piątek, 22 listopada 2024

The Satanic Panic Tour 2024 - Kraków - Setlista

 


Minął tydzień od koncertu, ja zdążyłem ochłonąć z mnóstwa pozytywnych wrażeń, jakich doświadczyłem i w końcu ze spokojną głową mogę skupić się na obiektywnej relacji z występu Tanith, The Night Eternal i Lucifer w Krakowie. W przeciwieństwie do halowego koncertu Powerwolf, tu mieliśmy doczynienia z gigiem klubowym i powiem szczerze, ma to swój urok i atmosferę. Możliwość obcowania z muzykami niemal na wyciągnięcie ręki jest nie do podrobienia a biorąc pod uwagę bohaterów wieczoru, daje wrażenie uczestnictwa w jakimś tajemniczym obrzędzie. Ok, może zbyt poetycko to zabrzmiało ale jeśli byliście tam ze mną, na pewno zrozumiecie o co mi chodzi. A jeśli mieliście wtedy inne zajęcia, może ta relacja choć trochę przybliży Wam atmosferę koncertu.

Prawdę mówiąc, decyzję o kupnie biletów na to wydarzenie podjąłem po trafieniu na informację, że jednym z supportów będzie amerykańska Tanith. Śledzę tę kapelę od czasu wydania ich pierwszej płyty (2019 rok) i uważam za jednego z najciekawszych przedstawicieli nowej fali tradycyjnego heavy metalu. Warte uwagi są nie tylko ich niezwykłe melodie, wciągające kompozycje ale i wierność jak najbardziej naturalnemu brzmieniu. Swoje ostatnie wydawnictwo, Voyage nagrywali niemal na żywo, bez udziału żadnej zaawansowanej technologii, niczym w latach 80-ych. Z tej właśnie płyty pochodzi świetny Olympus By Dawn, którym Amerykanie otworzyli koncert. Generalnie setlista skupiona była właśnie na utworach z tego krążka, mogliśmy posłuchać chociażby przebojowego Snow Tiger czy bardziej progresywnego Architects of Time. Ja jednak najbardziej szalałem przy dźwiękach Flame, którego tekst jest bardzo dla mnie ważny a melodię mogę nucić w myślach godzinami. Z debiutu - In Another Time mogliśmy usłyszeć tylko dwa numery - epicką Citadel i bardziej złożone Cassini Deadly Plunge. Żałuję, że moje ulubione Under the Stars wybrzmiało tylko z taśmy już po zejściu zespołu ze sceny. Tanith grała łącznie około 35-40 minut i, przynajmniej dla mnie, było to stanowczo za mało. Wiadomo jednak, że rolą otwieracza koncertu jest rozgrzanie publiczności i przygotowanie jej na gwiazdę wieczoru, szkoda tylko, że czasówka była tak mocno zawężona. A jak rzeczona publiczność reagowała na ten klasyczny heavy metal? Myślę, że zespół został przyjęty ciepło, jego nazwę skandowaliśmy kilkukrotnie i tak muzycy, jak i słuchacze dobrze zapamiętają ten występ. Liczę, że Tanith jeszcze nieraz zagości na polskiej ziemi z dłuższym o przynajmniej kilka pozycji setem. 

Tak jak wspomniałem, czasówka tego wydarzenia była dośc napięta. Stąd też przygotowania do występu drugiego supporta nie trwały długo. Na scenie zameldować się miał The Night Eternal - niemiecki zespół łączący heavy metal z elementami gotyku i okultyzmu. Ich występ był dla mnie pewną niewiadomą, nie znałem bowiem wcześniej twórczości kapeli. Przed samym koncertem posłuchałem sobie co prawda kilku najpopularniejszych kawałków ale stwierdziłem, że wszystko i tak zweryfikuje występ na żywo. I co? Zgasły światła, na scenę wpłynęła czerwona mgła, w tle zabrzmiało przyjemne, gitarowo-countrowe plumkanie a ja zacząłem się zastanawiać, co mnie czeka? Czy jakieś westernowe psychobilly? Jednak się myliłem. Utwór, którym jak się okazało był Hate Street Dialogue Sixto Rodrigueza, nagle się skończył a na scenę przy dźwiękach ostrych jak brzytwa gitar wskoczył charyzmatyczny Ricardo Baum. Zaczęło się metalowe szaleństwo. Było ostro, głośno i dynamicznie. Utwory może i nie miały takiej niezwykłej melodyjności jak w przypadku poprzedniego supportu, nadrabiały jednak drapieżnością i hałasem. Na scenie zespół również był bardzo dynamiczny, w czym nieprzerwanie przewodził skaczący, rzucający statywem i wbiegający w tłum wokalista. Kontakt z publicznością udało mu się dość szybko nawiązać i już po chwili razem z nim śpiewaliśmy "take me over" do utworu Elysion, który z miejsca stał się moim ulubionym w dyskografii grupy. Niemiecka ekipa na swój występ dostała nieco więcej czasu niż Tanith ale i tak zamknęli się w 8 numerach pochodzących z obu, wydanych dotychczas albumów. Przy tak energetycznej muzyce czas minał szybko i jeśli mam sformułować jakąś myśl na koniec tego występu, to na pewno jest nią mocne postanowienie wsłuchania się w twórczość grupy w zaciszu własnego domostwa.

Wreszcie nadszedł czas na gwiazdę wieczoru. Szwedzki Lucifer na scenie zameldował się niemal punktualnie o 21, najpierw instrumentalnym The Funeral Pyre a następnie zadziornym Crucifix (I Burn For You). Od razu było wiadomo, że czeka nas gitarowa uczta. Te łączące okultystyczny hard rock z sabbathowym doom metalem dźwięki świetnie podkreślone mocnym głosem Johanny zdominowały uszy i serca słuchaczy na najbliższe kilkadziesiąt minut. Johanna na scenie odgrywała niesamowite przedstawienie, pełna ekspresji i szyku w swojej czarnej sukience z koloratką przy szyi. Na perkusji kapitalny i równie stylowy Nicke też dawał czadu. Od razu kapela złapała świetny kontakt z publiką, każdą kolejną piosenkę śpiewaliśmy razem z wokalistką, unosiliśmy ręce w górę i skakaliśmy do rytmu. Pod koniec w tłumie pojawiło się pogo, w które zaplątał się nawet wokalista The Night Eternal. Wszyscy dobrze się bawili a zespół serwował hit za hitem. Set był urozmaicony, nie brakło bowiem też bardziej statecznych kawałków, jak chociażby bleusowy walc w postaci Slow Dance in a Crypt. Lucifer na początku tego roku wydał swój piąty album i jasne było, że to pochodzące z niego utwory będą najmocniej promowane. Nie widzę w tym niczego złego, zwłaszcza, że bardzo polubiłem Lucifer V a takie kawałki jak At the Mortuary, The Dead Don't Speak czy Fallen Angel doskonale sprawdziły się w wersji live. Fajnie było też usłyszeć Midnight Phantom - mój ulubiony utwór z ulubionego krążka (III) zespołu. Niemniej jednak najwięcej ognia kapela pokazała przy zamykającym podstawową część koncertu Bring Me His Head, poprzedzonym dość specyficznym komentarzem Johanny pod adresem gitarzysty, którego to chciała skrócić o głowę ;). Po tym numerze zespół zszedł ze sceny po około godzinie występu. Wszystkim było mało więc wywołaliśmy ich na jeszcze trzy kawałki, w tym dwa (California Son i Reaper on Your Heels) z drugiej płyty zespołu. Jak widać, w secie brakło reprezentanta debiutanckiego krążka, który, muszę się przyznać, dopiero teraz porządnie odkrywam. Na dzień koncertu jednak aż tak mi to nie przeszkadzało, bo i tak dobór utworów oceniam bardzo dobrze. Może z wyjątkiem braku Mausoleum, ale cóż, nie można mieć wszystkiego. 

Na pamiątkę tych muzycznych misteriów został mi t-shirt zespołu i autograf Johanny, który zdobyłem całkiem przypadkowo, czekając w kolejce do szatni. Artystka akurat przechodziła obok nas i ktoś z kolejki poprosił ją o podpis na bilecie. Akurat stałem tuż obok, bilet miałem przy sobie, skorzystałem więc z okazji. Nie wiem czy jeszcze komuś prócz nas udała się ta sztuka, więc tym bardziej cieszę się z tej unikatowej pamiątki. Jest jeszcze playlista z wszystkimi zagranymi tego wieczoru utworami, na którą zdecydowałem się też dorzucić puszczony z taśmy Under the stars grupy Tanith. Jeżeli będziecie chcieli poczuć choć część tej atmosfery i odpalicie playkę, to chciałbym byście się zapoznali z tym kapitalnym, bardzo maidenowskim kawałkiem. Link do listy poniżej a ja cóż, zaczynam się rozglądać za kolejnym ciekawie zapowiadającym się koncertem. Może podpowiecie i gdzieś tam kiedyś przybijemy wspólnie piątkę. Miłego weekendu!

Playlista: Satanic Panic 2024 at Kraków 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najpopularniejsze