Stan wyrównanego nastroju nazywamy eutymią, tymoleptykami określa się (choć rzadko) leki stabilizujące nastrój. Jeśli więc chcielibyśmy wymyślić nazwę dla przyrządu mierzącego nastrój mógłby to być właśnie "tymometr". Z racji, że dziś mamy poniedziałek to warto sprawdzić, jakie wyniki pokaże nam mój prywatny, muzyczny "tymometr".
Na pewno stopniowo coraz więcej jest radosnej i pozytywnej muzyki, którą gwarantują nam twórcy power i hair metalowi. To właśnie od nich pozwolę sobie zacząć dzisiejszy artykuł. Najchętniej słuchanym przeze mnie utworem zeszłego tygodnia był To Stars and Beyond francuskiego Fairyland - szybka ale i subtelna kompozycja, będąca jedną z ostatnich dzieł nieodżałowanego Phila Giordana. Cały album zatytułowany dość znacznąco The Story Remains można uznać za pożegnalną, pośmiertną płytę klawiszowca i jednego z liderów zespołu. Spośród wszystkich kawałków na plycie tylko trzy nie noszą w sobie jego śladu. Jednym z nich jest zamykający płytę Suffering Ages, śpiewany przez Elisę C. Martin, współpracującą już z zespołem przy okazji ich debiutanckiej płyty. Elisa współpracuje z Wildriciem Lievinem (ostatnim oryginalnym członkiem zespołu) w ramach projektu Hamka i to pod tym szyldem rzeczony utwór po raz pierwszy ujrzał światło dzienne.
Symfoniczny power metal na soldinym poziomie dowiozła też szwedzka Insania na swoim szóstym albumie studyjnym - The Great Apocalypse. Na szczególną uwagę zasługuje antywojenny No One's Hero, w którym, przynajmniej ja, słyszę temat muzyczny zaczerpnięty z radzieckiej piosenki żołnierskiej Katiusza. Nie muszę już mówić przeciw jakiej wojnie protestują muzycy, choć sens tego numeru jest tez bardziej uniwersalny. Co ważne, zespół mimo dośc bogatego użycia klawiszy i aranżacji symfonicznych unika tzw. "cukierkowego brzmienia". To nadal muzyka metalowa tylko odpowiednio wzbogacona. Na playliście umieściłem jeszcze dwa inne kawałki z "Wielkiej Apokalipsy" więc będziecie mogli sobie sami wyrobić zdanie.
Jedną z piątkowych premier był też krążek Oceans of Deep australijskiego Black Majesty. Tym albumem muzycy przerywają najdłuższą w swojej karierze, bo aż 7-letnią przerwę wydawniczą. Jak na kilka pierwszych odsłuchów sądzę, że warto było czekać, bo mamy tu przemyślane, wciągające kompozycje - począwszy od rozpoczynającego album z rozmachem, znanego już z singli Dragon Lord.
W szerokich ramach power metalu obracał się od zawsze Alestorm, choć sami muzycy swój styl określali dość przekornie trve scottish pirate metalem. Na ósmym krążku pt. The Thunderfist Chronicles ekipa kapitana Bowesa podjęła nieśmiałą próbę odświeżenie brzmienia, m.in. przez większe użycie agresywnych wokali czy zmierzenie się z ponad 17-minutową epicką suitą. Nadal jednak jest to typowy folk/pirate/power, choć jak ktos mógłby spytać, gdzie wady? Dla mnie to sympatyczna dawka wesołej muzyki a za linię banjo w, chyba moim ulubionym, Mountains of the Deep należy im się kufel porządnego ale :)
Wśród tych powerowych nowości pojawiła się tez u mnie chęć na odświeżenie niektórych nieco zapomnianych kapel/utworów. Po pierwsze węgierskie Wisdom - swego czasu jedna ze wschodzących gwiazd gatunku, mająca na koncie kilka bardzo dobrych albumów i występy u boku gwiazd pokroju chociażby Sabatonu. To właśnie na krakowskim koncercie tego ostatniego w 2013 roku dane było mi usłyszec na żywo tak kapitalne kawałki jak choćby epicki Heaven and Hell, który odnajdziecie na dzisiejszej playliście. Niestety w prima aprilis roku 2018 roku panowie podjęli decyzję o zakończeniu działalności. Dziś niektórych muzyków spotkać możecie w składzie m.in. Beast in Black czy Grymheart ale cóż, dla mnie to jednak nie to samo.
Następnie niemiecki Sinbreed i ich drugi album pt. Shadows - wg mnie najlepsza pozycja w dyskografii zespołu. Jeśli Overkill zaczałby grać power metal to własnie tak by brzmiał. Drapieżne, szybkie granie i ten szalony wokal Herbiego Langhansa sprawiają, że Shadows można zapętlać w nieskończoność. Bleed, Reborn czy wiele jeszcze innych numerów to prawdziwe maszynki do miażdżenia uszu słuchaczy swoją intensywnością. Sprawdźcie sami!
I na koniec Tornado - pierwszy singiel zapowiadający moją ulubioną płytę włoskich tytanów symfonicznego powera - Rhapsody of Fire. Utwór, który ma w sobie i agresywne partie wokalne Fabio Lione i bogate symfoniczne aranżacje a przede wszystkim niezwykle pomysłowe przejścia wokalne jakoś przepadł w odmętach historii. Trochę w tym wina pamiętnego friendly splitu między Lucą a Alexem, trochę też obecnością innych kapitalnych numerów na From Chaos to Eternity. Przyczyn można szukać w nieskończoność, ja polecam tylko dać szansę piosence, liczę, że się spodoba.
Teraz słów kilka o zespole, który odkrywałem dwukrotnie. Pierwszy raz jeszcze w podstawówce, grając w GTA Vice City. Jadąc autem można było słuchać audycji stacji Vrock a wśród nich najbardziej podobała mi się piosenka I Wanna Rock. Minęło parę dobrych lat, zacząłem słuchać cięższego rocka i metalu i na VH1 obejrzałem dokument poświęcony historii heavy metalu. Tam po raz drugi trafiłem na Twisted Sister i już ze mną zostali do dziś. Od czasu do czasu, gdy mam ochotę naprawdę dobrze bawić się przy muzyce właczam ich największe hity i razem z Dee Sniderem krzyczę I Wanna Rock, We're Not Gonna Take It i wiele wiele innych. Wy też macie takie zespoły?
Siłą hair metalu czy AOR-a była zawsze prostota i moc, z jaką muzyka trafiała do słuchacza. Są jednak gatunki, gdzie dopiero spokojna kontemplacja pozwala odkryć kryjącą się w dźwiękach magię. Wiecie już pewnie, że przechodzimy do sekcji prog-rockowej. Tu nadal idę płyta po płycie przez dyskografię kanadyjskiego Mystery. The World Is a Game, wydana w 2012 roku to ostatnia, i moja ulubiona, płyta nagrana z wokalistą Benoit Davidem - pełna gorzkich refleksji ale zaraz pięknych melodii. Najbardziej przejmujący wydźwięk mają ballada Dear Someone i utwór tytułowy będący dość stanowczym protest-songiem. To wszystko - tekst i muzyka mocno działa na wyobraźnię słuchacza a słowa Benoita - don't do the same mistakes we made na długo zostaja w pamięci.
Delikatna, subtelna muzyka płynie również z pierwszej płyty warszawskich Mleczy. Mimo, że nosi ona tytuł Maruda zamiast marudzenia mamy na niej niejedno trafne spostrzeżenie na otaczający nas świat i na przeżycia wewnętrzne żyjących w nim ludzi. Muzycznie mamy tu trochę dreampopu, trochę shoegaze'a i innych nurtów z szeroko pojętego indie (jak choćby bedroom-pop) - jakby tego nie zaszufladkować, ważne, że przy takich dźwiękach człowiek może się zatrzymać na chwilę i zwyczajnie wyciszyć. I za to Wam Mlecze dziękuję!
Przejdźmy teraz powoli na drugi koniec wskazówki tymometru. Na początek odrobina psychodelicznego rocka jaki serwuje nam tegoroczny debiutant - pochodząca z Finladnii grupa Lazersleep. Na Gravity mamy tylko 4 kompozycje, z czego ostatnia, tytułowa, liczy sobie aż 25 minut. W trakcie odsłuchu nie czuć jednak tej długości a to za sprawą umiejętnego operowania dźwiękiem. Muzyka potrafi wprowadzić słuchacza w trans, z którego nie sposób się wyrwać. W tle bardzo sugestywny wokal idealnie pasujący do hipnotyzujących linii melodycznych. Momentami pojawia się bardziej skoczna, przebojowa nuta jak choćby w Hot Stones ale ten zabieg zamiast rozpraszać, zagęscza jeszcze tę fińską, psychodeliczną mgłę.
Depresyjnym rockiem przez lata określano szwdzką Katatonię. Obecnie od kilku dobrych lat punkt cięzkości przesuwa się bardziej w kierunku rocka progresywnego. Widać to dobrze na nowym krążku Jonasa i spółki. Nightmares as Extensions Of The Waking State to nie jest płyta łatwa w odbiorze, nie wystarczy kilka odsłuchów by z czystym sumieniem móc ocenić jej poziom. To swego rodzaju kompozycja szkatułowa, mająca wiele warstw, wiele ukrytych przestrzeni, których eksploracja sprawia prawdziwą przyjemność. Nie każdy jednak trafi przy tej eksploracji na właściwe drzwi, znajdzie ten jeden konkretny klucz i stąd zapewne dość rozbieżne opinie wśród fanów. Ja to wydawnictwo naprawdę polubiłem i spędzam przy nim czas z rozmarzeniem - czy leci Warden, Wind of No Chance, The Liquid Eye czy jakikolwiek inny numer.
Brytyjski Slung to znów mieszanka shoegaze'a ze stonerem i psychodelą. Na In Ways pokazują, że potrafią z każdego z tych gatunków wyciągnąć to co najlepsze, grając z polotem i luzem. Dużo tu alr-rockowego vibe'u, szczególnie w moim ulubionym Class a Cherry, jest tez przestrzeń na bardziej stonowane dźwięki (Heavy Duty) czy post-rockowe zapędy (Limassol). Polecam wszystkim miłośnikom bardziej eterycznych dźwięków.
O funeral doomowym Postmortal pisałem też w zeszłym tygodniu. Ostatnie dni to jednak u mnie zdecydowanie głębsze zanurzenie sie w ten ocean tłustej i gęstej jak smoła, ponurej jak stypa i klimatycznej jak cmentarze 1 listopada muzyki. Z sześciu znajdujących się na Omnis Profundis - debiucie krakowskiego zespołu, na dzisiejszą playlistę trafiają dwie kompozycje - Darkest Desires i Decay of Paradise - obie obowiązkowo powolne i pełne melancholii. Mam nadzieję, że przytłoczą Was tak jak przytłoczyły mnie - aż po kres duszy.
W smutku i cierpieniu kryje się jakieś niewypowiedziane piękno. Tak ponoć sądzą poeci. Nie sposób się z nimi nie zgodzić gdy się jest miłośnikiem gothic/doom metalu. Takie piękno ja odnalazłem m.in. rok temu w postaci projektu Aiwaz. Ich debiut - Darrkh...It is! był jednym z moich ulubionych albumów 2024 roku i w zeszłym tygodniu, po kilku miesiącach powróciłem do niego, by zobaczyć, czy nadal wzbudzi we mnie tyle emocji. I co? Nie zawiodłem się. Piękne, melancholijne melodie, jakże charakterystyczny i charyzmatyczny wokal Arkadiusa Kurka i ta romantyczna atmosfera ujęły mnie za serce równie mocno jak na jesieni. Będę wracał jescze nieraz!
I tak muzyczny tymometr zatoczył koło. Przeszliśmy razem przez wszystkie stany emocjonalne, jakie zapewniała mi przez ostatni tydzień moja ulubiona muzyka. Mam nadzieję, że odsłuch przygotowanej przeze mnie playlisty przyniesie Wam równie dużo intensywnych wrażeń. Jak zawsze też jestem ciekaw wskazań Waszych własnych tymometrów! Miłego dnia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz