poniedziałek, 16 grudnia 2024

09.12-15.12.2024

 


Wśród ponad 400 osób obserwujących mój facebookowy profil są na pewno miłośnicy różnych odmian tzw. muzyki gitarowej. Nic dziwnego, gdyż ja sam obracam się w dość szerokim rockowo-metalowym spektrum. Ostatni tydzień był właśnie taki mocno zróżnicowany. Mam nadzieję, że z dzisiejszego podsumowania każdy z Was wybierze coś dla siebie.

Zacznijmy od power metalu, ponieważ to właśnie grajacy w tym stylu francuski Calypsian zdominował dzisiejszą playlistę. Trafiło na nią aż 5 spośród 8 utworów, jakie znajdują się na debiutanckim Frozen Firestorm. Nie ma co się jednak dziwić, gdyż jest to bardzo dynamiczny, bogaty aranżacyjnie symfoniczny power. Zespół pokazuje kunszt zarówno w powerowych galopadach jak i nieco bardziej wyważonych, metalowych marszach. Moim ulubioną kompozycją jest rozpędzony The Way of the Warrior, który był też najczęściej słuchanym przeze mnie utworem mijającego tygodnia.

Nieco bardziej na północny-wschód od Francji leży Belgia, skąd pochodzi dowodzona przez utalentowanego gitarzystę Dushana Petrossiego grupa Magic Kingdom. W piątek premierę miało ich szóste wydawnictwo zatytułowane Blaze of Rage. Z racji weekendowego wyjazdu nie miałem zbyt wiele czasu by się w nie dobrze wsłuchać ale już po kilku próbach w pamięć zapadł mi numer Undead At the Gates, z którym to dziś się dzielę z Wami. Liczę, że za tydzień tych pozycji będzie więcej, gdyż już teraz czuję, że to kawał dobrego powera.

W naszej power metalowej wędrówce palcem po mapie zahaczymy też o Niemcy z surowym heavy/powerowym Paragonem, Wielką Brytanię, w której ogień symfonicznego powera rozpalić chce Fellowship a także Cypr, będący kolebką epickiego grania spod znaku Arrayan Path

Udane połączenie metalu progresywnego z powerem serwuje reaktywowana po latach Athena (tym razem jako Athena XIX). Tydzień temu pisałem już, że Everflow Pt. 1: Frame of Humanity to płyta trudna, do której trzeba dojrzeć. Dziś bronię tego stanowiska, jestem jednak już po etapie "dojrzewania" i mogę w pełni docenić pracę, jaką muzycy włożyli w ten album. Brawa za szukanie nowych form wyrazu, nie opieranie się na tym co było modne w latach 90-ych. W efekcie mamy tu i elementy muzyki elektronicznej, połamane rytmy i taką trochę zdehumanizowaną atmosferę, do której pasuje jak ulał wyjątkowo mroczny (w tej odsłonie) wokal Fabio Lione

Na pewno zauważyliście, że jeżeli chodzi o rocka progresywnego to najczęściej na łamach Muzycznej Kroniki goszczą zespoły neo-progowe. Jest to nazwa wyróżniająca twórców, którzy zadebiutowali w latach 80-ych i późniejszych, w odróżnieniu od pierwszej fali prog-rocka spod znaku Yes czy Genesis. I choć najbardziej znaną postacią tej sceny pozostaje do dziś Marillon, ja największym sentymentem darzę artystów, od których zaczęła się moja miłość do tego gatunku. Mowa o brytyjskiej Arenie, a płytą, od której wszystko to się zaczęło jest przepiękny, wielowarstwowy The Visitor, reprezentowany na dzisiejszej plejce przez dwa utwory. Zachęcam do zapoznania się z nimi jak i całym albumem, ponieważ, jak to zwykle w prog-rocku, album należy rozpatrywać jako całość a nie tylko zbiór poszczególnych piosenek.

Przejdźmy dla odmiany do nieco mniej skomplikowanego grania. Niemiecka grupa Violet tworzy bardzo przyjemny, klawiszowo-gitarowy AOR z mocno słyszalnym wpływem lat 80-ych. W ten piątek premierę miała ich druga płyta - Mysteria, która z miejsca stała się jedną z najczęsciej przeze mnie słuchanych. Muzycy mają niesamowitą zdolność do tworzenia chwytliwych, przebojowych kawałków, które mają w sobie coś więcej, coś co sprawia, że chce się włączać repeat i repeat i repeat. Czuję, że następne podsumowanie będzie należeć do Jamie Beckham i jej kolegów.

Melodyjnie i przebojowo gra też Kissin' Dynamite a ich tegoroczny album Back with the Bang to jedna z moich ulubionych płyt tego roku. Często do niej wracam, a zwłaszcza do mega budującego The Best is Yet to Come, które śmiało można stawiać w jednym szeregu z nieśmiertelnym Livin' on a Prayer Bon Jovi.

Ok, a co mogę zaproponować miłośnikom bardziej melancholijnych, tudzież psychodelicznych brzmień? Niewątpliwie jednym z moich ostatnich odkryć jest francuski Starmonger, łączący w sobie elementy desert/stoner rocka, fuzzu i ciężkiej psychodelii. Ich nowy krążek pt. Occultation składa się z siedmiu kompozycji, które wyróżniają się hipnotyzującymi melodiami i sporą, nietypową jak na ten gatunek epickością. Mocnymi punktami albumu są niewątpliwie Mothra, Page of Swords i Serpent, które znajdziecie na playliście. Jest to też kolejna kapela odkryta, dzięki rankingom Doom Charts - dzięki!

Od czasu do czasu w tym roku sięgam po muzykę londyńskiego Elephant Tree. Poprzednio było to z okazji premiery EP-ki czy splitu z Lowriderem. Tym razem jednak wróciłem do mojego ulubionego albumu w ich dyskografii, zatytułowanego po prostu Elephant Tree. Jest na niej jedna kompozycja, którą pokochałem już od pierwszego odsłuchu. Echoes, bo o niej mowa zachwyca swoimi mocno inkrustowanymi bluesem zwrotkami by przejść do mocnego, porywającego refrenu. I jeszcze ten przejmujący teskt. Poezja!

Poza tym polecam też majestatyczne Funeral Rites od niezastąpionego Froglorda czy romantycznie melancholijne Do You Dream of Me? z jednej z najważniejszych płyt w dorobku Tiamat - Wildhoney.  

W dzisiejszym artykule znalazło się też miejsce dla rodzimej muzyki. Jest tu i thrashowy NamoR, który wzbudził wiele dyskusji swym, moim zdaniem udanym, debiutem. Mamy zimną falę pod postacią warszawskiego Kryształu i trochę również chłodnego, alternatywnego rocka z Małopolski - zespół Zaułek, od którego cztero-utworowej EP-ki nie jestem w stanie się oderwać.

Stefski&Hutch to natomiast polsko-francuski (choć z polskimi korzeniami) duet, grający szeroko pojętego rocka. Piszę szeroko pojętego, gdyż muzycy wśród swoich inspiracji wskazują tak jazz i funk jak i indie rock czy nawet thrash metal. Nie tak dawno premierę miała ich EP-ka Into the End. Znajduje się na niej klimatyczna, gitarowa kompozycja Who By Fire, którą niniejszym gorąco Wam polecam.

Do tej pory obracaliśmy się głównie po Europie, z krótką wizytą na azjatyckim geograficznie choć kulturowo europejskim Cyprze. Na koniec jednak czas na najbardziej niezwykłą podróż - w samo serce Afryki. Leży tam Zambia, kraj obecnie niewiele mówiący przeciętnemu słuchaczowi. Niegdyś jednak, początkiem lat 70-ych biło tam serce afrykańskiego rocka. Zamrock, bo tak nazwano ten ruch, inspirowany był europejskim rockiem psychodelicznym, nie stroniąc też od bardziej ciężkiego grania w stylu tzw. proto-metalu. Nad tym wszystkim unosił się jednak lokalny duch, przejawiający się w korzystaniu z ludowego instrumentarium czy wykorzystywaniu folkowych elementów w kompozycjach. Niestety przemiany polityczne i epidemia AIDS położyła kres tej niezwykłej scenie. na szczęście w ostatnich latach pojawiały się próby reaktywacji ikonicznych dla sceny zespołów, zagraniczne wytwórnie wydawały reedycje płyt - ostatecznie wszystko wskazuje, że udało się zamrock ocalić od zapomnienia. O jednej z takich reedycji, a w zasadzie ponownym wydaniu kompletnej dyskografii zespoło WITCH (We Intend to Cause Havoc) pisał jeden z najaktywniejszych muzycznych archeologów - Zbigniew z bloga Rockowy Zawrót Głowy. Jestem mu dłużny parę naprawdę niezwykłych rockowych odkryć a teraz mój dług powiększył się o kolejne. Tak się bowiem złożyło, że muzyka WITCH mnie zafascynowała i powoli, album po albumie odkrywam to hard-rockowo/psychodeliczne granie. Jako przykład posłuchajcie sobie utworu tytułowego z chyba najcięższej ich płyty - Lazy Bones

I tą krótką wycieczką na półkulę południową kończymy dzisiejsze podsumowanie. Na półkuli północnej zimno, szaro i ponuro, mam więc nadzieję, że muzyka zawarta na playliście choć trochę Was rozgrzeje. Dużo zdrowia w ten grypowy czas i oczywiście czekam na Wasze podsumowania!

Playlista: 15.12.2024

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najpopularniejsze