piątek, 11 kwietnia 2025

Polecam, Playlist Everyday #6

 


Jak już pewenie zauważyliście, Moja Muzyczna Kronika przekroczyła magiczną barierę 500 obserwujących na Facebooku. Jest to dla mnie niezwykle ważne wydarzenie, bo pokazuje, że moja aktywność w sieci jest lubiana i doceniana. Nie byłoby tego jednak bez Was, moi drodzy obserwujący, stąd po raz kolejny chciałbym Wam z całego serca podziękować i obiecać, że na Playlist Everyday nie zabraknie ciekawej i wciągającej muzyki. Z tej okazji również, zgodnie z tradycją, mam dla Was playlistę z muzyką artystów, którzy zdecydowali się obserwować mój profil. Poniżej również krótkie opisy każdego z nich. 

1. Kilmara - kataloński power metal, szybki, melodyjny ale z odpowiednią dozą heavy metalowego ciężaru. Szczególnej uwadze polecam ostatni album, Journey to the Sun, z którego utwór tytułowy to jeden z najczęściej przeze mnie słuchanych w tym roku piosenek

2. Daffodil Pill - misz-masz surf rocka z psychodelą, elementów progresji z groove'owym klimatem a to wszystko na polskiej, dolnośląskiej ziemi. Trzeba znać!

3. Lan/cet - sam zespół o swojej muzyce mówi, że jest transowo-hipnotyczna. Czego jednak można się spodziewać, po grupie, która swoje najnowsze dzieło zatytułowała Psilocybe semilanceata? Gwarantuję Wam, że odsłuch tej niełatwej, eksperymentalnej płyty zapewni Wam niejeden psychodeliczny odlot

4. ATAN - jeden z najciekawszych prog-metalowych zespołów na krajowej scenie muzycznej (choć muzycy rezydują w Londynie a utalentowana wokalistka, Claudia Moscoso pochodzi z Boliwii). Kilka dni temu premierę miała ich najnowsza płyta, entuzjastycznie przyjęta przez krytykę i słuchaczy 

5. Iron Slug - brytyjski sludge/doomowy zespół. Na koncie mają dwie EP-ki pełne przygniatającej i powolnej niczym nomen omen ślimaki muzyki

6. Fuzzing Nation - grecka stoner-rockowa ekipa. Duszna, pustynna a zarazem niezwykle łatwo wpadająca w ucho muzyka

7. Ten Ton Slug - kolejni doom-metalowi apostołowie ślimaków. Jeszcze ciężsi i bardziej plugawi

8. Skullptor - heavy-metalowa kapela z bliskiego mi Krakowa. Pod koniec stycznia ujęła mnie singlem Wrota Hadesu. Aktualnie na etapie poszukiwania nowego wokalu po tym jak szeregi zespołu opuściła Gabriela. Wierzę, że poszukiwania zakończą się pełnym sukcesem i już niedługo dostaniemy kolejne dynamiczne, gitarowe utwory

9. Śmiertelnik - kolejna krakowska kapela. Grobowy heavy metal z ponurymi tekstami. Jedno z ciekawszych odkryć tego roku w mojej bibliotece

10. Weak13 - garażowe granie, pełne nawiązań do grunge'u, punku, metalu a nawet gotyku czy black-country. Dla miłośników gatunkowych fuzji

11. Bractwo Stali - kultowa w niektórych kręgach kapela, złożona z muzyków zwiazanych z takimi projektami jak m.in. Sorcerer (polski), Warraha czy KelThuzzaR. I nieodżałowany Peter "Szczezun" za mikrofonem

12. Sirius Blueray - utalentowana wokalistka, śpiewająca 4,5-oktawowym sopranem koloraturowym. Wspólnie ze Stratification Music tworzy ciekawą mieszaninę trip-hopu.pop-folku z drum and bassem, muzyki tanecznej i ballad. Przyjemna odskocznia od wszelkiej maści gitarowego grania

13. CLEEN - kosmiczny stoner metal z Michigan w Stanach Zjednoczonych. Ich zeszłoroczny debiut Excursion był świetnie przyjęty przez wielu moich kolegów po fachu. W końcu ja też dałem im szansę i naprawdę, nie żałuję. Gruz, kamieniarz pierwsza klasa!

14. Spherical - rockowo-metalowa poezja progresywna - tak zespół pisze o tworzonej przez siebie muzyce i jest w tym 100% prawdy. Pierwszy rzut oka, wydana rok temu EP-ka zauroczyła mnie swoimi dźwiękami i z niecierpliwoscią czekam na ich pierwszy długograj 

15. Cishynia Uspaminau - czyli Cisza Wspomnień - projekt pochodzących z północnej Białorusi muzyków, przedstawiający lokalne ludowe melodie w bardzo eteryczny, ambientowy sposób. Całości dopełniają melancholijne, pełne tęsknoty za domem teksty, które swoją nostalgią mocno chwytają za serce

16. STFUR - wspólny projekt Arunki i Rena, dwóch uznanych postaci na rodzimej folkowej scenie. Różnorodny wokalnie i intrygujący muzycznie, inspirowany fantastyką i kulturą pogańską.

17. voxxy - żeńska połowa duetu voxx + stix, tym razem sama w solowym wydaniu. Póki co w streamingach dostępny jest tylko jeden singiel ale już wiemy, że na pewno będzie ich więcej. Trzymam kciuki!

18. Mitxoda - niezależny artysta, zgrabnie łączący ze sobą piosenkę francuską z elektronicznym rockiem.  Muzyczna enigma - tak artysta mówi o sobie i coś w tym rzeczywiście jest.

19. Tension Splash - amerykańska grupa grająca rocka alternatywnego. W pierwszej połowie lat 90-ych osiągnęła niemały sukces na lokalnym rynku muzycznym, by po kilku latach zawiesić działalność. W 2023 roku wróciła z pierwszym premierowym materiałem od 30 lat i od tego czasu regularnie wydaje nowe utwory

Jak widzicie, udało się uzbierać dość dużą i zróżnicowaną stylistycznie grupę. Mam nadzieję, że wśród nich każdy z Was znajdzie coś dla siebie. Poniżej link do playlisty, na którą trafiło 55 utworów, co daje nam ponad 4 godziny muzyki, więc cóż mogę Wam zaproponować - obczajcie szybko dzisiejsze premiery a potem myk, zanurzcie się w szósty epizod cyklu Polceam, Playlist Everyday. I dzięki raz jeszcze za te 500 (już nawet 510) follow'ów. Jesteście wielcy!


poniedziałek, 7 kwietnia 2025

31.03-06.04.2025

 


Po poprzednim piątku, w którym listy odtwarzania aż uginały się od ciężaru nowych wydawnictw przyszedł czas na piątek znacznie spokojniejszy. I chyba dobrze, bo w końcu miałem możliwość poświęcić więcej czasu zeszłotygodniowym premierom. Nie oznacza to, że na dzisiejszej playliście nie ma żadnych nowości. Otóż są a jedna z nich tę plejką naprawdę zdominowała. Która? Zaraz się przekonacie.

Skoro już zacząłem temat, to odkryję karty. W poniedziałek, 31 marca światło dzienne ujrzał Monolith, drugi album krakowskiego Węża. Data nieprzypadkowa, bo dzień po koncercie, jaki to instrumentalne trio zagrało pełniąc role supoorta przed Weedcraftem i TONią. W mojej relacji z tego gigu dużo miejsca poświęciłlem tej płycie, zwłaszcza, że cała setlista była o nią oparta. Podtrzymuję więc swoje zdanie i uważam, że jest to bardzo ambitne, wciągająca na dłużej połączenie stoner i progressive rocka idealne do wieczornych seansów muzycznych. Utwory są długie i rozbudowane, hipnotyzujące swoimi transowymi tempami jednakże w żadnym momencie nie zaczynają się dłużyć. Na dzisiejszej playliście znajdziecie aż 4 numety z tej płyty, co sprawia, że Monolith jest najliczniej reprezentowanym albumem ze wszystkich, których w ostatnim tygodniu słuchałem.

Jeżeli chodzi natomiast o zespół, to najczęściej słuchałem amerykańskiego Judicatora. Złożyły się na to dwie płyty - klasyk US power metalu At the Expanse of Humanity z łamiącą serce i zmuszającą do refleksji historią oraz najświeższy, wydany właśnie w ten "pełen premier piątek" Concord. Przez te 10 lat, które dzielą od siebie obie wymienione płyty muzyka zespołu ewoluowała od bardzo |blindguardianowego" powera w stronę bardziej zróżnicowanego, wzbogaconego brzmieniem saksofonu prog metalu. Na nowym wydawnictwie mam wrażenie udało się bardzo dobrze połączyć ze sobą oba elementy, wydając w konsekwencji płytę zarówno dynamiczną jak i intrygującą, przy której można wyśpiewywać refereny z uniesioną dumnie głową jak i z detektywistycznym zacięciem wyszukiwać kolejne muzyczne smaczki. W zawartych na niej melodiach jest coś, co sprawia, że nie sposób przestać o nich myśleć. A to jest chyba najlepszą laurką, jaką można wystawić albumowi muzycznemu. Naprawdę, po tych nieco ponad 4 miesiącach roku czuję, że mamy tu mocnego kandydata do tytułu power metalowej płyty roku. Gratulacje Judicator!

Kolejnym bardzo często słuchanym przeze mnie zespołem jest niemieckie trio Daevar, grające jak sami mówią, doom-grunge. Jest to chyba jedyna wariacja, w której mogę oszaleć na punkcie czegokolwiek związanego z grungem ale przy tak magicznej i tajemniczej muzyce po prostu nie da się inaczej. Słuchając utworów z Sub Rosa, trzeciej płyty zespołu nie sposób poczuć się jak w trakcie jakiegoś eterycznego a zarazem przytłaczającego misterium. Jest to muzyka, która porusza każdą komórkę w ciele człowieka i rezonuje jeszcze długo po wyłączeniu odtwarzacza. Szkoda tylko, że to wszystko kończy się już po 31 minutach. 

Daevar potrzebował 31 minut by zmieścić na płycie 7 kompozycji. Brytyjskie IQ na swojej najnowszej plycie Dominion zamyka 5 utworów w 53 minutach, z czego dwa najdłuższe trwają łącznie 35 minut. Czego jednak spodziewać się po weteranach rocka neo-progresywnego? Abstrachując już od długości utworów, ważna jest przede wszystkim ich jakość a tu panowie z Southampton nie zawodzą. Po raz kolejny dostajemy ambitną, wartościową muzykę poruszającą poważne tematy, po raz kolejny oscylujące wokół śmierci i przemijania. Ogólnie jednak, idąc kawałek po kawałku zbliżamy się do bardziej pogodnego i uspokajającego finału, jaki serwuje nam moj ulubiony Never Land. Pisałem o dwóch bardzo długich kompozycjach ale warto zwrócić uwagę też na akustyczną miniaturę (bo tak w prog-rocku chyba się mówi na 3-minutową piosenkę) One of Us, pełna refleksji i zadumy nad rządzącym naszym życiem przypadkami. 

Muzykę progresywną lecz w nieco innym, bo mocno power metalowym wydaniu prezentuje też jednoosobowy projekt Panthalassan.  Jest to dzieło pochodzącego z Kanady Jake Wrighta, który odpowiada za wokal, gitary i bas. Pierwotnie materiał, ktory znalazł się na From the Shallows of the Mantle był przygotowywany do wydania jako trzecia płyta zespołu Viathyn, bardzo ciekawego prog-power metalowego zespołu. Swego czasu zasłuchiwałem się w ich album Cynosure, gdzie prog-power bardzo zręcznie uzupełniały wątki folkowe. Podobnie jest w sumie w przypadku debiutu Panthalassan, który jak się pewnie domyślamy rozwija wątki zawarte na ostatniej płycie Viathyn. Mamy tu sporo długich utworów, pełnych perkusyjnych kanonad, dynamicznych gitar i zadziwiająco subtelnego wokalu, który w zajmujący sposób przekazuje nam swoje opowieści. Ja osobiście od dnia premiery nie mogę oderwać się od zamykajcego krążek, 11-minutowego Embers on Our Shores ale polecam Wam również, dla przeciwwagi, nieco krótszy opener - Lowstand Leviathans. Na playliście macie też jeden utwór z albumu Cynosure, który korzystając z okazji sobie przypomniałem i uwierzcie, mimo upływu lat broni się bardzo dobrze.

W dalszym ciągu często sięgam po Blizny, nową płytę Turbo. W tym tygodniu padło, solidarnie, na oba utwory nagrane z gościnnym udziałem braci Cugowskich. Pierwszy z nich, W.W.W.W., w którym udziela się Piotr to najbardziej hard-rockowa piosenka na płycie, zbudowana na zasadzie dialogu między wokalistami. Duży plus również za świetny tekst, który nawet teraz, gdy piszę ten tekst gdzieś tam mi w duszy gra. Starszego z Braci możemy natomiast usłyszeć w utworze Do domu, który również wyróżnia się fajnym, pełnym metafor tekstem i dynamicznym rytmem. Szkoda tylko, że panowie nie poszli za ciosem i nie zaprosili najstarszego Cugowskiego, chętnie usłyszałbym to atomowe gardło polskiego rocka w metalowym wydaniu.

Rok temu w styczniu miałem fazę na brytyjski zespół Apple, grający typowy dla końca lat 60-ych psychodeliczny soft-rock. Minęło 15 miesięcy a ja, tym razem za sprawą blogu Szafira trafiłem na kolejny "owocowy" zespół. Mowa o również brytyjskim kwartecie Grapefruit, promowanym swego czasu przez samych The Beatles (nawet nazwę grupy zaproponował Lennon). Z innych ciekawostek dodam, że jednym z założycieli grupy był najstarszy z braci Young'ów (tak, tych od AC/DC) Alexander. Muzycznie mamy tu ponownie, sixtiesowy psychodeliczny pop-rock, na który faza, jak widać, co jakiś czas do mnie wraca i sprawia mi dużo muzycznej przyjemności. Może i Was zaciekawi? Obczajcie Another Game z płyty Around Grapefruit i dajcie znać jak wrażenia. 

Na dzisiejszej playliście znalazło się miejsce też dla dwóch ciekawych singli. Pierwszy z nich swą premierę miał w tamtym tygodniu ale jakoś teraz dopiero zaczął częściej gościć w moich głośnikach. Mowa o utworze Set us Free szwedzkiego duetu Call the Fraud. Mamy tu fajne połączenie czystego, kobiecego głosu i męskiego harshu, dynamiczny i przebojowy rytm a także zapadający w pamięć refren. Projekt ten znany jest ze swojej eklektyczności i powiem Wam, że jestem ciekaw, co przyniosą nam ich kolejne utwory. Drugi singiel również jest nieco zaskakujący. Nigdy bowiem jeszcze nie słyszałem Froglorda w tak industrialowej wersji. Po klasycznie stonerowym Herman i ciekawym coverze Aerosmith (Sweet Emotion) dostajemy Cryptids, utwór naprawdę nieszablonowy, z mechanicznym rytmem i wypełniającą tło elektroniką. Kurcze, jestem coraz bardziej ciekawy jakie jeszcze niespodzianki ukrywa przed nami zbliżająca sie wielkimi krokami Metamorphosis.

Co my tu mamy jeszcze. Trochę NWOTHM w wersji z damskim (Lady Beast) i męskim wokalem (Elle Tea). Jest i przedstawiciel kolejnej nowej fali, tyle że polskiego doom metalu (mocarny Metallus) jak i coś łagodniejszego - legenda szwedzkiego AOR - zespół Alien oraz mający w swoim składzie wielu utalentowanych i znanych wśród miłośników melodyjnego hard rocka muzyków W.E.T. Następnie dwa zespoły reprezentujące bardzo popularny przed kilkunastu laty symfoniczny metal z kobiecym wokalem - norweska Sirenia i fińska Katra - obie melodyjne, dynamiczne a zarazem melancholijne.

I to już wszystko w pierwszym kwietniowym podsumowaniu tygodnia. Poniżej, jak zwykle, macie link do playlisty. Dajcie znać, jeśli jakiś konkretny zespół czy utwór Wam się spodobał. Czekam też na Wasze podsumowania!

Playlista: 06.04.2025

piątek, 4 kwietnia 2025

Diabły, jelenie, chwasty, korzenie tour - TOŃ, Weedcraft & Wąż - Kraków Alchemia 30.03.2025

 


Są takie koncerty, na które czeka się z utęsknieniem, a gdy zabrzmi ostatni akord w sercu zostaje jakiś taki dziwny żal, że to już koniec. Choć oczywiście nie żałuję, że ostatnie kilka godzin tamtego tygodnia spędziłem w podziemiach krakowskiej Alchemii chłonąc niezwykłą muzykę, jaką zagwarantowali nam grający tego dnia Wąż, Weedcraft i TOŃ. Dziś, gdy w końcu emocje już trochę opadły mogę na spokojnie, choć nie łudźcie się, zupełnie nieobiektywnie, podejść do pisania relacji z tego koncertu.

Zacznę od tego, że ten wieczór pełen był "moich pierwszych razów". Po raz pierwszy byłem na koncercie z serii Pasem po czole przedstawia, choć Alicja organizowała już niejeden ciekawy muzyczny event i jestem pewien, że niejedna perełka rodzimej sceny undergroundowej zawita za jej sprawą do Grodu Kraka. Następnie sam klub - zlokalizowana przy Placu Nowym Alchemia. Odwiedziałem ją dotąd kilka razy, przystanek tu zaliczyłem nawet w trakcie swoistej gry miejskiej na własnym wieczorze kawalerskim. Co innego jednak szybki szot przy barze czy piwko na głównej sali a co innego wizyta w klimatycznych podziemiach, wśród nagich ceglastych ścian, snujących się dymów i ponurej, momentami surrealistycznej muzyce. Ktoś powie, że to miejsce kameralne ale zaprawdę powiadam Wam, nigdzie się tak nie wczujecie w atmosferę koncertu jak w takich warunkach, mając swoich ulubionych muzyków na wyciągnięcie ręki (a nawet bliżej). Myślę, że w tym przypadku otoczenie też odgrywało niebagatelną rolę. Ale to wszystko, nawet najlepiej dopracowane, byłoby niczym bez zespołów, które tego dnia dały z siebie wszystko. 

Jako pierwszy na scenie zameldował się nasz lokalny, krakowski Wąż. Panowie grają w pełni instrumentalne połączenie stoner rocka i progresywnego metalu z elementami psychodelii i ambientu. Przyznam się, że przed ogłoszeniem supportów nie miałem styczności z muzyką grupy, choć pod różnymi nazwami, zespół działa już od 2014 roku. Od razu jednak nadrobiłem zaległości i pwoeim Wam, że byłem zaintrygowany. Muzyka Węża jest bardzo ambitna, momentami do bólu intensywna, momentami wchodzi w transowe tempa czy ambientowe wyciszenia. Trochę niepokoiłem się jak to wypadnie na koncercie, gdyż za idealne warunki do kontemplacji utworów tego zespołu to moim zdaniem mrok wieczorny, lampka wina i zamknięte oczy. Z tych trzech warunków Alchemia zapewniła nam ten pierwszy - chłodne, granatowe światła i snujący się podłodze dym budowały atmosferę tajemniczości. Panowie zaprezentowali swoją twórczość z zaangażowaniem ale też w sposób, który pozwolił nam na kontemplację tych dźwięków. Nie można powiedzieć co prawda, by Wąż rozgrzał publiczność, ale to nie był wyjściowo klimat tego wydarzenia. Z postawionego mu zadania uważam Wąż wywiązał się bardzo dobrze, budując prawdziwie psychodeliczny klimat będący idealnym punktem wyjściowym pod kolejne gwiazdy wieczoru. Jeśli chodzi o setlistę, to w całości oparła się ona o najnowszy krążek tria - Monolith (wyd. 31.03), będąc w zasadzie wykonaniem prapremierowym. Był to jak najbardziej trafiony krok, bo choć zdążyłem polubić kilka lat starszą Sage, to jednak jego następca pokazuje grupę jako już w pełni artystycznie dojrzałą ale nadal poszukującą "czegoś więcej". Od poniedziałku ten album często płynie z moich głośników i podsyca pozostałe po niedzieli bardzo przyjemne wspomnienia.

Jak już wspomniałem powyżej, Wąż przygotował świetną atmosferę do wejścia na scenę kolejnych artystów. W międzyczasie na ścianie za sceną pojawił się już właściwy baner, nawiązujący do wydanego na wiosnę splitu Księgi Wieczyste, za który odpowiadają obaj headlinerzy trasy. Jednym z nich byli właśnie najsłynniejszy w świecei stoner/doomu kucharze, specjaliści od kamieniarskiego Żuru - warszawski Weedcraft. Cóż mogę rzec o ich występie. Było tłusto i klimatycznie. Gitary fuzzowały aż miło, organy wewnętrzne wchodziły w rezonans a mózg pękał od intensywności wrażeń. W przeciwieństwie do kontemplacyjnego Węża, tu nacisk był nastawiony jednak na moc i hałas. Fajnie układał się też kontakt z publicznością a rzucony pod koniec żarcik "kto zna słowa niech śpiewa z nami" powalił mnie na łopatki. Bo tak, nasi stonerowi MasterChefowie też słyną głównie z instrumentalnego grania. Pokazują też, że żeby wydać porządny concept album nie trzeba wcale ubierać go w słowa. Mowa oczywiście o płycie Żur, której każdy utwór poświęcony jest jakiemuś składnikowi tej tradycyjnej polskiej potrawy. Setlista zespołu była w dużej mierze oparta właśnie o ten album, tak więc mogliśmy posłuchać m.in. utworów o cebuli, zemniakach, soli etc. Nie brakło też dwóch numerów ze wspomnianych wcześniej Ksiąg Wieczystych i jednego starszego. Tu się muszę od razu przyznać, że w warunkach "studyjnych" Weedcraft jakoś nie mógł mnie porwać ale gdy usłyszałem te kawałki na żywo to błyskawicznie się do nich przekonałem. Cóż, tym bardziej cieszę się, że miałem taką okazję. 

Przerwa między Weedcraftem a ostatnią grającą tego dnia TONią nie trwała długo i już po chwili, przy blaski różowo-fioletowych, iście surrealistycznych świateł na scenie zameldowała się ekipa, która przedefiniowała moje gusta muzyczne. Od zawsze lubiłem nieszablonowe, stoner/doomowe grania ale od zeszłego roku, głównie za sprawą wokalistki Moniki Adamskiej-Guzikowskiej, redaktorki audycji W Zimnej Toni coraz bardziej zacząłem otwierać się na cold wave czy (kiedyś nie do pomyślenia) shoegaze. Tym bardziej cieszę się, że było mi dane osobiście poznać artystkę, z którą (metaforycznie) spędziłem niejeden czwartkowy wieczór. Ale to była niedziela a na scenie nie było shoegaze'a tylko prawdziwa pozbawiona stylistycznych barier, metalowa maszyna. Było zarówno lirycznie i zwiewnie jak w otwierającym koncert Wdech/Wydech, był ciężar w idącym jak walen Las, Głaz, Ćma, napierdalanie mantry w Korzeniach  a apogeum wszystkiego nastąpiło przy moim od dawna ulubionych ...A dom niewoli zniszcz i spal. Refren skanowaliśmy tak głośno, że pewnie zagłuszyliśmy niejeden sunący Starowiślną tramwaj. Cieszę się, że na bis powtórzono właśnie ten utwór. Cóż, droga TONi - macie już swój pierwszy wielki przebój ;). Setlista oczywiście oparta była o debiut i Księgi Wieczyste, w tym przejmujący, blisko 10-minutowy Wszyscy toniemy, poświęcony walczącej z rakiem przyjaciółce zespołu. Tu znajdziecie link do zbiórki, o której mówił Jakub. Podsumowując, TOŃ po raz kolejny dostarczyła mi wielu niezapomnianych przeżyć i intensywnych wrażeń ale to już w ich przypadku norma. Jeżeli miałbym jednak mieć jakąś krytyczną uwagę (w przypadku poprzednich kapel oczywiście nieadekwatną) to rzekłbym, że nagłośnienie nie było do końca idealne. Gdzieś w tej nawale dźwięków znikał momentami wokal Moniki, zwłaszcza gdy śpiewała w duecie z growlującym Jakubem. A szkoda, bo zdolności wokalne ma naprawdę świetne a tu zostały troszkę stłamszone. Super też prezentowała się na scenie, odgrywając prawdziwy teatr. I to jest piękne w koncertach, że tu sztukę chłoną wszystkie zmysły, nie tylko słuch. A TOŃ to prawidzwe dzieło sztuki.

Tą zlotą myślą zamknę moją, nie wolną od emocjonalnego podejścia i w pełni subiektywną relację z koncertu. Na długo zapamiętam ten świetny koncert i liczę na kolejne. A kto nie był obecny, jest czego żałować, może namiastkę koncertu odtworzyć z przygotowanej przeze mnie playlisty, na którą wrzuciłem setlistę każdego z wykonawców. Link poniżej, miłego odsłuchu!

Playlista: TOŃ, Weedcraft & Wąż - Kraków 2025

Najpopularniejsze