Cóż to był za tydzień! Dużo dobrej muzyki z poprzedniego weekendu, trochę muzycznych eksploracji, następnie piątkowy wysyp premier i wisienka na torcie - niedzielny koncert TONi w krakowskiej Alchemii. Żywiłem się, oddychałem i myślałem dosłownie muzyką. Dziś natomiast, gdy emocje powoli opadają czas to wszystko jakoś uszeregować i przekształcić w ładne i schludne podsumowanie. A więc...
Idąc tropem z pierwszego akapitu, zacznijmy od muzyki wydanej tydzień temu, która częściowo pojawiła się już w poprzednim podsumowaniu. Tu najważniejszą płytą jest bez dwóch zdań We're All Doomed warszawskiego Metallus. Po potężnym, dwupłytowym debiucie kolejny album jest bardziej kompaktowy ale nie traci nic ze swojej epickości. Mamy tu mocno osadzony w tradycji, epicki doom metal choć momentami (jak w singlowym Hell's Mage) w stronę tak popularnego ostatnio na świecei jak i w polsce stoner/doomu. I właśnie wspomniany numer początkowo jawił mi się jako najmocniejszy punkt na krążku. Początkowo, bo gdy po raz pierwszy usłyszałem Schadenfreude to szczęka opadła mi na podłogę i długo nie miałem siły by zaczać ja zbierać. To jest dopiero "megadoom"! Ciężar, melodia, świetne, klimatyczne zakończenie - utwór, który można zapętlać w nieskończoność. A takich perełek jest tam więcej. Brawo Metallus, jesteście wielcy!
Następnie mamy włoskie Disarmonia Mundi, grające melodyjną odmianę death metalu. Generalnie jeśli chodzi o melodeath to (z niewielkimi wyjątkami) słucham głównie trzech zespołów - po pierwsze primo Soilwork, po drugie primo In Flames i po trzecie primo, ultimo Dark Tranq... wróć! Właśnie Disarmonia Mundi. Duża w tym pewnie zasługa gościnnych (nieprzerwanie od 2004 roku) występów Bjorna Strida ale powiedzmy sobie szczerze, gdyby muzyka nie była dobra to nawet najlepszy wokal by jej nie uratował. A na najnowszym, wydanym po długiej, dziesięcio-letniej przerwie albumie The Dormant Stranger jest ona naprawdę dobra - agresywna, szybka i intensywnie melodyjna. Od świetnego openera w postaci Adrift Among Insignificant Strangers przez przebojowe Crossroads to Eternity czy przyjemnie wyhamowujące w refrenie Illusion of Comfort. Polecam ten album nie tylko miłośnikom melodeathu.
Jest jeszcze szwedzki Alien, legenda tamtejszej sceny AOR. When Yesterday Comes Around odwołuje się w dużej mierze do klasycznego już debiutu, przepuszczając tamto melodyjnie hard rockowo/hair metalowe brzmienie przez bardziej nowoczesny, blues-rockowy filtr. Bardzo dobrze ten miks słychać w Aiming High - jednym z dwóch najlepszych utworów na płycie. Drugi z nich, znany z singla If Love is War to natomiast klasyczny, hair-metalowy hicior. Oba numery znajdziecie oczywiście na playliście.
Nieco dłużej, bo około dwa i pół tygodnia liczy sobie krążek Let the Light In amerykańskiego SOM. Muzyka tego zespołu została określona kiedyś mianem doom-popu i muzycy nie widzą w tym nic złego. W zawartych na krażku utworach znajdziecie bowiem zarówno nastrojową, doomową atmosferę jak i przestrzenne shoegaze'owe dźwięki czy jakże charakterystyczny dla dream-popu delikatny, wysoki wokal. Pisałem już o tym zespole kilkukrotnie, m.in. w poście nt doomgaze'a, więc części z Was powinien być on już znany. Kto jeszcze nie dał im szansy niech sobie włączy takie utwory jak Chemicals czy The Light i przekona się o czym mówię. Uwierzcie, jest to bardzo eteryczna, klimatyczna i świetnie wyciszająca muzyka.
Nie zapomniałem też o prog-rockowym Karmakanic i ich najnowszym krążku. Od dnia premiery 7 marca egularnie zasłuchuję się w Trasmutation a w szczególności w przebojowym Cosmic Love. Choć jak zapewne wiecie, przebojowość neo-proga stoi kilka poziomów wyżej niż "przebojowość muzyki pop" więc jak najbardziej ten utwór powinien zaspokoić nawet najbardziej wybrednych słuchaczy.
Dość często grany był również zeszłoroczny album Achelous - mocny, epicki power metal a zwłaszcza zamykający krążek When the Angels Bleed. Naprawdę jedna z mocniejszych kompozycji tamtego roku, szkoda, że odkryta przeze mnie dopiero teraz.
Teraz coś z cyklu mniej znane albumy znanych (mi) zespołow prog-rockowych. W tym tygodniu padło na walijską Karnatakę. Ten powstały w 1997 roku zespół łączy w sobie elementy celtyckiego folku z łagodnym, melodyjnym rockiem progresywnym. Ich trzeci album Delicate Flame of Desire oprócz pieknej okładki może poszczycić równie niezwykłą muzyką. Utwory suną powoli niczym wieczorna mgła zabierając nas w magiczną podróż do świata marzeń i emocji. Jeżeli miałbym zachęcić do odsłuchu tej płyty kogoś niezbyt dobrze dogadującego się z rockiem progresywnym powiedziałbym, że brzmi ona niczym bardziej gitarowa wersja Enyi.
Jednym ze starszych albumów, których w tym tygodniu słuchałem jest Nine Destinies and a Downfall symfoniczno-metalowej Sirenii. Jest to bardzo melodyjny i przebojowy album, w którym elementy symofniczne, wstawki chóralne czy fragmenty growlowane są raczej tłem dla grającej pierwsze skrzypce wokalistki Moniki Pedersen. Mimo wszystko jest tu coś wciągającego i cieszę się, że w końcu mogłem tej płycie poświęcić tyle czasu na ile zasługiwała.
Pierwsza dekada XXI wieku był to czas wielkiej popularności female fronted (nie lubię tego określenia) metalu, zwłaszcza w symfonicznym metalu. Eksplozja popularności Nightwisha, Within Temptation czy Epici sprawiła, że jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać kolejne tworzące w tym stylu kapele. Jedną z nich była Katra, dowodzona przez wokalistkę i artystkę wizualną (m.in. fireshow) Katrę Solopuro. W tym okresie wydali oni dwa albumy, z czego ja najbardziej lubię krążek numer 2 - Beast Within. To na nim znajdują się Scars in My Heart - piękna ballada z folkowymi elementami i przejmującym tekstem. Za każdym razem, gdy do niej wracam, działa na mnie równie mocno.
Dużo emocji wzbudza u mnie również odsłuch płyty At the Expense of Humanity amerykańskiego Judicatora. Jest to bardzo intensywny, progresywno-power metalowy album dedykowany bratu wokalisty i jego przegranej walce z rakiem. Tyle złości, desperacji, rozpaczy nie znajdziecie na żadnej power metalowej płycie. Z pełną mocą wybrzmiewa to zwłaszcza w utworze tytułowym, czy kapitalnym wręcz God's Failure, w którym John Yelland pyta - when was your god when brother died? Myślę, że ta płyta była dla wokalisty swego rodzaju katharsis, sposobem na poradzenie sobie z tymi wszystkimi trudnymi emocjami. Czasem tego właśnie nam trzeba by ruszyć dalej. A Judicator ruszył naprzód i w ten piątek wydał kolejną, siódmą już płytę pt. Concord. Można powiedzieć, że jest to swoisty amalgamat dotychczasowych stylów muzycznych, mamy tu bowiem i klasyzczny amerykański power z pierwszych pięciu albumów jak i bardziej prog-rockowe elementy jakimi charakteryzował się poprzedni krążek. Na dzień dzisiejszy najmocniej w pamięci utkwił mi dynamiczny i melodyjny Sawtooth ale album kryje w sobie jeszcze niejedną udaną kompozycję, o których zapewne napiszę Wam za tydzień.
Tak się ten weekend złożył, że równocześnie premierę miało sześć czy siedem interesujących mnie albumów. To, że udało mi się każdy z nich przesłuchać co najmniej 2 lub 3 razy traktuję jako swój wielki sukces (tak, trzeba sobie stawiać ambitne wyzwania). Nie było jednak tych odsłuchów na tyle by sobie wyrobić jakieś obiektywne zdanie. Niemniej jednak jacyś pierwsi kandydaci do ulubionych utworów się pomału krystalizują i część z nich znajdziecie na dzisiejszej playliście. A jeśli chodzi o szczegóły, to w tym gronie znaleźli się obok wspomnianego już wyżej Judicatora tacy artyści jak: grunge/doomowy Daevar, prog-powerowy Panthalassan, mistrzowie AOR-a z W.E.T. czy reprezentujący nową falę tradycyjnego heavy metalu Lady Beast i Elle Tea. A to i tak nie wszyscy. Liczę, że w następny poniedziałek napiszę Wam o nich więcej.
Warszawska TOŃ była natomiast zespołem, którego muzyki słuchałem w domu, w pracy, w aucie i przede wszystkim na żywo, na niezwykłym koncercie, którym zamknąłem mój muzyczny tydzień. Powoli przymierzam się do napisania relacji z ich (a także Węża i Weedcrafta) występu, natomiast już teraz mogę powiedzieć, że jeśli chcecie dowiedzieć się jak było to włączcie sobie ...A dom niewoli zniszcz i spal i jako odpowiedź wstawcie słowo, które Monika z Jakubem śpiewają w refrenie pomiędzy "zniszcz" a "spal" - wyraża więcej niż tysiąc słów!
I tak właśnie, powrotem do domu, zakończył się ten tydzień. Mam nadzieję, że Wasz był równie udany i obfitował w mnóstwo najlepszej muzyki (i że udało Wam się z wszystkim zapoznać bez potrzeby sięgania po czasozmieniacz - jak tam Połamane dźwięki?). Najczęściej słuchane przeze mnie utwory jak zwykle znajdziecie na playliście. Miłego odsłuchu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz