny hard-rock z psychodelicznym sznytem, zwany aktualnie pod intrygującą nazwą heavy-psych. Kompozycje zawarte na płycie są bardzo klimatyczne, jednocześnie zachowując typowo hard-rockowy rytm i energię, choć największe wrażenie jednak robi dla mnie spokojny Made of Stone. Nie muszę chyba mówić, kto stoi za tym akurat odkryciem - tak, Doom Charts!. Zachęcam gorąco do zapoznania się z całą dyskografią zespołu jak i z grudniowym zestawieniem ww portalu - jest pełne naprawdę kapitalnej muzyki, na którą tutaj jednak brakło miejsca.

Pozostając w psychodeliczno-doomowych klimatach zwróćcie też uwagę na utwór Bury Me Backwards stoner/doomowego Sleepwulf. Ta szwedzka grupa była jednym z moich największych odkryć przełomu 21 i 22 roku a ich druga płyta, z której pochodzi ww utwór, znalazła się nawet na zestawieniu 20 albumów, które zmieniły mój gust muzyczny (artykuł). Co jakiś czas wracam do tej muzyki i muszę powiedzieć, że nadal bardzo mocno na mnie oddziaływuje. Jeśli jeszcze nie mieliście styczności z tą kapelą to nadróbcie zaległości, nie zawiedziecie się.

Jeżeli chodzi o inne gatunki muzyczne, to raczej nie obracam się w klimatach noise, post-core czy cold wave. W tym tygodniu zrobiłem jednak wyjątek, gdy w oko wpadł mi Zespół Sztylety, jeden z podopiecznych bardzo ciekawej rodzimej wytwórni Piranha Music (wydającej m.in. Wij, MAG czy Narbo Dacal). Wydana w październiku trzecia płyta w dorobku zespołu, Tak Będzie Lepiej ma w sobie to coś, co przyciąga nawet osoby niezainteresowane tego typu dźwiękami. Efektem tego "mezaliansu" jest obecność numeru Bieguni na dzisiejszej liście. Myślę, że na tym się nie skończy ale cóż, wszystko przed nami.

Ostatnią nowościa na dzisiejszej playliście jest The Seventh Darkness - nowy singiel brytyjskiego Magnum, zapowiadający dwudziesty trzeci krążek w dorobku zespołu. Jest to świetny wynik a co więcej, mimo 50-letniego stażu, ekipa Boba Catleya po raz kolejny dała radę. Mamy utwór melodyjny ale i z fajnymi, soczystymi gitarami. Myślę, ze warto będzie czekać na premierę Here Comes the Rain (a to już niedługo, bo 12 stycznia).

Reszta utworów na playliście to piosenki dobrze Wam już znane. Jak co tydzień od blisko 2 miesięcy mam dużo Wija, są dwa utwory symfonicznego Theriona i proto-metalowego Josefusa, a fanów epickiej muzyki zadowolą na pewno Fionn Legacy (tej bardziej powerowej) i Blackflow (tej bardziej doomowej).

To wszystko na dziś. Link do playlisty jak zwykle pod artykułem. Życzę Wam, by nowa energia nie opuszczała Was w tym roku a poszukiwania nowych brzmień i nowych zespół były owocne jak nigdy. Mnie jak widać się udało. Do następnego razu!

piątek, 5 stycznia 2024

Grudzień 2023 - Podsumowanie Miesiąca

 




Przed nami ostatni z serii artykułów podsumowujących. Po podsumowaniu jesieni i całego roku czas skupić się na muzycznej analizie grudnia. Jak w przypadku comiesięcznych postów, prezentuję Wam listę zespołów, które zwróciły moją uwagę, w kolejności od najczęściej odsłuchiwanych.

1. Wij - za niesamowity album Przestwór, pełen nieszablonowych pomysłów, różnych muzycznych inspiracji a przede wszystkim za surrealistyczne teksty, które przy każdym kolejnym odsłuchu odkrywają nieznane wcześniej warstwy semantyczne. Normalnie muzyka metafizyczna. A to wszystko na naszej rodzimej, polskiej ziemi.

2. Axenstar - za solidną power metalową płytę Chapter VIII, na której zespół co prawda nie szuka nowych brzmień ale w przyjętej konwencji potrafi zaskoczyć słuchacza. Po niezbyt udanym moim zdaniem Where Dreams Are Forgotten Szwedzi odrodzili się na świetnym End of All Hope i aktualnie kontynuują ten dobry trend. Oby tak dalej!

3. Therion - za zamykającą trylogię, ostatnią część Leviathana, którą śmiało można uznać za tę najlepszą - zróżnicowaną, odwołującą się też do różnych etapów w karierze grupy. Nie jest to może druga Lemuria ale w pierwszej piątce, czy nawet trójce (jeśli o XXI wiek chodzi) bym ją umieścił.

4. Compass - za płytę odkrytą może trochę przez przypadek - pod wpływem pozytywnych recenzji innych dziennikarzy zapoznałem się z muzyką zawartą na A Silent Symphony i wprost nie mogłem się oderwać. Dystopijny klimat, niepokojąca muzyka, której nie brak melodii czy cięższych, metalowych gitar - to wszystko zasługuje na uznanie.

5. Cassidy Paris - za młodzieńczą energię, mocny wokal i wpadające w ucho, melodyjne kompozycje. Jeśli chcecie odpocząć od power-metalowych galopad, melnacholijnego doomu czy liczenia taktów w prog-rocku to taki melodyjny hard-rock jak na debiucie Australijki powinien Wam się spodobać

6. Sklitron - za udany miks klasycznego, europejskiego power metalu z ludową muzyką celtycką. Aż dziw bierze, że odpowiada za to zespół pochodzący z dalekiej Argentyny

7. Chamelion - za jeden z ciekawszych power metalowych debiutów tego roku. Płyta Legends & Lores to typowa dla fińskich zespołów symfoniczna odmiana powera, mocno nastawiona na instrumenty klawiszowe. Wbrew powszechnej opinii nie jest to jednak muzyka cukierkowa tylko epicka podróż do krainy fantasy

8. Moxy - za przecieranie szlaków młodszym hard-rockowym i proto-metalowym zespołom. Jeśli interesują Was początki heavy metalu musicie zapoznać się z twórczością tej kanadyjskiej kapeli. Ja zacząłem od debiutu i to właśnie z niego pochodzi chwytliwa kompozycja Sail On Sail Away

9. Metallus - za umiejętne połączenie ciężaru Candlemass z epickością The Atlantean Kodex, nie trącące jednak w żadnym wypadku epigonizmem. Uważam, że każdy fan tradycyjnego doom metalu powinien zapoznać się z debiutem Warszawiaków

10. Starbenders - za hard-rockową petardę w postaci utworu The Game i charyzmatyczny, drapieżny wokal Kimi Shelter

11. tRKproject - za Twelve Spaceships - epicki początek epickiej podróży międzygwiezdnego Odyseusza. W kategorii rocka progresywnego jedna z ciekawszych płyt roku

12. DGM - za płytę Life, pełną niebanalnych melodii, ciekawych riffów gitarowych i szybkiej perkusji. Po raz kolejny włoski zespół potwierdza swą pozycję jako jednego z liderów progresywnej odmiany power metalu

13. Narbo Dacal - za klimatyczny miks stonera, sludge'u i doom metalu jaki krakowska kapela zaprezentowała na albumie Elysium Now. Jest to kolejna już pozycja na tej liście, która pozwala nam stwierdzić, że aktualnie Polska stoi nie death a doom metalem.

Jak widać, grudzień był bardzo ciekawym zamknięciem naprawdę dobrego dla muzyki rockowej i metalowej roku. Mam nadzieję, że utwory wyżej wymienionych zespołów, które umieszczam na playliście przypadną Wam do gustu i choć jeden z "trzynastu" na stałe wejdzie do Waszej muzycznej biblioteki.

poniedziałek, 1 stycznia 2024

25.12-31.12.2023

 


Za nami ostatni tydzień 2023 roku a przed nami pierwsze w roku 2024 podsumowanie tygodnia. Z racji zakończenia roku na moich playlistach pojawiło się sporo utworów, którymi zasłuchiwałem się w poprzednich miesiącach. Część z nich znalazła miejsce i na dzisiejszej liście. 

Jeżeli chodzi o najczęściej słuchany zespół to tu nadal utrzymuje się dominacja Wija. Ich drugi album Przestwór jest chyba najważniejszym wydarzeniem muzycznym przełomu grudnia i stycznia. Muzyka nieszablonowa, łącząca stoner, doom z hard-rockiem i psychodelą lat 70-tym z niebanalnymi surrealistycznymi tekstami. Jest to kapela, która ma przed sobą naprawdę wielką przyszłość. Na playliście możecie zapoznać się z aż 6 utworami, z których żaden nie jest podobny do drugiego. W tym gronie m.in. Oko, które od kilku tygodni jest moją prawdziwą muzyczną obsesją. 

W tym tygodniu w mojej muzycznej bibliotece pojawiło się również kilka nowości. Najważniejszą jest chyba meksykański Fionn Legacy - symfoniczno-power metalowy zespół, który brzmi jak połączenie Rhapsody z Helloweenem z czasów Michaela Kiske. Wydana pod koniec grudnia płyta Rise of the Windlord pełna jest szybkich, podniosłych i melodyjnych kawałków, z których na dzisiejszą playlistę wybrałem 4. Możecie też zapoznać się z pochodzącym z pierwszego albumu utworem Knights of the Sky and Wind, który od pierwszego odsłuchu sprawił, że zaciekawiłem się tym mało jesczze znanym zespołem.

Druga z nowości to również symfoniczny power rodem z Ameryki Północnej. Amerykański ShadowStrike kilka miesięcy temu wydał swój drugi długogrający album Traveler's Tales, bardzo dobrze oceniany przez krytyków. Wiele portali uznało go za płytę miesiąca, ja jednak jakoś nie znalazłem wtedy czasu by się z nim porządnie zapoznać. Na szczęście koniec roku nie obfitował w premierowe wydawnictwa i miałem wreszcie czas by nadrobić moje płytowe zaległości. To co mogę w tej chwili napisać to, że zachwyty nad drugim dziełem Amerykanów nie były wcale przesadzone. Mamy tu do czynienia z wysokiej jakości muzyką - kompozycje są przemyślane, bogato orkiestrowane a przede wszystkim zostające w głowie na dłużej. Fajnie, że zespół oprócz formy zadbał też o treść i prócz samej sztuki dla sztuki mamy też prawdziwie power metalową energię. Spośród zawartych na krążku utworów szczególnie polecam Decisive Battle, Don't Turn Back i Broken Hearted Journey. Mam nadzieję, że spodobają się Wam tak jak i mnie. 

Słów kilka muszę poświęcić być może zapomnianej już grupie Josefus. Działała ona w zasadzie przez półtora roku ale w tym czasie dała się poznać jako jedna z pierwszych uprawiających rzeczywiście ciężką i psychodeliczną odmianę rocka. Co jakiś czas lubię zagłębić się w historię wczesnego heavy metalu i o tym zespole słyszałem już od dawna, jednak jakoś nigdy nie mogłem się do niego przekonać. Zmieniło się to dopiero nie dawno za sprawą Zbyszka, prowadzącego blog Rockowy Zawrót Głowy. Z jego polecenia dałem jeszcze jedną szansę ich debiutanckiej płycie Dead Man i serio, nagle coś zaskoczyło. Stąd też w ten pierwszy dzień 2024 roku, 54 lata od premiery, wrzucam na playlistę dwa pochodzące z niej utwory. Jako ciekawostkę dodam, że piosenka Crazy Man znalazła się na ścieżce dźwiękowej do pierwszego sezonu serialu Narcos.

Tydzień temu pisałem też o moim powrocie do częstszego słuchania Lady Pank. Dziś chcę Wam przedstawić trzy utwory, pochodzące z różnych okresów twórczości zespołu. Obok wspomnianego już ostatnio Czy Czujesz Jak (środek lat 90) na playliście znajdziecie klasyk z lat 80ych Kryzysowa Narzeczona i pochodzące z ostatniego albumu Drzewa. Na ich przykładzie fajnie prześledzić ewolucję brzmienia tej legendarnej grupy.

Warto też zwrócić uwagę na jeden utwór prog-rockowego Kaprekar's Constant. Failure Takes Care of Its Own pochodzi z albumu The Murder Wall, będącego konceptem opowiadającym o próbach zdobycia północnej ściany góry Eiger, zwanej właśnie 'morderczą ścianą'. We wspomnianym utworze czuć ten mroźny, górski klimat uzupełniony o świetny dźwięk saksofonu. Kolejny mniej znany zespół, który zasługuje na uznanie.

Wspomniałem o piosenkach, w które zasluchiwałem się do upadłego przez poprzedni rok. Z tej grupy do dzisiejszego podsumowania trafiają absolutne numery jeden - 1066 Bloodbound, Firestar Iron Saviora czy One For Sorrow z repertuaru Green Lung

Pozostałe utwory na playliście to głównie numery znane Wam z poprzedniego podsumowania. Mamy więc dużą garść epic doomu od chilijskiego Blackflow, trochę rasowego hard rocka w wykonaniu Starbenders, symfoniczny metal spod znaku Theriona czy prog-rockowy Compass.

To wszystko jak zwykle zebrane w 30-utworową playlistę, do której odsłuchu serdecznie zapraszam. Link poniżej a przy okazji, Szczęśliwego Nowego Roku!

Playlista: 25.12-31.12.2023

Najpopularniejsze