poniedziałek, 2 września 2024

26.08-01.09.2024

 


Ostatni tydzień wakacji za nami. Pogoda za oknem i muzyka w głośnikach dopisały i choć piątek nie obfitował w jakąś dużą ilość ciekawych premier, udało mi się to zrekompensować wydanymi przed laty albumami, do których wróciłem lub odkryłem na nowo. O wszystkim ze szczegółami dowiecie się z dzisiejszego artykułu.

Zaczniemy od zespołu Dead Tahiti. Dawno nie zdarzyło się, by trzy najczęściej słuchane przeze mnie w danym okresie utwory pochodziły z tej samej płyty. Fala to debiutancki krążek tej post-punkowej formacji. Wbrew nazwie, zamiast egzotyki dostajemy tu wysokiej klasy zimno-falowe dźwięki, ciekawe teskty i podstępnie sączące się do ucha melodie. Piszę "podstępnie", bo gdy posłucha się kilka razy Tahiti, Kolaży lub Miastożerców ciężko się od nich potem uwolnić. Jeżeli interesują Was takie klimaty (lub dopiero zainteresują po odpaleniu dzisiejszej playlisty) polecam audycję W zimnej toni na antenie Radia Pro-Rock, gdzie po raz pierwszy miałem przyjemność zapoznać się z twórczością tego zespołu.

Ten rok jest generalnie bardzo udany dla naszej rodzimej, psychodelicznej sceny. W tym tygodniu wróciłem do debiutanckiego albumu gdańskiego Tet. Ileż tam jest poezji, ile emocji i dźwiękowej przestrzeni. Mimo, że każdy utwór z tej płyty trwa blisko 10-minut, kompozycje są tak skonstruowane, że w żaden sposób się nie dłużą a moją ulubioną Wiosnę czy Dom w cieniu gruszy można zapętlać w nieskończoność. 

W pierwszym akapicie pisałem o małej ilości ciekawych premier, jednak te płyty, które ujrzały światło dzienne w ostatnich dniach to prawdziwe perełki. Na playliście znajdziecie utwór Ściany, pochodzący z debiutanckiego albumu krakowskiego Szlugazera. Stali czytelnicy bloga pewnie kojarzą ich za sprawą wydanej na wiosnę EP-ki Pierwszy Moment w którym zapomniałem, że tu jesteś. Na long-playu Domki z Azbestu widzimy dalszą ewolucję brzmienia formacji, w stronę, którą nazwałbym bardziej eksperymentalnym shoegaze'm. Tych, którzy nie lubią udziwnień uspokoję - to nadal jest pełna emocji i przestrzeni muzyka, z którą naprawdę warto się zapoznać.

Z polskich artystów został mi jeszcze wokalista, którego nikomu nie trzeba przedstawiać. Krzysztof Cugowski szykuje się do premiery nowego solowego albumu, zatytułowanego dość znacząco Wiek to tylko liczba. Przyznam, że przegapiłem promujący to wydawnictwo singiel. A szkoda, bo Co za nami, co przed nami to kawał dobrego rocka, z lekko bluesowym swingiem. Intryguje też tekst, w którym atomowe gardło polskiego rocka stwierdza, że czas nareszcie przestać karmić się iluzjami. Czy jest to jakaś aluzja do reaktywacji Budki Suflera, w której wokalista nie wziął udziału i niezmiennie ocenia dość jednoznacznie? Nie wiem. Osobiście słucham zarówno "nowej Budki" jak i solowych dzieł Pana Krzysztofa, wychodząc z założenia, że muzyka powinna bronić się sama. I tak jest moim zdaniem w obu przypadkach. 

Obok Szlugazera, z premierowym materiałem mamy też do czynienia na płycie Let it Burn niemieckiej grupy Bonsai Kitten. Jest to już szósty album ekipy, która początkowo grała bardzo dynamiczne psychobilly by z czasem zwrócić się bardziej w kierunku punku czy, jak to zespół sam określa - heavy metal bluesa. Jak to brzmi na nowej płycie? Na pewno są szybkie i melodyjne utwory, jest nieco psychodeliczny klimat ale artystycznie mamy do czynienia z bardziej bogatymi kompozycjami niż na, jakkolwiek genialnej w swej prostocie, Occypy Yourself! z 2014 roku. Czuję, że z muzyką Niemców spędzę jeszcze niejeden fajny tydzień, na dziś wrzucam na playlistę dwa utwory. Liczę, że też Wam się spodobają.

Instrumentalny kunszt pokazuje też legenda szwedzkiego stoner-proga. Mammoth Volume po wydaniu kilku plyt na przełomie mileniów zamilkł na kilka lub nawet kilkanaście lat. Na szczęście od 2022 roku znów regularnie komponuje nowe piosenki. Płyta Raised Up By Witches miała swoją premierę 23 sierpnia ale dopiero zeszły tydzień pozwolił mi na dobre zanurzyć się w te pustynne dźwięki. Efekt jest taki, że dziś prezentuję Wam cztery utwory z tego wydawnictwa a i tak mam poczucie, że mógłbym wybrać jeszcze kilka wcale nie gorszych numerów. To co się w nich dzieje to prawdziwy kociołek Panoramiksa - elementy folkowe, organy Hammonda, syntezatory, stonerowy fuzz i  duszny klimat, a to dopiero początek listy. Jeśli lubicie muzykę, którą można odkrywać na nowo po n-tym przesłuchaniu, Raised Up By Witches zgłasza się!

Szwecja to też ojczyzna zespołu, o którym pisałem już tydzień temu. Ritual reprezentuje typowy dla tego kraju miks rocka progresywnego z elementami folkowymi. Dziś na playliście obecny jest tylko jeden ale za to idealnie oddający twórczość tej formacji utwór - Chichikov Bogd. Posłuchajcie a zapewniam, że już po chwili odpalicie całą The Story of Mr. Bogd, Pt.1.

Czy można łączyć AOR z prog-rockiem? Można. Gdyby to było złe to Bóg by inaczej świat stworzył. Odłóżmy na bok heheszki a przejdźmy do anonsowanej już tydzień temu płyty Destiny Stone amerykańskiego projektu Pride of Lions. Jest to moja ulubiona pozycja z ich dość obszernej zresztą dyskografii, od której zaczęła się moja fascynacja muzyką panów Peterik/Hitchcock. Cenię ją przede wszystkim za tę atmosferę tajemnicy i podniosły ton a także gitarową finezję, w które potrafili ubrać melodyjne i przystępne AOR-owe przeboje. Nie ma tu jednak tylko samych radio-friendly piosenek o miłości, gdyż warstwa liryczna również jest dojrzała i refleksyjna a przede wszystkim niezwykle spójna. Polecam ten album nie tylko miłośnikom melodyjnego rocka spod znaku Survivor czy Talisman ale i bardziej wymagającym prog-rockmanom.

Innym przykładem epickiego AOR-a jest goszczący na łamach Kroniki po raz kolejny A Neverending John's Dream a jeśli szukać czegoś mocniejszego, to polecam włoski Icy Steel i płytę The Wait, The Choice and the Bravery - jedna z ciekawszych epic metalowych premier tego roku. 

Pisałem tydzień temu, że kosmiczni power metalowcy z Keldian na ostatnim krążku poszli bardziej w stronę AORa. Fakt, ale jest to (ponownie w tym artykule) AOR progresywny. Mam dziś dla Was dwa utwory z The Bloodwater Rebellion - szybszy, choć nie jak na powerowe standardy, Ghost and a Promise i bardziej rytmiczny, okraszony mocno wciągającym refrenem Tundra. Ja osobiście bardzo lubię ten album, choć niestety dla części fanów przyniósł on zbyt dużą rewolucję brzmienia tego zasłużonego, norweskiego duetu. Jeżeli należycie do tej właśnie grupy, nie narzekajcie - wrzuciłem też trzy typowo power-metalowe hity z poprzednich płyt - Kepler and the 100 000 Stars, Life and Death Under Strange New Sun i trochę tylko spokojniejszy The Last Frontier. 

Na koniec skromny akcent thrash metalowy (Death Angel), trochę heavy metalowych hymnów (Kissin' Dynamite)i odrobina doomgaze'u w wersji z damskim (Iress) i męskim (Mountaineer) wokalem. Muszę przyznać, że to ciężkie, ponure ale i niesamowicie senne granie coraz bardziej mnie wciąga. Swego czasu, przy premierze poprzedniej płyty Mountaineera miałem krótkotrwałą fazę na doomgaze ale coś czuję, że tym razem zanurzę się w to na dłużej. 

I to już wszystko na dziś. Jestem ciekaw, jakiej muzyki Wy słuchaliście w tym czasie. Piszcie tu lub na FB a ja zostawiam jeszcze link do playlisty z 30-oma najczęściej słuchanymi przeze mnie utworami tego tygodnia. Bywajcie!

Playlista: 01.09.2024

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najpopularniejsze