Za nami kolejny tydzień zdominowany przez power metal. Skłamałbym jednak, gdybym napisał, że innym gatunkom nie poświęcałem zbyt wiele uwagi. Myślę, że każdy czytelnik znajdzie dziś coś dla siebie.
Giganci power metalu w ostatnich tygodniach naprawdę rozpieszczają swoich fanów, choć tak jak w przypadku Majesty ma to trochę słodko-gorzki smak. Z jednej strony najnowszy album Back To Attack to zdecydowanie lepsza pozycja od epatującego elektroniką i trochę mechanicznym brzmieniem Legends, z drugiej zespół zapowiedział zakończenie działalności (a w zasadzie już zakończył, gdyż zagrany 28 kwietnia koncert ma być ich ostatnim występem). Wracając do samej muzyki - płyty słucha się dobrze, jest melodyjnie i z odpowiednią dozą ciężkości. Po kilku odsłuchach na pierwsze miejsce wysuwa mi się typowo power metalowe Never Kneel, które umieściłem na playliście.
Kolejna wielka nazwa na scenie power metalowej to włoski Elvenking. Panowie znani są ze swojego łączenia folk i power metalu, okazjonalnie zahaczając nawet o melodic death metal. Na nowym krażku Reader of the Runes - Rapture, zaplanowanym jako druga część muzycznej trylogii odchodzą jednak nieco od powerowych korzeni. To co rzuca się w oczy, a w zasadzie w uszy w trakcie słuchania to pewien niedobór energii. Nie brak na tej płycie utworów nagranych w szybszym tempie, takich jak prezentowane przeze mnie w dzisiejszym podsumowaniu To the North i The Cursed Cavalier, jednak czuć, że w niektórych miejscach aż prosi się o przejście w znaną i lubianą przez wszystkich fanów powera galopadę. Niemniej jednak myślę, że z każdym kolejnym odsłuchem będę odkrywał kolejne muzyczne perełki.
Następny album, o którym chcę napisać miał premierę w poprzedni piątek, niestety nie załapał się na zeszłotygodniowe podsumowanie. Powód był prozaiczny - równolegle wydano wtedy kilka naprawdę dobrych albumów i nie dla każdego znalazłem odpowiednią ilość czasu. W tym tygodniu naprawiam ten błąd, i to z nawiązką, ponieważ The League of the Serpent szwedzkiego Saint Deamon, to power metal naprawdę wysokich lotów. Dość ciekawa jest zresztą historia tego zespołu, który pod koniec pierwszej dekady XXI wieku narobił na metalowej scenie sporego zamieszania, wydając dwie bardzo dobre płyty, będące wówczas powiewem świeżości w kostniejącym pomału gatunku. Niestety prace nad trzecim albumem przedłużyły się aż do 2019r, co zaowocowało albumem dobrym ale nie wybitnym. W ten rok kapela dowodzona przez charyzmatycznego wokalistę Jana Thore Grefstada wchodzi z hukiem, mocą i przebojowością. Ciężko na ich czwartym albumie znaleźć słaby punkt, natomiast te mocne można by długo wymieniać. Jeśli już muszę wskazać kilku swoich faworytów to są to Gates of Paradise, Heaven to Heart, They Call Us Deamons i utwór tytułowy. Wszystkie to utwory rozpędzone, które raz usłyszawszy ma się w głowie przez długi czas. Naprawdę gorąco polecam!
Z innych power metalowych zespołów nadal namiętnie słucham Powerwolfa i Evermore. Ten drugi zespół wydał niedawno nowy album In Memoriam, który z każdym kolejnym odsłuchem coraz bardziej u mnie zyskuje. Cieszy, że w tym gatunku nie brak młodych zespołów, które dość odważnie zgłaszają akces do czołówki. W tym tygodniu mam dla Was trzy utwory Evermore - In Memoriam i Forevermore z drugiego krążka i Court of the Tyrant King z debiutu - oceńcie sami, myślę, że warto będzie śledzić dalszy rozwój kapeli.
Nie można zapomnieć również o nowym projekcie Thomasa Winklera - Angus McSIX. To akurat power metal z przymrużeniem oka, naładowany elektroniką i przebojowymi melodiami. Niektórych purystów taka stylistyka mogła by oburzać, jednak czy znamy inny gatunek metalu, który na takie "happeningi" pozwala? Przyznam szczerze, od Angus McSIX and the Sword of Power nie oczekiwałem wirtuozerii, częstych zmian metrum czy filozoficznych dysput w tekstach. Mamy tu muzykę bezpośrednią, która ma przede wszystkim bawić i z tego zadania wywiązuje się bardzo dobrze. Poza wymienionymi w zeszłym tygodniu dwoma utworami, dziś mam dla Was dodatkowo jeden typowy power metalowy hymn - The Key to Eternity.
Przejdźmy do nieco innej odmiany metalu, bardziej tradycyjnej. Już kilka tygodni temu pisałem o amerykańskiej Tanith, która łączy w sobie hard-rocka lat 70-ych z tradycyjnym heavy metalem. Ich drugi album Voyage, to ciekawa propozycja dla każdego wielbiciela klasycznego, nieco nostalgicznego grania. W tym tygodniu na mojej playliście do muzycznego manifestu jakim niewątpliwie jest przebojowy Flame, dołączył bardziej stonowany Architects of Time.
W kategorii rocka progresywnego nadal lubię wracać do Areny i jej dziesiątego już krążka Theory of Molecular Inheritance. Kiedy potrzebuję wytchnienia od power metalowych galopad czy doomowych smutków zanurzam się w ambitnych, choć nie za szybkich kompozycjach i wsłuchuję w zmuszające do myślenia, filozoficzne teksty. Obok takich utworów jak Fields of Sinner, Pure of Heart czy Life Goes On ciężko przejść obojętnie.
Nie słabnie również moja fascynacja nowym albumem niemieckiego RPWL, a zwłaszcza uroczą, choć pełną niepokoju balladką The Cold Spring Day in '22, która jest aktualnie (wierząc statystykom z last.fm) najczęściej słuchaną przeze mnie piosenką w tym roku. Kto jeszcze jej nie przesłuchał powinien szybko nadrobić braki. Naprawdę warto.
Nie mogę nie wspomnieć o bohaterach ostatniej playlisty tematycznej - węgierskim The Hellfreaks. Ich nową, bardzo metalową płytę reprezentuje dziś piosenka Rootles Soul Riot, w której nie brak mocnych gitar, hardcorowych screamów a przede wszystkim zaraźliwej melodii. Kawałek powinien spodobać się zarówno fanom punk rocka, psychobilly jak i metalowym purystom.
Czas przenieść się w bardziej agresywne rejony muzyki - zacznijmy od thrashu. Tu niepodzielnie króluje Overkill z kapitalną płytą Scorched. Jak już pisałem ostatnio - czy panowie prezentują nam typowy, nowoczesny thrash metal, czy schodzą bardziej w rock'n'rollowe rytmy - robią to z wielkim kunsztem. Ta muzyka nie nudzi się mimo wielu odsłuchań, co jest chyba najważniejszym probierzem jej jakości. Overkill po raz kolejny udowodnił, że pomimo zmieniających się mód i mniejszej lub większej popularności thrashu, ich płyty nie schodzą poniżej pewnego ściśle ustalonego poziomu. Szkoda, że nie wszystkim ta sztuka się udaje (patrz Metallica).
Doom metal ma dziś tylko jednego reprezentanta - szwedzki Draconian, którego dyskografię sobie w ostatnich tygodniach przypominałem. Utwór Pale Tortured Blue pochodzi z wydanej w 2015r płyty Sovran, będącej pierwszą nagraną z obdarzoną eterycznym głosem Heike Langhans (tak, tą od Reminy). Jak przystało na Draconian jest to typowa melancholijna, death/doomowa kompozycja z zaskakująco melodyjnym refrenem.
Ponurą muzykę gra też polski Kres, nie jest to jednak doom a depresyjny black metal. Kompozycje łączą w sobie blackmetalowe blasty, ściany dźwięku jak i bardziej melancholijne, akustyczne pasaże. Tak samo czysty wokal przeplata się z typowym skrzekliwym growlingiem. Całość brzmi niespokojnie, mrocznie i melancholijnie, czyli tak jak depressive black metal powinien.
Ok, na dziś to już wszystko, Jak widać wiosna daje się mi mocno we znaki, bo jednak optymistyczna, przyjemna muzyka przeważa nad tą smutniejszą. Ale chyba ciężko z ponurym nastrojem wchodzić w długi weekend majowy. Miłego słuchania i miłej majówki - link poniżej:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz