"On przywróci równowagę Mocy... te słowa, wypowiedziane przez umierającego Qui Gona pochodziły z przepowiedni, którą większość Jedi rozumiała bardzo opacznie. Anakin rzeczywiście przywrócił równowagę, która przez setki lat była mocno przechylona w kierunku Jasnej Strony. Na końcu Zemsty Sithów w Galaktyce pozostało już tylko dwóch Jedi i dwóch Sithów. Równowaga idealna. Czemu nawiązuję do Gwiezdnych Wojen na wstępie do dzisiejszego podsumowania? Ano dlatego, że po tygodniu power/aor-owym i następującym po nim doom/progowym w końcu przyszedł taki czas, gdy te wszystkie inspiracje osiągnęły względną równowagę. Zobaczcie sami.
Znów po krótkiej przerwie najczęście słuchanym zespołem zostało włoskie Trick or Treat. Ghosted, ósma płyta włoskich power metalowców to szybki, melodyjny i bardzo przyjemny kawał muzyki. Alessandro Conti po raz kolejny dodaję sczyptę swojej wokalnej magii do przebojowych melodii poświęconych postaciom z horrorów i gier komputerowych, wspierany przez grono utalentowanych gości jak Christopher Bowes w Return to the Monkey Island czy Adrianne Cowan w Bloodmoon. Najlepszym utworem na płycie jest jednak ten, w którym Ale śpiewa solo, wchodząc w refrenie w naprawdę wysokie rejestry - Evil Dead Never Sleep. Wszystkie trzy znajdziecie na dzisiejszej playliscie.
Po raz kolejny zwracam też Waszą uwagę na inny włoski zespół, grający miks power i folk metalu Elvenking. Otwierający najnowszy album utwór Season of the Owl ma w sobie coś, co sprawia, że nawet przy 30-40 odsłuchu wciąga tak samo mocno.
Pozostając jeszcze na chwilę przy power metalu pozwoliłem sobie ostatnio na krotką podróż w czasie do 2010 roku. W tym roku bowiem Freedom Call nagrał album Legend of the Shadowking, nieco bardziej epicki i mroczny niż klasyczne dzieła niemieckich "happy metalowców". Ten krażek to kopalnia świetnych kompozycji, z których tym razem najbardziej wzięło mnie na nieco apokaliptyczny choć jednocześnie pełen nadziei, rozpędzony Remember!
Często piszę tu zarówno o kapelach power jak i doom metalowych. A czy zdarzają się jakieś hybrydy gatunkowe? Otóż tak, i to nawet niemało, zwłaszcza w amerykańskiej szkole powera. Niecały miesiąc temu swój debiut płytowy zaliczył pochodzący z Philadelphi zespół Beholder, w którym za mikrofonem stanął John Yelland, lider wielokrotnie wspominanego u mnie w tym roku Judicatora. Ich muzyka to epicki doom metal z mocnym powerowym pierwiastkiem. Muzyka jest dość ciężka, utrzymana przeważnie w marszowych tempach z podniosłymi, łatwo wpadającymi w ucho melodiami. Sam John ze swojego gardła wyciąga zdecydowanie bardziej agresywne partie, co tylko dodaje klimatu takim numerom jak Dungeon Crawl, A Pale Blood Sky czy Into the Underdark.
Mariaż z power metalem swego czasu zarzucano szwedzkim weteranom gatunku z Candlemass, którzy w tym roku świętują 40-lecie działalności. Z tej okazji jak już pewnie wiecie wydali ep-kę Black Star, która dość często gości w moich głośnikach, głównie za sprawą dwóch autorskich numerów - tytułowego i instrumentalnego Corridors of Chaos.
Wielbicielom bardziej gruzowo-kamieniarskiej odmiany doom metalu polecam transowy, żabi okultyzm serwowany nam na najnowszym krążku Froglorda i stoner/sludge'owe lamenty potępionych dusz, które znajdziecie na trzecim albumie szwedzkiego Cavern Deep. Ich ciężar i melnacholia naprawdę potrafi przytłoczyć a na zaskakująco deszczowe i ponure majowe dni stanowi najlepszy możliwy soundtrack.
Natomiast w kategorii doom metal ale bardzo nieoczywisty polecam włoską Messę z Void Meridian, kapitalnym otwarciem świetnego albumu jakim jest The Spin oraz kapelę, którą już teraz mogę nazwać twórcą jednego z murowanych kandydatów do tytułu album roku. Mowa oczywiście o Avatarium i Between You, God, the Devil and the Dead, pełny psychodelii, bluesa, starego hard rocka i tradycyjnego doom metalu. A wśród tego wszystkiego Lovers Give a Kingdom to Each Other, aktualnie moja ulubiona tegoroczna piosenka.
Dziwnym tworem na polskiej scenie rocko-metalowej jest bez wątpienia Wij. Trio dowodzone przez charyzmatyczną Tuję Szmaragd przez kilka ostatnich lat wyrobiło sobie swój jakże unikalny styl, łączący hard rocka z proto i doom metalem. Tymczasem, 15 maja bieżącego roku Wij totalnie bez ostrzeżenia wydał nową EP-kę, pełną agresywnego, szalonego hc/black punka. Czy to jednorazowy eksperyment, czy zwiastun nowego otwarcia w dziejach grupy nie mam pojęcia. Ale brzmi to kapitalnie a teksty nie dość, że poetyckie i błyskotliwe jak zawsze to wykrzyczane (wręcz wygrowlowane) biją prosto po mordzie. Jeśli ktoś zapyta mnie kiedyś, jak przetłumaczyć na polski deathcorowe blegh odpowiem mu - Bluzg.
Po tak mocnym akcencie pora na chwilę wyciszenia. Tę zapewnia mi ostatnio trzeci longplay projektu Ols zatytułowany Poświaty. Eteryczna, czerpiąca zarówno z folku jak i darkwave'a muzyka jest jak promień śwaitła prześwitujący przez ciemne liście w samym środku gęstego lasu. Można odetchnąć od tego całego pędu i problemów świata, wyciszyć się ale w tym wszystkim jest też nuta niepokoju i niepewności, przed którą nie ma ucieczki. Można jedynie podzielić się nimi z innymi i właśnie w tym upatruję terapeutycznego aspektu muzyki tworzonej przez artystkę.
Pozostając przy bardziej refleksyjnej muzyce, w dalszym ciągu trwa moja wędrówka przez dyskografię kanadyjskiego Huis. Tym razem sięgnąłem po najsłabiej mi do tej pory znaną płytę numer 2 - Neither in Heaven. Po spędzonym z nią kilku dniach dziwię się, czemu była tak pomijana bo to kolejna neo-progowa perełka, urzekająca tak w warstwie lirycznej jak i muzycznej. Na dzisiejszją playlistę wrzucam najpiękniejszy utwór - Even Angels Sometimes Fall ale zapewniam, że jest to tylko primus inter pares.
W metalu symfonicznym natomiast mamy triumwirat. Najczęściej sięgałem po Therion, Haggard i Epicę. Kilka słów więcej chciałbym napisać o tym pierwszym zespole a w zasadzie o płycie Lemuria, wydanej w 2004 roku wspólnie z Sirius B. Otóż, w kilku utworach możemy na wokalu usłyszeć Piotra Wawrzeniuka, który w latach 92-06 współpracował z zespołem również w roli perkusisty. To on wyśpiewuje epicki refren w utworze tytułowym jak i prowadzi główny wątek w rytmicznym, bardzo hard-rockowym The Dreams of Swedenborg a są to moje absolutnie ulubione utwory z absolutnie ulubionego albumu szwedzkiej "bestii".
And last but not least - drugi z najcześciej słuchanych przeze mnie w tym tygodniu zespołów a zarazem jedyny przedstawiciel AOR - kanadyjski Harem Scarem i płyta Chasing Euphoria. Przyznam się, że po pierwszych odsłuchach promujących album singlii nie czułem w sobie jakiejś wielkiej nomen omen euforii. Ta przyszła jednak z czasem i takimi numerami jak In A Bad Way, Gotta Keep Your Head Up, A Falling Knife czy zamykające tracklistę Wasted Years. To kolejny przykład świetnej płyty, którą promowały solidne ale jednak nie wybitne kompozycje. I przestroga dla nas, by jednak w dobie streamingów, playlist (autoronia) słuchać płyt od deski do deski.
Rzekłem. A teraz pytanie do Was, jaka muzyka najczęściej umilała Wam ten dość deszczowy tydzień i z jakimi zespołami planujecie spędzić kolejne siedem dni? A jeśli lubicie playlisty (jako punkt wyjścia do eksploracji całych płyt czy nawet dyskografii) to pod artykułem znajdziecie odpowiednie łącze. Miłego tygodnia i dużo pogody nie tylko ducha!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz