Zacznijmy od zespołu, który w ostatnich dniach pojawia się w moim odtwarzaczu najczęściej. TOŃ to polska ekipa grająca mieszankę psychodelii, stoner/doomu z folkowymi elementami. Wychodzi im to naprawdę świetnie, utwory wdzierają się do środka głowy i nie chcą z niej wyjść przez kolejne godziny. Duży plus również za dekadenckie, momentami surrealistyczne teksty. Odwilż, Nic pomiędzy czy też mój absolutnie ulubiony ...A dom niewoli zniszcz i spal to prawdziwa poezja.
Z przedstawicieli rodzimej sceny rockowo/metalowej polecam również grające ciężki rock w stylu lat 90-ych Konstelacje (tym razem dość przejmujący numer W Czerń) i niezwykłe odkrycie ostatniego weekendu - obracające się gdzieś na pograniczu post-metalu czy nawet doomgaze'a Traces of Nowhere, które reprezentuje urozmaicony świetną partią saksofonu utwór Voices.
Progresywne dźwięki w dalszym ciągu towarzyszą mi dość często - nowe płyty IZZ i Barock Project to kawał naprawdę ciekawej, wielowarstwowej i urozmaiconej muzyki. Premiery obu albumów były dla mnie niemałym zaskoczeniem ale najważniejsze, że to co na nim znalazłem zaskoczyło mnie jak najbardziej pozytywnie.
Kolejnym gatunkiem muzycznym, któremu poświęcałem ostatnio dużo uwagi jest power metal. I choć kurz, który wznieciło nowym krażkiem włoskie Rhapsody of Fire powoli opada i dziś reprezentują ich tylko dwa utwory, to miejsce króla powoli zajmują młodsze ale równie ambitne kapele. Szwedzki New Horizon dwa lata temu wydał bardzo dobrze przyjęty debiut a dwa tygodnie temu światło dzienne ujrzała ich druga płyta - Conquerors. Nagrał ją już jednak nieco zmieniony skład, gdzie największą różnicą jest obecność Nilsa Molina w miejsce Erika Gronwalla. Muszę przyznać, że miało to przełożenie na warstwę muzyczną, która znacznie bardziej zbliżyła się do twórczości Dynazty (jednej z macierzystych formacji Nilsa). Na szczęście, rdzeń power metalowy udało się utrzymać i dzięki temu otrzymaliśmy takie killery jak Against the Odds, Messengers of the Stars czy znany już z singla King of Kings.
Swój pierwszy album wydała natomiast włoska grupa Xeneris, będąca podobnie jak uwielbiane przeze mnie Alterium spadkobierczynią tradycji nieistniejącej już Kalidii. Eternal Rising to płyta solidna, znajdziemy na niej zapadające w pamięć utwory (jak choćby Before the River of Fire), jednak w porównaniu z ekipą Nicoletty wszystko to wypada nieco blado - wygładzone i dopracowane ale bez jakiegoś wewnętrznego ognia.
Udany debiut zaliczyła natomiast inna włoska ekipa - DreamGate, o czym niech zaświadczy choćby fakt, że numery pochodzące z ich pierwszego albumu pojawiają się w moich podsumowaniach już trzeci tydzień z rzędu (a czuję, że nie ostatni).
W ten piątek miała miejsce też bardzo ważna dla mnie premiera. Elle Tea - jednososobowy projekt włoskiego multiinstrumentalisty Leonardo Trevisana wydał swój drugi album, zatytułowany The Past From Which I Ran. Generalnie czuję się nieskromnie jednym z największych popularyzatorów tej muzyki w naszym kraju (m.in. na blogu znajdziecie wywiad z Leo). Dziś też, korzystając z okazji i opierając się tylko na wartościach artystycznych - mogę śmiało polecić Wam ten krążek, jeżeli tylko kochacie tradycyjny heavy metal w stylu lat 80-tych. Już otwierający płytę utwór tytułowy mocno zapada w pamięć i zachęca do zapoznania się z kolejnymi numerami. Panie Trevisan - kawał dobrej roboty.
Tego ognia nie brakowało za to nigdy nieodżałowanemu Quorthonowi, niezależnie od tego czy jego Bathory przewodziło pierwszej fali black metalu, czy gdy zaskakiwał świat swoimi viking metalowymi albumami. Jak już wspominałem tydzień temu, po dość dłuższej przerwie wróciłem do twórczości Bathory, zwłaszcza do albumów Blood on Ice i Hammerheart i do odsłuchu pochodzących z nich kompozycji chciałbym Was dziś zachęcić. Niech legenda Quorthona żyje nadal w naszych sercach i uszach!
Jeżeli viking metal uznamy za podgatunek folk metalu, to czy metal inspirowany muzyką country&western również? Ja jestem na tak i właśnie w tym momencie artykułu wrzucam wzmiankę o niemieckim zespole Dezperadoz. Na nowej płycie kapeli - Moonshiner, ponownie stykamy się z soczystymi ale i skocznymi, amerykańskimi dźwiękami. Utwory takie jak Evil Wayz czy Angel Share słuchają się bardzo przyjemnie i choć nie rozwalają tak, jak kiedyś robił to chociażby Rawhide, to polecam ten krążek wszystkim, szukającym w metalu czegoś nowego i nieoczywistego.
Dzisiejszy artykuł zacząłem od polskiego stoner/doomu, choć podanego w różnych, nieraz dość zaskakujących formach. Zakończę go więc też muzyką doom metalową, tylko zagraniczną. Tu przede wszystkim duże brawa dla Crypt Sermon za ich trzeci krażek - The Stygian Rose, udaną kontynuację poprzednich, świetnych albumów. Mamy tu podniosłe klimaty, marszowe rytmy, ciężką perkusję i mocny, zachrypły wokal - jednaym słowem - epic doom metal w najlepszym wydaniu.
Inne podejście do doom metalu prezentuje amerykański REZN. Ich muzyka to psychodeliczno-stonerowe dźwięki - brzęczące gitary, hipnotyzujące melodie i nieco stłumione wokale. I choć najnowsza płyta kwartetu - Burden, nie robi na mnie aż takiego wrażenia jak dwie poprzednie, to nadal jest to kawał solidnego, ponurego grania. Na dziś polecam Wam Indigo - najciekawszy, moim zdaniem, utwór na płycie.
A na sam koniec, podobnie jak tydzień temu, utwór z najbardziej chyba klasycznego, stoner-doomowego wydawnictwa - Sleep i Holy Mountain, bez którego duża część mojej biblioteki nie miałaby szansy powstać.
Tym niskim ukłonem w stronę jednej z legend doom metalu kończę dzisiejszy wpis. Poniżej jak zawsze macie link do playlisty, mam nadzieję, że spędzicie miło czas słuchając tych 30-u utworów. Trzymajcie się!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz