Wspominałem ostatnio, że wraz z nadejściem listopada moje aktualne gusta ponownie skręcą w stronę bardziej nastrojowej i klimatycznej muzyki. Tak też się stało, choć nadal obok powracającego do łask doom metalu w dzisiejszym podsumowaniu znajdziecie dużo powera, glamu czy prog-rocka. Moje zainteresowanie rodzimą sceną muzyczną również nie słabnie, tym razem jednak głównie za sprawą muzyki folkmetalowej.
Może od tego zaczniemy to podsumowanie, gdyż warszawska Runika to zespół, który chyba najczęściej gościł w ostatnim tygodniu w moich głośnikach. Kilka dni temu miała premierę ich druga płyta zatytułowana Między Światami, która w porównaniu do debiutu wydaje mi się bardziej refleksyjna, uduchowiona, choć nie brakuje jej również energii i efektownych gitarowych zagrywek. Jednym z takich przykładów jest znana z singli Czarownica. Oprócz niej muszę wyróżnić jednak te bardziej stonowane kawałki, zwłaszcza magiczny W Świętym Gaju, refleksyjny Taniec Śmierci czy nawiązujący do Cyklu Demonicznego (jednej z fajniejszych serii fantasy jakie czytałem) Pieśń o Nowiu. Trochę dla przeciwwagi i z pewnej przekory dorzucam na playlistę pochodzący z debiutu Sabat - tu Runika pokazuje ogień i po prostu nie bierze jeńców. Podsumowując poświęcony jej akapit, Między Światami to mimo wszystko jedna z najciekawszych pozycji na rodzimej scenie folk-metalowej w tym roku. Dobra robota! Sława!
Pozostając przy polskich artystach nadal zdarza mi się sięgać po nowy album Kwiatu Jabłoni a zwłaszcza po świetny utwór Dom. Wielkim atutem tego zespołu są zmuszające do myślenia teksty i w przypadku tej piosenki to prawdziwa poezja.
Polskim zespołem, choć śpiewającym w języku Shakespeare'a jest poznańska Tortuga. Tu wchodzimy już właśnie w te bardziej mroczne klimaty. Jest to kapela łącząca w sobie psychodelię, stoner i doom metal. Przyznam się, że na ich nowy album Iterations trafiłem trochę przypadkiem ale nie żałuję, bo muzyka ma klimat, jest odpowiedni ciężar i to uczucie niepokoju, którego nie rozwiewają nawet niespodziewanie melodyjne linie wokalne. Na playliście umieściłem utwór, od którego zacząłem przygodę z tym bandem - zamykający płytę Epitaph.
Skoro już dotarliśmy do doomowych rejonów wypada pociągnąć ten temat dalej. I tu wchodzi Green Lung cały na biało(wróć!) na zielono. Brytyjscy stoner/doom metalowcy mają niebywały talent do tworzenia muzyki, która jednocześnie jest mroczna, melancholijna ale i niezwykle przebojowa. Każda do tej pory wydana przez nich płyta robiła na mnie wielkie wrażenie i tak jest w przypadku This Heathen Land. Dużo na niej zróżnicowanych kompozycji, tych cięższych jak One for Sorrow czy bardziej melodyjnych jak rytmiczny Hunters in the Sky czy przywodzący na myśl dokonania Ghost Oceans of Time. Całości dopełniają okultystyczne i utrzymanie w stylistyce weird tales teksty, sprawiające, że człowiek naprawdę ma wrażenie podróży przez te niezwykłe brytyjskie pejzaże, przez ten pogański ląd.
W podobnym tonie, choć jednak z większym przesunięciem ciężaru w stronę rocka niż metalu gra amerykańska Kadabra. O utworach z ich najnowszej płyty Umbra pisałem już przy okazji poprzednich podsumowań. Jak widać zaprezentowana przez nich muzyka wytrzymuje próbę czasu a takie kawałki jak High Priestess, Midnight Hour czy Battle of Avalon mogą lecieć u mnie na okrągło.
Nastrojowość, choć podana w nieco innej formie bywa też ważną cechą rocka progreswynego. W tej kategorii bohaterem tygodnia są dla mnie bez dwóch zdań Pattern-Seeking Animals. Ta rockowa supergrupa na kolejnej już płycie udowadnia, że przed nami jest jeszcze wiele dźwięków i motywów, które tylko czekają na gotowego na ich odkrycie kompozytora. A gdy, jak to w supergrupach bywa, tych kompozytorów jest kilku, cóż, sukces murowany. Spooky Action at a Distance to dla mnie płyta be słabszego momentu, zachwycająca różnorodnością motywów, melodiami i instrumentalnymi popisami, których intensywność nie przesłania jednak konkretnego przesłania utworu. Od otwierającego album The Man Made of Stone, przez przepiękne Underneath the Orphan Moon, przebojowe Bulletproof czy dynamiczne Window to the World nie ma ani jednego momentu znużenia, tylko pełne zainteresowanie. Nie uważam się za wielkiego znawcę prog rocka ale dla mnie to jeden z najlepszych albumów w tym roku.
Dla przeciwwagi wrzucam jeden utwór Cosmograf, zespołu a w zasadzie projektu muzycznego, który znam od dawna ale (poza ostatnią płytą) nigdy nie poświęciłem mu odpowiednio dużo uwagi. W tym tygodniu zrobiłem sobie krótki przekrój przez poprzednie albumy i naprawdę mocno wsiąknąłem w The Man Left In Space. Póki co, na playlistę wrzucam monumentalny utwór tytułowy ale kto wie, może za tydzień poświęcę więcej miejsca temu interesującemu wydawnictwu.
Czas zmienić klimat o 180 stopni, przechodzimy do sekcji poświęconej "jaśniejszej stronie świata" - przed nami power i glam metal. W tym pierwszym gatunku wydarzeniem tygodnia były na pewno premiery nowych albumów austriackiego Serenity i brazylijskiej Angry.
Pierwszy z tych zespołów wraca z nowym albumem po 3 latach przerwy, w trakcie których wokalista Georg Neuhauser był bardzo aktywny w innych zespołach (przede wszystkim Warkings czy Fallen Sanctuary). Kilkuletnia przerwa na szczęście nie wpłynęła negatywnie na jakość muzyki zawartej na Nemsesis AD. Nadal jest to wysokiej klasy symfoniczny power metal, dobrze radzący sobie zarówno w szybkich utworach jak i tych bardziej stonowanych. Warto wspomnieć, że w kawałku The Fall of Man mamy gościnny udział Roya Khana, legendarnego byłego wokalisty Kamelot. Oprócz tego warto dać szansę rozpędzonemu Ritter Tod und Teufel (Knightfall), nieco spokojniejszemu Sun of Justice czy melodyjnemu hymnowi The End of Babylon. Nie jest to co prawda taka petarda jak choćby ostatni Iron Savior, ale płyty Serenity zawsze wymagały dłuższego odsłuchu, by wydobyć z nich to co najlepsze.
Kolejnym takim niebezpośrednim zespołem jest legenda brazylijskiej sceny metalowej - Angra. Cycles of Pain to już ich trzeci album nagrany z Fabio Lione na wokalu i po kilku pierwszych odsłuchach jawi się jako solidna porcja progresywnego powera. Niektóre utwory może i są za bardzo "udziwnione", choć gdy posłuchamy intrygującego Vita Seca z akcentami ludowymi, fragmentami śpewanymi po brazylijsku połączonymi z krystalicznym głosem Fabio taka doza nietypowości przestanie nam przeszkadzać. Zespół nie zapomniał jednak o elementach power metalowych, które fajnie wplecione zostały w utwór Dead Man on a Display - szybki ale nie do utraty tchu.
Na koniec zaś zostaje nam hair metal albo jego dziedzictwo. Amerykańki Dokken od lat już tworzy bowiem bardziej hard-rockową muzykę z elementami progresji niż energiczny, beztroski glam. Najnowszy album zespołu, wydany po 11 latach przerwy to muzyka dojrzała, czasem refleksyjna, czasem bardziej dynamiczna ale nadal łatwo wpadająca w ucho. Obok przebojowego Over the Mountain moje serce szybciej bije też przy subtelnym Is It Me or You czy akustycznym Santa Fe.
Obok Dona Dokkena i spółki, miłośnicy lat 80-ych poszaleć mogą przy dwóch utworach mało znanego w szerszej świadomości metalowców zespołu Swedish Erotica. Rock'n'roll City i We're Wild Young and Free to prawdziwe manifesty muzyczne, sławiące rock'n'rollowy styl życia i hair-metalową muzykę, tak typowe dla lat 80-ych. Fajna podróż w czasie, z której nieraz nie chce się wracać.
My wrócimy jednak tradycyjnie przy okazji kolejnego tygodniowego podsumowania lub jakiegoś bardziej tematycznego artykułu. Na ten moment zaś zostawiam Wam tradycyjną tygodniową playlistę. Miłego słuchania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz