W różnorodności siła. Nie sposób się nie zgodzić, zwłaszcza, że wg last.fm w ostatnim tygodniu słuchałem łącznie aż 102 wykonawców, z czego 21 tak często, by trafiły na podsumowującą playlistę. Dlatego też nie przedłużam wstępu, tylko zabieram się za wspominki by nie daj Boże Metalu nikogo nie pominąć.
Największe zaskoczenie tego tygodnia to płyta Wybiła jedenasta zespołu... Ich Troje. Pierwsza połowa krążka to same ballady, jedne ciekawsze inne raczj mniej, natomiast od utworu numer 9 (z 16) robi się ostro, dynamicznie ale i przebojowo - normalnie hard rockowa jazda bez trzymanki. Najlepiej to ilustruje Najpiękniejszy Festiwal Świata (Supeł) poświęcony występowi zespołu na zeszłorocznym Pol'and'Rocku. Nie piszę nic więcej by nie spoilować - to trzeba usłyszeć samemu, wczoraj wrzucałem link na stronę FB. Poza tym ciekawy jest też Vater Unser, zaczynający się modlitwą po niemiecku i bliskowschodnimi akcentami, prowadzony soczystą gitarą i z dość przewrotnym ale i boleśnie autentycznym tekstem. Z tego wszystkiego zostaja myśl, że biorąc pod uwagę ich zdolności do pisania świetnych rockowych numerów (czy tu czy na pierwszych 2-3 płytach) i barwny, nieraz kontrowersyjny wizerunek, gdyby tylko dokonywali innych zawodowych wyborów to mogliśmy mieć na słowiańskiej ziemi własną glam-rockową legendę.
Miłą niespodziankę zrobili mi też epic metalowcy z chicagowskiego Fer de Lance. Ich wydany trzy lata temu debiut jakoś nie mógł w pełni do mnie trafić, natomiast płyta numer dwa - Fires on the Mountainside urzekła mnie już od pierwszego, tytułowego zresztą singla. Jest tu i odpowiednio podniosła atmosfera, marszowe tempa, solidne gitary i melodie, od których trudno się oderwać. Szczególnie mocno w pamięć zapadły mi bardziej dynamiczny Death Thrives (Where Walls Divide) i majestatyczny Children of the Sky and Sea.
Zaskoczenia nie było za to przy nowym albumi SODOM. Weterani teutońskiego thrashu na The Arsonist zagrali swoje ale z taką lekkością i polotem, jakiego od kilku albumów u nich nie słyszałem. Sekcja rytmiczna siecze niczym seria z karabinu maszynowego, gitary tną jak ostrze gilotyny a Tom Angelripper cóż, im starszy tym lepszy. I choć ma się wrażenie, że "gdzieś już to słyszałem" (jak np Twilight Void mocno przypomina Napalm in the Morning z M-16) to jednak w moim własnym rankingu jest to ich najlepsza płyta od czasu wydania Epitome of Torture.
Z innych nowości na pewno warto wspomnieć o Death Can Wait, najnowszym wydawnictwie francuskiego doomgaze'owego projektu Breaths. Jest ono zdecydowanie cięższe, poprzez duży udział harsh wokali zbliżające się bardziej w kierunku blackgaze'a niż zeszłoroczny, eteryczny krążek. Po pierwszych kilku odsłuchach najmocniej zanurzyłem się w zamykający album Because I Could Not Stop for Death, He Kindly Stopped For Me.
Wszystkich miłośników death/doomu ucieszy na pewno singiel Major Arcana, zapowiadający nową płytę (o tym samym tytule) amerykańskiego Novembers Doom. Mimo, że ich styl od dawna ma w sobie więcej gothic czy dark metalu to ekipa Paula Kuhra nie zawodzi, oddając w nasze ręce mocny, klimatyczny i zróżnicowany wokalnie utwór.
Nowa Katatonia nadal się u mnie kręci, choć nieco rzadziej niż w poprzednich dniach. Nadal jednak na dzisiejszej playliście znajdzie się miejsce na odrobinę Nightmares as Extensions of the Waking State. Tym razem jest nim Wind of No Change, singiel który początkowo mnie nie porwał by teraz okupować mój umysł i serce. A to jest chyba najlepszy miernik wielkości dzieła.
Trochę nagle ale może to był jakiś znak, wskoczyła mi do odtwarzacza A Dreadful Hours - pierwsza płyta My Dying Bride, jaką mialem na CD. Album bardzo mroczny, ciężki, wręcz przytłaczający a jednak mający w sobie to "coś". Co o nim sądziecie i jakie są Wasze ulubione kompozycje? U mnie numer jeden to bez wątpienia Black Heart Romance.
Od niedawna na streamingach możecie odnaleźć też debiut (bardzo możliwe, że jedynego) tajskiego zespołu power metalowego. Ci, którzy są ze mną od dawna wiedzą, że mocno wspierałem CresentieR już od premiery pierwszego singla i mam przyjemność napisać dziś, że Consonance of Life to płyta warta uwagi, nagrana z pasją i choć zespołowi nie udało się uniknąć pewnych mankamentów technicznych i artystycznych to, po akceptacji tego surowego, trochę szorstkiego ale autentycznego brzmienia, można się przy niej dobrze bawić.
Dzięki recenzji znalezionej na Małym Leksykonie Wielkich Zespołów, a przede wszystkim chyba dzięki przedstawiającej Marsa okładce, sięgnąłem po płytę Olympus Mons prog-rockowego projektu The Book of Revelations. Jest to pełna pięknych muzycznych pasaży, symfoniczno prog-rockowa opowieść, składająca się głównie z dwóch, podzielonych na kilka utworów historii. Jedna oparta jest o komedię Arystofanesa Żaby a druga to przewrotna adaptacja mitu o Tezeuszu i Ariadnie. Jeśli lubicie takie narracyjne klimaty to jest to zdecydowanie muzyka dla Was.
Trochę przypadkiem natomiast natrafiłem na dwa kolejne prog-rockowe zespoły. Ulysses to legenda niemieckiej sceny neo-progowej, która rozkwitła w pełni we wczesnych latach 90-ych. I choć ich dyskografia póki co (i to pod różnymi nazwami) zamyka się na dwóch albumach studyjnych to zachęcam szczególnie do zapoznania się z debiutem - wydaną w 1993 roku Neronią, epicką, refleksyjną i kunsztownie ozdobioną klawiszowo-gitarowymi ornamentami.
Drugi natomiast to solowy projekt Franka Altpetera, muzyka znanego dotąd z tribute bandu Gary'ego Moora. Niemiecki multiinstrumentalista wydał w styczniu pierwszy album sygnowany nazwą Red Lloyd a zatytułowany Duke. Jest to jego własna wariacja na temat historii opowiedzianej przez Genesis na podobnie zatytułowanym albumie (z 1980r). Jest to przyznam się, trochę nierówny krążek, niewychodzący poza ramy generycznego neo-progu. Wszystko zagrane jest poprawnie, koncept ciekawy, zabrakło jednak pewnej magii. Z tego wszystkiego mocno wybija się jednak City of Broken Toys - kompozycja, która swoim muzycznym urokiem rekompensuje niedoskonałości pozostałych. I ten utwór wrzucam dziś na playlistę.
Półtora tygodnia jest juz "na świecie" album Monumentata autorstwa brytyjskiego muzyka Nada Sylvana. Tydzień temu jakoś przepadła wśród innych premier, tym razem udało się poświęcić jej więcej czasu i to był czas bardzo miło spędzony. Bardzo osobisty, bardziej może nawet AOR-owy niż progresywny rock i ten charakterystyczny, nieco kojarzący się Roine Stoltem wokal robią dobrą robotę. Generalnie to moja pierwsza w całości przesłuchana płyta kalifornijskiego muzyka i myślę, że będzie dobrym punktem startowym do eksploracji poprzednich.
Jeżeli czekaliście na wzmiankę o kolejnej płycie z dyskografii kanadyjskiego Mystery, oto jest. Delussion Rain - pierwszy krążek z Jeanem Pageau na wokalu i pierwszy, którego miałem przyjemność posłuchać. Dla mnie jest to płyta pełna emocjonalnej wirtuozerii od przejmującego, dziesięciominutowego utworu tytułowego przez wzruszający i podnoszący na duchu If You See Her po zamykający tracklistę skomplikowany A Song for You. Te dwa pierwsze utwory to jedne z moich ulubionych w całej dyskografii zespołu i z radością dzielę się nimi z Wami na playliście.
Na dłużej w moich głośnikach zagościli jak już pewnie wiecie mili i uroczy panowie z Twisted Sister. Album Stay Hungry co roku notuje u mnie po kilka, kilkanaście odtworzeń ale w ostatnim miesiącu było ich zdecydowanie najwięcej. Ale jak nie oszaleć na punkcie takich muzycznych hymnów jak I Wanna Rock czy We're Not Gonna Take It?
Na sam koniec zostawiłem sobie power metal ale nie dlatego, że mało go słuchałem. Słuchany był i chętnie i dość często i przede wszystkim dość różnorodnie. Mamy tu na przykład australijskie Black Majesty i ich "powrotny" album Oceans of Black - nagrany nowocześnie i intensywnie bez wchodzenia w typowo euro-powerową "bombastykę" czy cukierkowatość. Bardzo podoba mi się też wydany w połowie czerwca album The Great Apocalypse szwedzkiej Insanii i tu już mamy więcej tej europejskiej powerowej symfonii. Są też moje ulubione utwory nieodżałowanego, węgierskiego Wisdom - pochodzący z debiutu przebojowy Holy Vagabond i młodsza o 5 lat pół-ballada Heaven and Hell, oba dość depresyjne jak na standardy gatunku. Odpowiednio agresywne i rozpędzone jest za to Bleed niemieckiego Sinbreed, które było moim pierwszym kontaktem z wokalem Herbiego Langhansa. Od tego momentu śledzę uważnie każda jego aktywność.
Z zeszłego roku pochodzi natomiast album The Skies Above Eternity angielskiego Fellowship. Ich debiut, wydany dwa lata wcześniej był jednym z najlepszych debiutów w power metalu ostatnich kilku-kilkunastu lat. Album numer dwa może nie zrobił aż takiego wrażenia, a i u mnie przez nawał świetnych premier w październiku '24 trochę zniknął, to jednak powrót do niego po dłuższym czasie pozwala na nowo wykrzesać ten power metalowo-symfoniczny ogień.
Położona na północ od Anglii Szkocja to znowu ojczyzna pirate metalowego Alestorma - zespołu, który w muzyce łączy i power i folk metal dorzucając do tego odrobinę, wróć... solidną furę nie zawsze wysokiego (ale śmiesznego) humoru. Tak też jest w przypadku nowego albumu, na którym znajdziemy utwór Mountains of the Deep, poświęcony cóż, kobiecym, a w zasadzie, syrenim piersiom.
Swego czasu prog z power metalem próbowała łączyć natomiast fińska Sonata Arctica. Wychodziło jej różnie, raz lepiej, raz gorzej. Jednym z krążków wydanych w tym okresie było The Days of Greys z 2009 roku, album, który lubię tym bardziej im więcej czasu mija od dnia premiery. Wtedy, te 16 lat temu doceniałem głównie typowo power metalowe elementy (świetny Flag in the Ground). Po latach doceniłem również progresywną stronę Dni Szarości a w zeszły tygodniu najczęściej sięgałem po utwór, który stoi gdzieś pośrodku - wydany jako pierwszy singiel - The Last Amazing Greys.
Od Ich Troje po Sodom, od Twisted Sister po My Dying Bride - to był dla niezwykle ciekawy i urozmaicony muzycznie czas. Zapraszam do odsłuchu playlisty i dzielenia ze mną tych wszystkich emocji. I oczywiście do podrzucenia mi swoich refleksji, kolaży etc etc. Czekam z niecierpliwością :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz