poniedziałek, 28 kwietnia 2025

21.04-27.04.2025

 


Przed nami ostatnie kwietniowe podsumowanie tygodnia. Za klika dni wrzucę jeszcze podsumowanie miesiąca i pełną parą wejdziemy w, mam nadzieję, słoneczny i spokojny maj. Zapowiada się nie najgorzej, zwłaszcza, że ostatnio dominuje u mnie właśnie ta pogodna i melodyjna strona muzycznego spektrum. Są oczywiście wyjątki ale jak wiadomo, one tylko potwierdzają regułę.

Czas więc skupić się na muzyce a tu najwięcej czasu zajęły mi albumy power metalowe. Od Concord amerykańskiego Judicator nie mogę oderwać się juz kolejny tydzień. Uwielbiam to połączenie elementów melodyjnych, progresywnych i rasowo metalowych. Pochodzący z tego albumu Sawtooth po krótkiej przerwie znów jest najczęściej słuchanym przeze mnie utworem a nie można też zapominać o Miracle of Life z zaskakującą solową partią saksofonu. Świetna płyta bez dwóch zdań.

Fani power metalu w ten weekend mieli zresztą niejeden powód do radości. Swoje premiery miały co najmniej trzy ciekawe albumy. Pierwszy z nich to Ghosted włoskiego Trick or Treat. Zespół będący początkowo cover bandem Helloween od lat buduje swoją własną markę i nowe wydawnictwo jest kolejną solidną propozycją. Szybki, melodyjny power z wieloma popkulturowymi odnośnikami a do tego ten jakże charakterystyczny falset Alessandro Contiego - razem mamy płytę, z którą na pewno spędzę niejeden tydzień. 

Dalej mamy dwa krążki osadzone mocno w wykreowanych przez muzyków światach fantasy. Ancient Bards kontynuuje swoją historię o czarnym, kryształowym mieczu na krążku Artifex, który pełen jest bogatych orkiestracji i, może trochę za bardzo, przywodzących na myśl swym klimatem filmy Disneya ballad. Są tu jednak też rasowo metalowe numery, jak szybki iagresywny The Empire of Black Death, który wrzucam na playlistę. The Legend of the Oakensource to debiut szwedzkiego projektu Hans & Valter, którego założeniem jest grać power metalową muzykę filmową. Mnie osobiście bardziej kojarzy się to z sesjami RPG w klimatach D&D ale to przecież nie wada? Muzycznie jest to bardzo przyjemny euro-power z symfonicznymi elementami. Polecam każdemu fanowi gatunku.

Poza tym w dalszym ciągu chętnie zasłuchuję sie w trzecią część serii Reader of the Runes włoskich folk-power metalowców z Elvenking. Na Lunie bardzo fajnie udało się połączyć wszystkie charakterystyczne dla zespołu elementy, bez nadmiernego faworyzowania żadnego z nich. Otrzymujemy w efekcie płytę ciekawą, zróżnicowaną a przede wszystkim, bardzo dobrze się słuchającą. Na dzisiejszej playliście znajdziecie m.in. utwór Stormcarrier nagrany z gościnnym udziałem znanego chociażby z Finntroll wokalisty Mathiasa Lilmana

Jeśli już wspominam o folk/powerze to też odświeżyłem sobie dyskografię farerskiego Tyra, a zwłaszcza liczącą sobie już 16 lat By the Light of the Northern Star, na której mamy jeden z najbardziej znanych hymnów zespołu - epicki By the Sword in My Hand.

Nie była to jednak jedyna płyta, do której wróciłem po dłuższym czasie. Dość często sięgałem też po twórczość dwóch innych przedstawicieli europejskiego powera - bardzo melodyjną francuską Galderię i szwedzkich symfonicznych cosplayerów z Twilight Force. Jak widać, power metal to muzyka, która chyba nigdy mi się nie znudzi.

Pewne wpływy power metalowe można dostrzec też na trzecim albumie niemieckiej Visionatici, zwłaszcza w rozpędzonym Super Masochistic so Sadistic Feministic. Większość jednak utworów, z bardzo orientalną Scheherezade to już klasyczny symfoniczny metal z kobiecym wokalem w stylu, również często słuchanej przeze mnie za sprawą nowego albumu Epici

Innym bardzo lubianym przeze mnie gatunkiem z rodzaju tych pogodnych i melodyjnych jest na pewno AOR, który w skrócie można nazwać też melodyjnym hard rockiem. W tej kategorii również obrodziło kilkoma udanymi krążkami, a w zasadzie EP-kami. Mowa o Leftovers, vol. 1 szwedzkiego Degreed i Number One fińskiego Brother Firetribe. Mamy tu dużo przebojowego, gitarowego grania, które na długo zostaje w pamięci. Na osobne zdanie zasługuje utwór Wildchild pierwszej z wyżej wymienionych kapel, nagrany w hołdzie zmarłemu przed kilku laty frontmanowi Children of Bodom, Alexiemu Laiho.   

Kwintesencją AOR jest na pewno super-grupa W.E.T. złozona z członków kilku zasłużonych dla tego stylu kapel. O ich najnowszym krążku zatytułowanym Apex piszę już od kilku tygodni ale cóż, jest tak dobry, że nie ma dnia, bym nie puszczał sobie Breaking up, What Are We Fighting For czy jakiegoś innego z dziewięciu pozostałych utworów.

Jeżeli szukacie jakiegoś bardziej epickiego, rycerskiego wręcz hard rocka to polecam brytyjski Ten, którego EP-ka The Dragon and Saint George po 10 latach od wydania pojawiła się w końcu w streamingach. Musketeers Soldiers of the Kings, Albion Born czy utwór tytułowy - same nazwy mówią nam jakiego klimatu możemy tu się spodziewać. A ja taki klimat lubię bardzo, bardzo ;)

Teraz słów kilka o nowym albumie "satanistycznego Bon Jovi" jak złosliwi określają kilka ostatnich płyt zespołu Ghost. Ja ich muzyki słucham od czasów premiery Infestissumam i do każdej kolejnej pozycji podchodzę z nieukrywanym zainteresowaniem. Do tej pory się nie zawiodłem. A jak jest ze Skeletą? Cóż, po raz pierwszy chyba dostałem płytę Ghosta, która nie wzbudziła we mnie żadnych emocji po pierwszym przesłuchaniu. Włączyłem ja więc drugi, trzeci, czwarty i w końcu coś zaiskrzyło. Nie jest to jednak jakiś mocny płomień, natomiast nie można powiedzieć by był to zły album. Jest dopracowany, przemyślany, są ciekawe momenty jak choćby De Profundis Borealis ale brak w tym wszystkim jakiejś "iskry Bożej". Niemniej jednak można przy Skelecie spędzić niejedną fajną chwilę i w żaden sposób nie zamierzam skreślać tego albumu. Ciekaw jestem natomiast Waszych opinii, gdyż jest to zespół, który od lat wzbudza naprawdę skrajne emocje.

 W tym tygodniu moja muzyczna biblioteka wzbogaciła się tez o kolejny ciekawy zespół z kategorii new wave of traditional heavy metal. Jest nim szwedzki duet Severe Overbite, złożony z multiinstrumentalisty Jonasa Ohlunda i wokalisty Hakana Martenssona. Ich zeszłoroczny, eponimiczny debiut to kawał klasycznego heavy, surowego i majestatycznego niczym, swoją drogą najlepszy utwór na płycie, The Mountain.

Wspomniałem na wstępie o wyjątkach od tej ciepłej i pogodnej muzyki. Oto i one. Oczywiście włsoka Messa ze swoim czwartym albumem The Spin. Psychodeliczny doom metal z, tym razem, gotyckimi i cold wave'owymi inspiracjami. Płyta, która przyjemnie chłodzi, wycisza ale i skłania do refleksji. W zeszłym tygodniu szczególnie upodobałem sobie otwierający płytę niczym wstęp do jakiejś gotyckiej powieści grozy Void Meridian. 

Przygnębiający i ponury jest też nowy album fińskiego Red Moon Architect. Mamy tu ponure, powolne tempa z głębokim growlingiem w iście funeral doomowym stylu, przeplatane z krystalicznie czystym, pełnym smutku wokalem Anni Viljanen. Za oknem słonecznie i ciepło a tu October Decay sprawia, że czujemy się jak w samym środku deszczowej, melancholijnej jesieni.

Jak jesień to i spadające liście z drzew, jak chłód to i chłód serca, czyli w skrócie - shoegaze'wy Last Leaf Down i utwór Cold Heart z płyty Weight of Silence. Na wyciszenie, na zadumę i poczucie eterycznej delikatności jaką niesie ze sobą muzyka tej szwajcarskiej formacji.

Na koniec coś najcięższego i najmroczniejszego. Album Wielkie zanikanie pochodzącego z Końskich zespołu Zmarłym. Psychodeliczny, apokaliptyczny black metal nagrany z pasją i pomysłem, niestroniący od progresywnych zagrywek, elektronicznych wstawek czy też, niezwykle klimatycznych czystych wokali. Świetnie słychać to w znanym już z singli utworze Ludzie schronu (2034), który znajdziecie na playliście. Zachęcam jednak do zapoznania się z całym krążkiem. Stosunkowo rzadko sięgam po black metal ale uwierzcie, przy Wielkim zanikaniu nie mam wątpliwości, jest to płyta wybitna.

I tak tym najbardziej charakterystycznym wyjątkiem potwierdzającym regułę zamykam dzisiejsze podsumowanie. Tradycyjnie zapraszam do zapoznania się playlistą zawierającą 30 najczęściej słuchanych przeze mnie w zeszłym tygodniu utworów i dzielenie się swoimi przemyśleniami, podsumowaniami i aktualnie ulubionymi kawałkami. Miłego tygodnia!

Playlista: 27.04.2025 

piątek, 25 kwietnia 2025

You Tube Tuesday - Polecam #3

 


Tradycyjnie już, po kolejnych 6 miesiącach czas na podsumowanie wtorkowego cyklu YouTube Tuesday. Dziękuję Wam za aktywny udział i podsyłanie swoich propozycji do zadawanych przeze mnie pytań. Dzięki temu każdy z nas może poznać, bądź przypomnieć sobie, dużo ciekawej i nieraz mało znanej muzyki. Taka jest też idea tej strony i cieszę się, że realizujemy ją wspólnymi siłami. Cieszy również to, że wraz ze zwiększającą się liczbą followersów rośnie też liczba użytkownikow zaangażowych w naszą wtorkową zabawę. Mam nadzieję, że czekacie z niecierpliwością na kolejny wymyślony przeze mnie temat.

Teraz, wzorem poprzedniego podsumowania, garść tak lubianych przez last.fm-owców statystyk z ostatnich 6 miesięcy:

- 23 z 27 postów zostało skomentowanych przez Was przynajmniej jednym utworem

- 27 z 520 moich followersów podrzuciło przynajmniej jeden utwór

- łącznie zaproponowaliście 117 różnych utworów

- najbardziej popularnym tematem były "Utwory greckich artystów"

Helloween był najczęściej przez Was polecanym wykonawcą (3-krotnie)

- najaktywniejszymi komentującymi byli

    - Alicia Giordana - 24 polecenia

    - Połamane Dźwięki - 19 poleceń (jedyna, która znalazła odpowiedź na aż 14 "zapytań")

    - Paweł Niechajowicz - 12 poleceń

    - Marcin Hajdo - 8 poleceń

    - Strefa rokendrola wolna od angola - 7 poleceń

Wszystkie utwory, które przez te ostatnie 6-miesięcy pojawiły się w Waszych komentarzach umieściłem na specjalnej playliście. Niestety, nie wszystkie były dostępne w Spotify, mamy jednak i tak aż 111 utworów, najprzeróżniejszych stylów - od muzyki dance przez art-pop lat 60-ych, przeróżne odmiany muzyki rockowej i metalowej po darkwave, darkfolk czy, tak, coś takiego istnieje - połączenie hip hopu z black metalem. Przed Wami zatem, o ile się odważycie, około 10 godzin muzycznych podróży, pełnych wielu, wielu niespodzianek. Rekomenduję odtwarzanie w trybie "losowe" ;)

A Wam wszystkim, drodzy czytelnicy i obserwujący dziękuję za kolejne kilka miesięcy wspólnej zabawy i niezmiennie zachęcam do udziału w kolejnych odsłonach youtube'owych wtorków".

Playlista: Your YouTube Tuesday Recommendations #3



poniedziałek, 21 kwietnia 2025

14.04-20.04.2025

 


Dzisiejsze podsumowanie, z wielu różnych powodów ukazuje się tak późno i będzie miało formę niezwykle skondensowaną. Znajdą się w niej zarówno premiery z ostatnich kilku tygodni jak i kilka płyt, do których wróciłem po latach.

Najczęściej sięgałem po najnowsze albumy folk/power metalowego Elvenkinga i symfoniczno-metalowej epiki. Oba jako całość zaskakująco udane, zważając że single nie zrobiły na mnie efektu wow. Wysokie oczekiwania miałem za to wobec doom metalowych wirtuozów z włoskiej Messy, tym razem sięgającej po zimnofalowe, gotyckie czy stonerowe wpływy a także wracający z nowym albumem shoegazeowym a nawet dreamgazeowym Last Leaf Down. Przytaczając słowa z jednego utworu - cieszę się, że "nie trwali w milczeniu przez kolejne dni".

Tego samego dnia co powyższe płyty premierę miała także Otra, norweskiego In the Woods... Po dzieła tej kapeli planowałem sięgnąć od dawna ale dopiero po poleceniach Igora i Beaty zmobilizowałem się. Nie żałuję, bo jest to bardzo klimatyczna, progresywna ale i miejscami agresywna muzyka. 

Podobnie dopiero teraz zagłębiłem się w dwie następne EPki - debiut Pauli Szczyt, bardzo ciekawej artystki grającej "blues rocka z pazurem" i Thunder in the Night szwedzkiego Dream Evil, na którą trafiły utwory, które finalnie nie znalazły się na poprzedniej płycie tej heavy/power metalowej kapeli. 

Z krążków wydanych w Wielki Piątek (a zarazem moje urodziny) polecam Wam przede wszystkim October Decay fińskiego zespołu Red Moon Architect. Ich melodyjny, trochę gotycki, trochę death/doom metal spodoba się każdemu miłośnikowi Draconian, raz przez połączenie męskiego growlu i damskiego, czystego wokalu a także ponure, melancholijnie klimaty. W tym jednak przypadku jest tu dużo tłuściej, gęściej i przejmująco. 

Trzeci krążek niemieckiej Visionatici - Harrowing Insight to kawał przyzwoitego symfonicznego metalu z elementami bliskowschodnimi. Dla fanów tego gatunku pozycja obowiązkowa, dla innych - można posłuchać dla odmiany.

Co dalej, trochę starszych o kilka tygodni płyt, które na pewno wysoko będą w moim całorocznym zestawieniu - Concord US powerowego Judicator i Apex aor-owej supergrupy W.E.T. 

Nadal też ciekawi mnie wielogatunkowa twórczość zespołu wazzara, która spodoba się i miłośnikom shoegaza, black metalu czy psychodelii.

Na koniec dwa zespoły, do których wróciłem po pewnej przerwie. Portugalski A Dream of Poe to taki gotycki doom metal w stylu późniejszego My Dying Bride - jest lirycznie, melancholijnie ale i czasem pojawia się ostrzejsza, growlingowa wstawka. 

Jeżeli podobał Wam się zeszłoroczny debiut duetu Aiwaz a zwłaszcza wokal Arkadiusza to zapraszam do zapoznania się z twórczością niemieckiego (doom metalowego) Wheel. Wydana w 2013 roku płyta Icarus spadła na mnie wtedy jak grom z jasnego nieba i do dziś od niektórych utworów nie mogę się uwolnić. I wcale nie chcę tego robić. 

Na koniec oczywiście playlista. Mam nadzieję, że ona wynagrodzi Wam takie dość skrótowe podsumowanie. W sumie, to o nią tu najbardziej chodzi. Bywajcie zdrowi, bo to jest jeszcze ważniejsze!

Playlista: 20.04.2025

piątek, 18 kwietnia 2025

Mój Top 30 Ulubionych Zespołów Thrash Metalowych - TopLista

 


Jak wielokrotnie już pisałem, nie czuję się jakimś wielkim znawcą thrash metalu. Ot, mam kilka ulubionych zespołów, do których regularnie wracam, czasem rzucę też uchem na jakąś interesującą premierę lub poszperam w starociach. Z drugiej strony od pewnego już czasu nosiłem się z zamiarem napisania postu dotyczącego tego podgatunku muzyki metalowej. Z racji wspomnianej już powierzchownej znajomości tematu  postanowiłem po prostu wrzucić Wam listę 30-u najchętniej i najczęściej słuchanych przeze mnie zespołów. Może ktoś z Was znajdzie na niej jakąś nieznaną perełkę, choć zdecydowana większość to jednak kapele o ugruntowanej pozycji na scenie. Korzystając ze schematu znanego chociażby z niezapomnianej 30-ton, listy przebojów, te najulubieńsze zostawiam na sam koniec. 

30. Fantom - nadzieja polskiego thrashu. Oldschoolowe, ejtisowe granie

29. Havok - oldschoolowy, agresywmy thrash prosto z Colorado

28. Tankard - niemiecki alko-metal, czyli thrash z przymrużeniem oka

27. Onslaught - jeden z pionierów brytyjskiego thrashu, choć jego korzenie sięgają do hc punku czy nwobhm

26. Black Tide - zaskakująco melodyjny miks hard rocka, powera i thrashu

25. Gama Bomb - nowoczesny, ultra szybki thrash z licznymi pop-kulturowymi nawiązaniami w tekstach

24. NamoR - jedno z wielu zjawisk w coraz bardziej rozszerzającym się Uniwersum KATa. Mnie się podoba

23. Exodus - klasyka gatunku, choć osobiście nie wyszedłem poza Bounded by Blood

22. Sadus - pokręcony, połamany, chaotyczny techniczny thrash metal

21. GWAR - thrash-metalowe Lordi, zarówno ze względu na stroje prosto z horroru jak i bombastyczne, przebojowe nuty

20. Flotsam & Jetsam - świetny debiut a potem równiez sporo dobrego power/speed/thrash metalowego grania

19. Voivod - pionierzy space metalu ale i autorzy soczyście thrashowego Killing Technology

18. Annihilator - sztandarowy przedstawiciel kanadyjskiego thrashu, choć jak się dziś przekonacie, w lżejszych odsłonach też dobrze sobie radzą

17. Nevermore - progresywny power/thrash, muzyka niezwykła i urzekająca, i ten głos Warrela

16. Project Roenwolfe - power/thrashowy zespół założony przez znaną m.in. z Judicatora Alicię Cordisco

15. Venom - przedstawiciel sceny nwobhm ale jego zasług w rozwoju tak black jak i thrash metalu nie sposób nie docenić, stąd też jego obecność w poniższym zestawieniu

14. Slayer - z całej wielkiej czwórki thrashu słucham go chyba najrzadziej ale do Seasons in the Abyss wracam regularnie

13. Destruction - rzadziej słuchany przeze mnie niż Sodom czy Kreator ale jak pokazuje chociażby najnowszy album, nadal mają w sobie tę złość i energię, którą uwielbiam w niemieckiej szkole thrashu

12. Turbo - legenda polskiego metalu. Aż do wydanego w 2001 roku Awatara starała się stale nadażać za światowymi trendami w tej muzyce. Dziś ma swój własny styl, godnie zaprezentowany na Bliznach jednak to lata 80-e można nazwać złotym okresem w dziejach zespołu, a dwie nagrane w tym czasie płyty - Ostatni wojownik i Epidemie to thrash na światowym poziomie

11. Arakain - my mamy Turbo, KATa, TSA, Czesi mają Arakain - zespół, którego korzenie sięgają 1982 roku. Na koncie kilkanaście płyt, na stałe wpisanych w historię czeskiego metalu. Całości obrazu dopełniają mocne, bezpośrednie teksty pisane po czesku

10. Anthrax - wg mnie najbardziej niedoceniany z BigFour, dobrze radzący sobie zarówno na rasowo thrashowych albumach z lat 80-ych, stawiających podwaliny pod nu metal krążkach z lat 90-ych czy bardziej klasycznie heavy-metalowych ostatnich wydawnictwach. 

9. Metallica - na szczęście nie skończyła się na Kill'em All, choć miała zarówno dobre jak i gorsze momenty to w każdej dekadzie swojej aktywności znajdziemy prawdziwe muzyczne perełki

8. Megadeth - mój ulubiony zespół z Wielkiej Czwórki Thrash Metalu, choć też ma w katalogu płyty, gdzie tego thrashu jest jak na lekarstwo. Niemniej jednak nawet romansując z lżejszymi odmianami muzyki gitarowej potrafią zrobić to tak dobrze, że (poza pewnymi wyjątkami) chce się tego słuchać nie tylko na zasadzie guilty pleasure

7. KAT - oczywiście tylko z Romanem. Nieśmiertelna klasyka polskiej muzyki. Piszemy dziś o thrash metalu ale wskażcie mi kapelę, która pisała równie chwytające za serce i zmuszające do refleksji ballady jak choćby Bez pamięci

6. Testament - thrash-metalowa bestia z Bay Area, ocierająca się na niektórych płytach o death metal ale i potrafiąca nagrać prog-rockowy, niecodzienny The Ritual. I choć lubię i szanuję ich wczesne dokonania to mam wrażenie, że ich najlepszy okres zaczął się w 2008 roku

5. Death Angel - kolejna ekipa z Zatoki San Francisco, którą uwielbiam zarówno za szybkie i agresywne albumy, czy to z wczesnego okresu twórczości czy te najnowsze jak i za zaskakujący ale typowy dla czasów, w których  powstawał Act III

4. Sodom - przedstawiciel wielkiej trójki teutońskiego thrashu, choć początkowo ich muzyka bliższa była nawet black metalowi a poóźniej ewoluowała, czerpiąc inspiracje choćby z punk rocka. Niezmiennie jednak był to surowy, sieczący niczym seria z M-16 i agresywny metal. A wszystko to wykrzyczane szorstkim, diabelskim wręcz głosem Toma Angelrippera. Wśród moich ulubionych płyt "Wodosa" są i te starsza (klasyk Ausgebombt, koncepcyjny M-16) jak i nieco nowsze, zaskakująco przebojowe In War and Pieces

3. Trivium - muzykę tej amerykańskiej kapeli klasyfikuje się różnie, jedni widzą w niej głównie metalcore, inni zaliczają raczej do thrash metalu. Abstrachując od gatunkowych klasyfikacji, pierwsze albumy ekipy dowodzonej przez utalentowanego wokalistę i gitarzystę Matta Heafy'ego ponownie rozbudziły w Amerykanach apetyt na ostre, dynamiczne thrashowe łojenie. Ja fanem kapeli jestem od czasu wydania Shoguna, ich czwartego albumu ale za opus magnum niezmiennie uważam młodsze o trzy lata In Waves, gdzie muzykom udało się zrównoważyć elementy metalcore'owe z thrash i heavy metalowymi 

2. Kreator - mój ulubiony zespół z niemieckiej trójcy, dowodzony przez charyzmatycznego Mille Petrozzę. Jeden z niewielu zespołów, który z wszechobecnej wśrod thrashowych ekip zmiany stylu w latach 90-ych potrafił wyciągnąć coś dobrego. Niech za przykład posłuży choćby gotycka Endorama - do dziś regularnie przeze mnie słuchana. Pochodząca z Essen ekipa wprowadzila też thrash w XXI wiek, inkroporując na swoich najnowszych płytach pewne elementy typowe dla goteburskiego melo-deathu, co słyszymu już na Violent Revolution a swój szczyt osiągnęło na Gods of Violence. Nie można też zapominać o ejtisowych klasykach, z brutalnym i surowym Pleasure to Kill na czele. 

1. Overkill - ojczyzną thrashu jest jak wiadomo Zachodnie Wybrzeże ale to na wschodzie, w okolicach Nowego Jorku powstał zespół, który w tym gatunku jest moim absolutnym numerem 1. Kapela, która obronną ręką wyszła z zawirowań jakie dotknęły muzyczny rynek w latach 90-ych, udanie otwierając się na coraz bardziej popularny groove metal, nie tracąc jednak ochoty na bardziej agresywne, szybkie granie. Pierwsze oznaki powrotu do bardziej klasycznego brzmienia czuć już na solidnym (i bardzo lubianym przeze mnie) Killbox 13 ale dopiero wydane odpowiednio w 2010 i 2012 roku Ironbound i The Electric Age przyniosły nam prawdziwie nowoczesny thrashmetalowy (nomen omen) overkill. Od tego czasu Bobby Blitz i D.D. Verni wraz z kolegami nie zaskoczyli nas żadną nieudaną płytą a ich ostatnie dzieło Scorched trafiło do grona moich ulubionych krążków 2023 roku.   


I tak oto dobiliśmy do końca. Zdaję sobie sprawę, że sporo nazw jest Wam dobrze znanych, że pewnie przegapiłem niejedną świetną kapelę (czekam na polecenia!) ale liczę też, że może kogoś uda mi się czymś zaskoczyć. Do artykułu mamy oczywiście playlistę, na której znajdziecie po 3,2 lub 1 (w zależności od pozycji na liście) utwory każdego z wymienionych w tekście zespołów. Mam nadzieję, że w trakcie świątecznych wyjazdów towarzyszyć Wam będzie tylko dobra muzyka, a jeżeli wypadnie na kogoś z tej 30-tki to tym bardziej będzie mi miło. Trzymajcie się ciepło, odpoczywajcie, świętujcie i nie przejedźcie się! 


Playlista: My Top 30 Thrash Metal Bands

poniedziałek, 14 kwietnia 2025

07.04-13.04.2025


Typowy kwiecień, nic dodać nic ująć. W ciagu zaledwie siedmiu dni przeszliśmy od porannego zeskrobywania lodu z szyb do wieczornych posiadówek na otwartym tarasie. Czy muzycznie też była taka przeplatanka stylów i nastrojów? 

Myślę, że tak. Spójrzmy bowiem na playlistę dołączoną do dzisiejszego podsumowania. Mamy tam aż 19 różnych artystów. Z tej dużej grupy najczęściej słuchałem AOR-owej supergrupy o wdzięcznej nazwie W.E.T. Jak już Wam pewnie pisałem, jest to anagram od pierwszych liter zespołów, w których udzielała się bądź nadal aktywnie się udziela trójka liderów - Robert Sall (Work of Art), Erik Martensson (Eclipse) i Jeff Scott Soto (Talisman). Już same te nazwy informują nas, że możemy się spodziewać soczystego gitarowo, tłustego perkusyjnie i ultramelodyjnego wokalnie materiału. I choć Apex, najnowsze dzieło grupy nie jest aż tak przebojowe jak poprzednie Retransmission, to i tak mamy tu mnóstwo chwytliwych kompozycji. Dziś na playlistę trafiły trzy, w tym wybijające się pomału na mój numer jeden Breaking Up, z naprawdę wyśmienitym bridgem między zwrotką a refrenem. 

Jeśli już jesteśmy przy takim melodyjnym, hard'n'heavy to wspomnieć wypada o nowym krążku amerykańskiego L.A. Guns. Jest to zespół, który po połączeniu z Hollywood Roses dał początek kapeli, znanej dziś jako Guns'n'Roses. Niemniej ta unia nie trwała długo i już po chwili ekipa Tracila Gunsa odzyskała niepodległość i do dziś dzień regularnie wydaje nowe albumy. Ja z ich muzyką na poważnie zetknąłem się w 2017 roku po premierze naprawdę udanego Missing Peace. Od tego czasu do gustu przypadała mi zwykle co druga ich płyta. Wydana dwa lata temu Black Diamonds trafiła do mojego podsumowania Wiosny 2023 jako jedno z większych rozczarowań, stąd miałem nadzieję, że z Leopard Skin będę się znacznie lepiej bawił. Póki co jest ok, fajny klimat, nieco westernowo-bluesowy ale i bardziej heavy metalowe grania się tu znajdzie. Zobaczymy jak będzie za jakieś 2-3 miesiące, czy plyta wytrzyma tę próbę czasu. Na razie bawię się dobrze i zapraszam też Was do tego, wrzucając na playlistę dwa utwory z tej płyty.

Do heavy metalowej tradycji nawiązuje też mocno projekt Elle Tea, choć wg zapowiedzi najnowsza epka Into the Fall miała być bardziej zróżnicowana. I czuć to już w otwierającym minialbum utworze tytułowym, gdzie czuć również inspiracje rockiem progresywnym. Warto rzucić uchem i na ten, jak i pozostałe 4 numery.

Dużo czasu spędzam nadal przy majestatycznych dźwiękach epic doomowego Metallusa. We're All Doomed to solidna dawka ciężkiego, ponurego grania. Na szczególną uwagę zasługują też teksty, inspirowane zarówno fantastyką jak i wątkami biblijnymi, czy nawet (w świetnym Guardian of the Arrow) legendą o Robin Hoodzie

W końcu miałem też okazję na dłużej przysiąść do dwóch ciekawych heavy/doomowych płyt, na które brakło mi czasu i przestrzeni w okolicach ich premiery. Po kilku miesiącach wróciłem do Katabasis into the Abaton romansującej również z folkiem Grendel's Syster a także do wydanej stosunkowo niedawno ale przytłoczonej przez mnogość innych wydawnictw The Ichor of Chimaera autorstwa amerykańskiego (i wplatającego właśnie w muzykę elementy US powera) Serpent Rider

Regularnie też puszczam sobie najnowsze single trzech, bardzo ważnych dla mnie zespołów z szeroko pojętej sceny doom metalowej. Black Star to klasyczny już przykład utworu Candlemass z Langquistem za mikrofonem, Cryptids to bardziej eksperymentalne, industrialne oblicze Froglorda a Lilac był bodajże najbardziej wyczekiwanym i chyba najbardziej ocenianym utworem Katatonii w ostatnich latach. Nie ma co się jednak dziwić, skoro jest to singiel zapowiadający pierwszą płytę zespołu nagraną bez jednego z założycieli, Andersa Nystroma. Mnie osobiście Lilac się podoba, widać, że Jonas konsekwentnie prowadzi zespół w stronę takiego refleksyjnego prog-metalu a więc kierunku, który częśto pojawia się w moich głośnikach. 

Ciekawym odkryciem, gdzieś na pograniczu doom metalu, post-blacka i shoegazu jest zespół wazzara, dowodzony przez charyzmatyczną wokalistkę Barbarę Brawand. Na ich jedynym jak do tej pory długogrającym albumie - Cycles z 2021 roku, mamy zarówno przestrzenne, eteryczne pejzaże jak i iście black metalowe przyspieszenia w postaci perkusyjnych blastów i harsch wokali. Co ważne, oba te elementy płynnie w siebie przechodzą i nie ma się wrażenia, że jakiś z nich jest tu nie na miejscu. Gorąco polecam ten album zarówno miłośnikom różnej maści -gaze'ów jak i tym, którzy w black metalu szukają czegoś nieoczywistego. 

Jak zawsze ciekawą i niełatwą w odbiorze płytę zaserwowała nam włoska Messa. Tak jak starsze o 3 lata Close było bardzo progresywne tak czuję, że na The Spin zespół kieruje się bardziej w kierunku gotycko-stonerowym. Mam jednak świadomość, że po trzech dniach od premiery każda opinia może być jedynie przypuszczeniem bądź tak zwanym "pierwszym wrażeniem". W niektórych jednak utworach czuć pewne podobieństwo do, choćby tytułującego się doom-grungem niemieckiego Daevar. Utwory obu grup znajdziecie na playliścię więc czekam na Wasze impresje.

A propos, jeśli miałbym twórczość jakiegoś zespołu określić mianem muzycznego impresjonizmu to byłoby to na pewno szwajcarskie Last Leaf Down. Ta zamglona, eteryczna muzyka o zatartych konturach, osadzona w shoegazie czy atmosferycznym post-rocku wywiera na mnie takie samo wrażenie jak, domyślam się, twórczość Moneta na XIX-wiecznych paryżanach. Cieszę, się, że po długiej przerwie muzycy oddali w nasze ręce nową, trzecią już płytę o wiele mówiącym tytule Weight of Silence

Ile było tego doomu (i pokrewnych)! Czas trochę zmienić klimat. Power metal trzyma się u mnie dobrze, głównie za sprawą albumu Concord amerykańskiego Judicator. Płyta zróżnicowana, pełna ciekawych melodii, zaskakujących rozwiązań dźwiękowych a przede wszystkim zachęcająca do odtwarzania jej w kółko. Co też czynię regularnie.

Tego trochę brakuje mi w nowej Avantasii, choć aktualnie stałe i pewne miejsce w moich playlistach ma rozpędzony, metalowy manifest w postaci nagranego wspólnie z Kennym Leckremo Against the Wind. Jak na projekt tej klasy to jednak trochę mało.

Nowy album wydała tez inna power metalowa firma - włoski Elvenking. Na Lunie, trzecim albumie z cyklu Reader of the Runes mamy ponownie, tak charakterystyczny miks folk i power metalu, przejawiający się szybką pracą perkusji i dużą rolą skrzypiec. Utwory jednak są bardziej skomplikowane niż zwykła jazda do przodu na podwójnej stopie. Dobrym przykładem są, póki co moje ulubione Season of the Owl czy pierwszy z singli zapowiadających album Thrones of Atonement. Przyznam się, że początkowo jakoś ten utwór mnie nie przekonywał ale teraz udało mi się dostzec w nim to "coś".

Podobnie nie przekonywały mnie single zapowiadające nowy krążek Epici. Okazuje się jednak, że legenda symfonicznego metalu najlepsze smaczki zostawiła na koniec. I tak, po kilku odsłuchach mogę powiedzieć, że Aspiral jako całość słucha się bardzo ale to bardzo dobrze, nawet te nieszczęsne single jakoś odzyskały trochę magii. Najbardziej jednak do gustu przypadł mi  Fight to Survive - The Overview Effect - będący jednym z najlepszych power metalowych utworów nagranych przez zespól niepower-metalowy [sic!]

Na koniec jeszcze dwa zespoły z całkiem innych gatunków. Neo-progowe IQ z najnowszym krążkiem pt. Dominion, czyli uczta dla nawet najbardziej wybrednych uszu oraz podróż w czasie do końcówki lat 60-ych i miks barokowego popu z soft rockiem i muśnięciem beatlesowskiej psychodelii - zespół Grapefruit

Finito, moi mili. Poniżej jak zwykle playlista z najczęściej słuchanymi przeze mnie utworami w tym tygodniiu. Mam nadzieję, że każdy z Was znajdzie tu coś dla siebie. Niezmiennie również czekam na Wasze podsumowania, komentarze i polecajki. Miłego tygodnia i nie zapomnijcie umyć okien ;)

Playlista: 13.04.2025


piątek, 11 kwietnia 2025

Polecam, Playlist Everyday #6

 


Jak już pewenie zauważyliście, Moja Muzyczna Kronika przekroczyła magiczną barierę 500 obserwujących na Facebooku. Jest to dla mnie niezwykle ważne wydarzenie, bo pokazuje, że moja aktywność w sieci jest lubiana i doceniana. Nie byłoby tego jednak bez Was, moi drodzy obserwujący, stąd po raz kolejny chciałbym Wam z całego serca podziękować i obiecać, że na Playlist Everyday nie zabraknie ciekawej i wciągającej muzyki. Z tej okazji również, zgodnie z tradycją, mam dla Was playlistę z muzyką artystów, którzy zdecydowali się obserwować mój profil. Poniżej również krótkie opisy każdego z nich. 

1. Kilmara - kataloński power metal, szybki, melodyjny ale z odpowiednią dozą heavy metalowego ciężaru. Szczególnej uwadze polecam ostatni album, Journey to the Sun, z którego utwór tytułowy to jeden z najczęściej przeze mnie słuchanych w tym roku piosenek

2. Daffodil Pill - misz-masz surf rocka z psychodelą, elementów progresji z groove'owym klimatem a to wszystko na polskiej, dolnośląskiej ziemi. Trzeba znać!

3. Lan/cet - sam zespół o swojej muzyce mówi, że jest transowo-hipnotyczna. Czego jednak można się spodziewać, po grupie, która swoje najnowsze dzieło zatytułowała Psilocybe semilanceata? Gwarantuję Wam, że odsłuch tej niełatwej, eksperymentalnej płyty zapewni Wam niejeden psychodeliczny odlot

4. ATAN - jeden z najciekawszych prog-metalowych zespołów na krajowej scenie muzycznej (choć muzycy rezydują w Londynie a utalentowana wokalistka, Claudia Moscoso pochodzi z Boliwii). Kilka dni temu premierę miała ich najnowsza płyta, entuzjastycznie przyjęta przez krytykę i słuchaczy 

5. Iron Slug - brytyjski sludge/doomowy zespół. Na koncie mają dwie EP-ki pełne przygniatającej i powolnej niczym nomen omen ślimaki muzyki

6. Fuzzing Nation - grecka stoner-rockowa ekipa. Duszna, pustynna a zarazem niezwykle łatwo wpadająca w ucho muzyka

7. Ten Ton Slug - kolejni doom-metalowi apostołowie ślimaków. Jeszcze ciężsi i bardziej plugawi

8. Skullptor - heavy-metalowa kapela z bliskiego mi Krakowa. Pod koniec stycznia ujęła mnie singlem Wrota Hadesu. Aktualnie na etapie poszukiwania nowego wokalu po tym jak szeregi zespołu opuściła Gabriela. Wierzę, że poszukiwania zakończą się pełnym sukcesem i już niedługo dostaniemy kolejne dynamiczne, gitarowe utwory

9. Śmiertelnik - kolejna krakowska kapela. Grobowy heavy metal z ponurymi tekstami. Jedno z ciekawszych odkryć tego roku w mojej bibliotece

10. Weak13 - garażowe granie, pełne nawiązań do grunge'u, punku, metalu a nawet gotyku czy black-country. Dla miłośników gatunkowych fuzji

11. Bractwo Stali - kultowa w niektórych kręgach kapela, złożona z muzyków zwiazanych z takimi projektami jak m.in. Sorcerer (polski), Warraha czy KelThuzzaR. I nieodżałowany Peter "Szczezun" za mikrofonem

12. Sirius Blueray - utalentowana wokalistka, śpiewająca 4,5-oktawowym sopranem koloraturowym. Wspólnie ze Stratification Music tworzy ciekawą mieszaninę trip-hopu.pop-folku z drum and bassem, muzyki tanecznej i ballad. Przyjemna odskocznia od wszelkiej maści gitarowego grania

13. CLEEN - kosmiczny stoner metal z Michigan w Stanach Zjednoczonych. Ich zeszłoroczny debiut Excursion był świetnie przyjęty przez wielu moich kolegów po fachu. W końcu ja też dałem im szansę i naprawdę, nie żałuję. Gruz, kamieniarz pierwsza klasa!

14. Spherical - rockowo-metalowa poezja progresywna - tak zespół pisze o tworzonej przez siebie muzyce i jest w tym 100% prawdy. Pierwszy rzut oka, wydana rok temu EP-ka zauroczyła mnie swoimi dźwiękami i z niecierpliwoscią czekam na ich pierwszy długograj 

15. Cishynia Uspaminau - czyli Cisza Wspomnień - projekt pochodzących z północnej Białorusi muzyków, przedstawiający lokalne ludowe melodie w bardzo eteryczny, ambientowy sposób. Całości dopełniają melancholijne, pełne tęsknoty za domem teksty, które swoją nostalgią mocno chwytają za serce

16. STFUR - wspólny projekt Arunki i Rena, dwóch uznanych postaci na rodzimej folkowej scenie. Różnorodny wokalnie i intrygujący muzycznie, inspirowany fantastyką i kulturą pogańską.

17. voxxy - żeńska połowa duetu voxx + stix, tym razem sama w solowym wydaniu. Póki co w streamingach dostępny jest tylko jeden singiel ale już wiemy, że na pewno będzie ich więcej. Trzymam kciuki!

18. Mitxoda - niezależny artysta, zgrabnie łączący ze sobą piosenkę francuską z elektronicznym rockiem.  Muzyczna enigma - tak artysta mówi o sobie i coś w tym rzeczywiście jest.

19. Tension Splash - amerykańska grupa grająca rocka alternatywnego. W pierwszej połowie lat 90-ych osiągnęła niemały sukces na lokalnym rynku muzycznym, by po kilku latach zawiesić działalność. W 2023 roku wróciła z pierwszym premierowym materiałem od 30 lat i od tego czasu regularnie wydaje nowe utwory

Jak widzicie, udało się uzbierać dość dużą i zróżnicowaną stylistycznie grupę. Mam nadzieję, że wśród nich każdy z Was znajdzie coś dla siebie. Poniżej link do playlisty, na którą trafiło 55 utworów, co daje nam ponad 4 godziny muzyki, więc cóż mogę Wam zaproponować - obczajcie szybko dzisiejsze premiery a potem myk, zanurzcie się w szósty epizod cyklu Polceam, Playlist Everyday. I dzięki raz jeszcze za te 500 (już nawet 510) follow'ów. Jesteście wielcy!


poniedziałek, 7 kwietnia 2025

31.03-06.04.2025

 


Po poprzednim piątku, w którym listy odtwarzania aż uginały się od ciężaru nowych wydawnictw przyszedł czas na piątek znacznie spokojniejszy. I chyba dobrze, bo w końcu miałem możliwość poświęcić więcej czasu zeszłotygodniowym premierom. Nie oznacza to, że na dzisiejszej playliście nie ma żadnych nowości. Otóż są a jedna z nich tę plejką naprawdę zdominowała. Która? Zaraz się przekonacie.

Skoro już zacząłem temat, to odkryję karty. W poniedziałek, 31 marca światło dzienne ujrzał Monolith, drugi album krakowskiego Węża. Data nieprzypadkowa, bo dzień po koncercie, jaki to instrumentalne trio zagrało pełniąc role supoorta przed Weedcraftem i TONią. W mojej relacji z tego gigu dużo miejsca poświęciłlem tej płycie, zwłaszcza, że cała setlista była o nią oparta. Podtrzymuję więc swoje zdanie i uważam, że jest to bardzo ambitne, wciągająca na dłużej połączenie stoner i progressive rocka idealne do wieczornych seansów muzycznych. Utwory są długie i rozbudowane, hipnotyzujące swoimi transowymi tempami jednakże w żadnym momencie nie zaczynają się dłużyć. Na dzisiejszej playliście znajdziecie aż 4 numety z tej płyty, co sprawia, że Monolith jest najliczniej reprezentowanym albumem ze wszystkich, których w ostatnim tygodniu słuchałem.

Jeżeli chodzi natomiast o zespół, to najczęściej słuchałem amerykańskiego Judicatora. Złożyły się na to dwie płyty - klasyk US power metalu At the Expanse of Humanity z łamiącą serce i zmuszającą do refleksji historią oraz najświeższy, wydany właśnie w ten "pełen premier piątek" Concord. Przez te 10 lat, które dzielą od siebie obie wymienione płyty muzyka zespołu ewoluowała od bardzo |blindguardianowego" powera w stronę bardziej zróżnicowanego, wzbogaconego brzmieniem saksofonu prog metalu. Na nowym wydawnictwie mam wrażenie udało się bardzo dobrze połączyć ze sobą oba elementy, wydając w konsekwencji płytę zarówno dynamiczną jak i intrygującą, przy której można wyśpiewywać refereny z uniesioną dumnie głową jak i z detektywistycznym zacięciem wyszukiwać kolejne muzyczne smaczki. W zawartych na niej melodiach jest coś, co sprawia, że nie sposób przestać o nich myśleć. A to jest chyba najlepszą laurką, jaką można wystawić albumowi muzycznemu. Naprawdę, po tych nieco ponad 4 miesiącach roku czuję, że mamy tu mocnego kandydata do tytułu power metalowej płyty roku. Gratulacje Judicator!

Kolejnym bardzo często słuchanym przeze mnie zespołem jest niemieckie trio Daevar, grające jak sami mówią, doom-grunge. Jest to chyba jedyna wariacja, w której mogę oszaleć na punkcie czegokolwiek związanego z grungem ale przy tak magicznej i tajemniczej muzyce po prostu nie da się inaczej. Słuchając utworów z Sub Rosa, trzeciej płyty zespołu nie sposób poczuć się jak w trakcie jakiegoś eterycznego a zarazem przytłaczającego misterium. Jest to muzyka, która porusza każdą komórkę w ciele człowieka i rezonuje jeszcze długo po wyłączeniu odtwarzacza. Szkoda tylko, że to wszystko kończy się już po 31 minutach. 

Daevar potrzebował 31 minut by zmieścić na płycie 7 kompozycji. Brytyjskie IQ na swojej najnowszej plycie Dominion zamyka 5 utworów w 53 minutach, z czego dwa najdłuższe trwają łącznie 35 minut. Czego jednak spodziewać się po weteranach rocka neo-progresywnego? Abstrachując już od długości utworów, ważna jest przede wszystkim ich jakość a tu panowie z Southampton nie zawodzą. Po raz kolejny dostajemy ambitną, wartościową muzykę poruszającą poważne tematy, po raz kolejny oscylujące wokół śmierci i przemijania. Ogólnie jednak, idąc kawałek po kawałku zbliżamy się do bardziej pogodnego i uspokajającego finału, jaki serwuje nam moj ulubiony Never Land. Pisałem o dwóch bardzo długich kompozycjach ale warto zwrócić uwagę też na akustyczną miniaturę (bo tak w prog-rocku chyba się mówi na 3-minutową piosenkę) One of Us, pełna refleksji i zadumy nad rządzącym naszym życiem przypadkami. 

Muzykę progresywną lecz w nieco innym, bo mocno power metalowym wydaniu prezentuje też jednoosobowy projekt Panthalassan.  Jest to dzieło pochodzącego z Kanady Jake Wrighta, który odpowiada za wokal, gitary i bas. Pierwotnie materiał, ktory znalazł się na From the Shallows of the Mantle był przygotowywany do wydania jako trzecia płyta zespołu Viathyn, bardzo ciekawego prog-power metalowego zespołu. Swego czasu zasłuchiwałem się w ich album Cynosure, gdzie prog-power bardzo zręcznie uzupełniały wątki folkowe. Podobnie jest w sumie w przypadku debiutu Panthalassan, który jak się pewnie domyślamy rozwija wątki zawarte na ostatniej płycie Viathyn. Mamy tu sporo długich utworów, pełnych perkusyjnych kanonad, dynamicznych gitar i zadziwiająco subtelnego wokalu, który w zajmujący sposób przekazuje nam swoje opowieści. Ja osobiście od dnia premiery nie mogę oderwać się od zamykajcego krążek, 11-minutowego Embers on Our Shores ale polecam Wam również, dla przeciwwagi, nieco krótszy opener - Lowstand Leviathans. Na playliście macie też jeden utwór z albumu Cynosure, który korzystając z okazji sobie przypomniałem i uwierzcie, mimo upływu lat broni się bardzo dobrze.

W dalszym ciągu często sięgam po Blizny, nową płytę Turbo. W tym tygodniu padło, solidarnie, na oba utwory nagrane z gościnnym udziałem braci Cugowskich. Pierwszy z nich, W.W.W.W., w którym udziela się Piotr to najbardziej hard-rockowa piosenka na płycie, zbudowana na zasadzie dialogu między wokalistami. Duży plus również za świetny tekst, który nawet teraz, gdy piszę ten tekst gdzieś tam mi w duszy gra. Starszego z Braci możemy natomiast usłyszeć w utworze Do domu, który również wyróżnia się fajnym, pełnym metafor tekstem i dynamicznym rytmem. Szkoda tylko, że panowie nie poszli za ciosem i nie zaprosili najstarszego Cugowskiego, chętnie usłyszałbym to atomowe gardło polskiego rocka w metalowym wydaniu.

Rok temu w styczniu miałem fazę na brytyjski zespół Apple, grający typowy dla końca lat 60-ych psychodeliczny soft-rock. Minęło 15 miesięcy a ja, tym razem za sprawą blogu Szafira trafiłem na kolejny "owocowy" zespół. Mowa o również brytyjskim kwartecie Grapefruit, promowanym swego czasu przez samych The Beatles (nawet nazwę grupy zaproponował Lennon). Z innych ciekawostek dodam, że jednym z założycieli grupy był najstarszy z braci Young'ów (tak, tych od AC/DC) Alexander. Muzycznie mamy tu ponownie, sixtiesowy psychodeliczny pop-rock, na który faza, jak widać, co jakiś czas do mnie wraca i sprawia mi dużo muzycznej przyjemności. Może i Was zaciekawi? Obczajcie Another Game z płyty Around Grapefruit i dajcie znać jak wrażenia. 

Na dzisiejszej playliście znalazło się miejsce też dla dwóch ciekawych singli. Pierwszy z nich swą premierę miał w tamtym tygodniu ale jakoś teraz dopiero zaczął częściej gościć w moich głośnikach. Mowa o utworze Set us Free szwedzkiego duetu Call the Fraud. Mamy tu fajne połączenie czystego, kobiecego głosu i męskiego harshu, dynamiczny i przebojowy rytm a także zapadający w pamięć refren. Projekt ten znany jest ze swojej eklektyczności i powiem Wam, że jestem ciekaw, co przyniosą nam ich kolejne utwory. Drugi singiel również jest nieco zaskakujący. Nigdy bowiem jeszcze nie słyszałem Froglorda w tak industrialowej wersji. Po klasycznie stonerowym Herman i ciekawym coverze Aerosmith (Sweet Emotion) dostajemy Cryptids, utwór naprawdę nieszablonowy, z mechanicznym rytmem i wypełniającą tło elektroniką. Kurcze, jestem coraz bardziej ciekawy jakie jeszcze niespodzianki ukrywa przed nami zbliżająca sie wielkimi krokami Metamorphosis.

Co my tu mamy jeszcze. Trochę NWOTHM w wersji z damskim (Lady Beast) i męskim wokalem (Elle Tea). Jest i przedstawiciel kolejnej nowej fali, tyle że polskiego doom metalu (mocarny Metallus) jak i coś łagodniejszego - legenda szwedzkiego AOR - zespół Alien oraz mający w swoim składzie wielu utalentowanych i znanych wśród miłośników melodyjnego hard rocka muzyków W.E.T. Następnie dwa zespoły reprezentujące bardzo popularny przed kilkunastu laty symfoniczny metal z kobiecym wokalem - norweska Sirenia i fińska Katra - obie melodyjne, dynamiczne a zarazem melancholijne.

I to już wszystko w pierwszym kwietniowym podsumowaniu tygodnia. Poniżej, jak zwykle, macie link do playlisty. Dajcie znać, jeśli jakiś konkretny zespół czy utwór Wam się spodobał. Czekam też na Wasze podsumowania!

Playlista: 06.04.2025

piątek, 4 kwietnia 2025

Diabły, jelenie, chwasty, korzenie tour - TOŃ, Weedcraft & Wąż - Kraków Alchemia 30.03.2025

 


Są takie koncerty, na które czeka się z utęsknieniem, a gdy zabrzmi ostatni akord w sercu zostaje jakiś taki dziwny żal, że to już koniec. Choć oczywiście nie żałuję, że ostatnie kilka godzin tamtego tygodnia spędziłem w podziemiach krakowskiej Alchemii chłonąc niezwykłą muzykę, jaką zagwarantowali nam grający tego dnia Wąż, Weedcraft i TOŃ. Dziś, gdy w końcu emocje już trochę opadły mogę na spokojnie, choć nie łudźcie się, zupełnie nieobiektywnie, podejść do pisania relacji z tego koncertu.

Zacznę od tego, że ten wieczór pełen był "moich pierwszych razów". Po raz pierwszy byłem na koncercie z serii Pasem po czole przedstawia, choć Alicja organizowała już niejeden ciekawy muzyczny event i jestem pewien, że niejedna perełka rodzimej sceny undergroundowej zawita za jej sprawą do Grodu Kraka. Następnie sam klub - zlokalizowana przy Placu Nowym Alchemia. Odwiedziałem ją dotąd kilka razy, przystanek tu zaliczyłem nawet w trakcie swoistej gry miejskiej na własnym wieczorze kawalerskim. Co innego jednak szybki szot przy barze czy piwko na głównej sali a co innego wizyta w klimatycznych podziemiach, wśród nagich ceglastych ścian, snujących się dymów i ponurej, momentami surrealistycznej muzyce. Ktoś powie, że to miejsce kameralne ale zaprawdę powiadam Wam, nigdzie się tak nie wczujecie w atmosferę koncertu jak w takich warunkach, mając swoich ulubionych muzyków na wyciągnięcie ręki (a nawet bliżej). Myślę, że w tym przypadku otoczenie też odgrywało niebagatelną rolę. Ale to wszystko, nawet najlepiej dopracowane, byłoby niczym bez zespołów, które tego dnia dały z siebie wszystko. 

Jako pierwszy na scenie zameldował się nasz lokalny, krakowski Wąż. Panowie grają w pełni instrumentalne połączenie stoner rocka i progresywnego metalu z elementami psychodelii i ambientu. Przyznam się, że przed ogłoszeniem supportów nie miałem styczności z muzyką grupy, choć pod różnymi nazwami, zespół działa już od 2014 roku. Od razu jednak nadrobiłem zaległości i pwoeim Wam, że byłem zaintrygowany. Muzyka Węża jest bardzo ambitna, momentami do bólu intensywna, momentami wchodzi w transowe tempa czy ambientowe wyciszenia. Trochę niepokoiłem się jak to wypadnie na koncercie, gdyż za idealne warunki do kontemplacji utworów tego zespołu to moim zdaniem mrok wieczorny, lampka wina i zamknięte oczy. Z tych trzech warunków Alchemia zapewniła nam ten pierwszy - chłodne, granatowe światła i snujący się podłodze dym budowały atmosferę tajemniczości. Panowie zaprezentowali swoją twórczość z zaangażowaniem ale też w sposób, który pozwolił nam na kontemplację tych dźwięków. Nie można powiedzieć co prawda, by Wąż rozgrzał publiczność, ale to nie był wyjściowo klimat tego wydarzenia. Z postawionego mu zadania uważam Wąż wywiązał się bardzo dobrze, budując prawdziwie psychodeliczny klimat będący idealnym punktem wyjściowym pod kolejne gwiazdy wieczoru. Jeśli chodzi o setlistę, to w całości oparła się ona o najnowszy krążek tria - Monolith (wyd. 31.03), będąc w zasadzie wykonaniem prapremierowym. Był to jak najbardziej trafiony krok, bo choć zdążyłem polubić kilka lat starszą Sage, to jednak jego następca pokazuje grupę jako już w pełni artystycznie dojrzałą ale nadal poszukującą "czegoś więcej". Od poniedziałku ten album często płynie z moich głośników i podsyca pozostałe po niedzieli bardzo przyjemne wspomnienia.

Jak już wspomniałem powyżej, Wąż przygotował świetną atmosferę do wejścia na scenę kolejnych artystów. W międzyczasie na ścianie za sceną pojawił się już właściwy baner, nawiązujący do wydanego na wiosnę splitu Księgi Wieczyste, za który odpowiadają obaj headlinerzy trasy. Jednym z nich byli właśnie najsłynniejszy w świecei stoner/doomu kucharze, specjaliści od kamieniarskiego Żuru - warszawski Weedcraft. Cóż mogę rzec o ich występie. Było tłusto i klimatycznie. Gitary fuzzowały aż miło, organy wewnętrzne wchodziły w rezonans a mózg pękał od intensywności wrażeń. W przeciwieństwie do kontemplacyjnego Węża, tu nacisk był nastawiony jednak na moc i hałas. Fajnie układał się też kontakt z publicznością a rzucony pod koniec żarcik "kto zna słowa niech śpiewa z nami" powalił mnie na łopatki. Bo tak, nasi stonerowi MasterChefowie też słyną głównie z instrumentalnego grania. Pokazują też, że żeby wydać porządny concept album nie trzeba wcale ubierać go w słowa. Mowa oczywiście o płycie Żur, której każdy utwór poświęcony jest jakiemuś składnikowi tej tradycyjnej polskiej potrawy. Setlista zespołu była w dużej mierze oparta właśnie o ten album, tak więc mogliśmy posłuchać m.in. utworów o cebuli, zemniakach, soli etc. Nie brakło też dwóch numerów ze wspomnianych wcześniej Ksiąg Wieczystych i jednego starszego. Tu się muszę od razu przyznać, że w warunkach "studyjnych" Weedcraft jakoś nie mógł mnie porwać ale gdy usłyszałem te kawałki na żywo to błyskawicznie się do nich przekonałem. Cóż, tym bardziej cieszę się, że miałem taką okazję. 

Przerwa między Weedcraftem a ostatnią grającą tego dnia TONią nie trwała długo i już po chwili, przy blaski różowo-fioletowych, iście surrealistycznych świateł na scenie zameldowała się ekipa, która przedefiniowała moje gusta muzyczne. Od zawsze lubiłem nieszablonowe, stoner/doomowe grania ale od zeszłego roku, głównie za sprawą wokalistki Moniki Adamskiej-Guzikowskiej, redaktorki audycji W Zimnej Toni coraz bardziej zacząłem otwierać się na cold wave czy (kiedyś nie do pomyślenia) shoegaze. Tym bardziej cieszę się, że było mi dane osobiście poznać artystkę, z którą (metaforycznie) spędziłem niejeden czwartkowy wieczór. Ale to była niedziela a na scenie nie było shoegaze'a tylko prawdziwa pozbawiona stylistycznych barier, metalowa maszyna. Było zarówno lirycznie i zwiewnie jak w otwierającym koncert Wdech/Wydech, był ciężar w idącym jak walen Las, Głaz, Ćma, napierdalanie mantry w Korzeniach  a apogeum wszystkiego nastąpiło przy moim od dawna ulubionych ...A dom niewoli zniszcz i spal. Refren skanowaliśmy tak głośno, że pewnie zagłuszyliśmy niejeden sunący Starowiślną tramwaj. Cieszę się, że na bis powtórzono właśnie ten utwór. Cóż, droga TONi - macie już swój pierwszy wielki przebój ;). Setlista oczywiście oparta była o debiut i Księgi Wieczyste, w tym przejmujący, blisko 10-minutowy Wszyscy toniemy, poświęcony walczącej z rakiem przyjaciółce zespołu. Tu znajdziecie link do zbiórki, o której mówił Jakub. Podsumowując, TOŃ po raz kolejny dostarczyła mi wielu niezapomnianych przeżyć i intensywnych wrażeń ale to już w ich przypadku norma. Jeżeli miałbym jednak mieć jakąś krytyczną uwagę (w przypadku poprzednich kapel oczywiście nieadekwatną) to rzekłbym, że nagłośnienie nie było do końca idealne. Gdzieś w tej nawale dźwięków znikał momentami wokal Moniki, zwłaszcza gdy śpiewała w duecie z growlującym Jakubem. A szkoda, bo zdolności wokalne ma naprawdę świetne a tu zostały troszkę stłamszone. Super też prezentowała się na scenie, odgrywając prawdziwy teatr. I to jest piękne w koncertach, że tu sztukę chłoną wszystkie zmysły, nie tylko słuch. A TOŃ to prawidzwe dzieło sztuki.

Tą zlotą myślą zamknę moją, nie wolną od emocjonalnego podejścia i w pełni subiektywną relację z koncertu. Na długo zapamiętam ten świetny koncert i liczę na kolejne. A kto nie był obecny, jest czego żałować, może namiastkę koncertu odtworzyć z przygotowanej przeze mnie playlisty, na którą wrzuciłem setlistę każdego z wykonawców. Link poniżej, miłego odsłuchu!

Playlista: TOŃ, Weedcraft & Wąż - Kraków 2025

Najpopularniejsze