poniedziałek, 4 sierpnia 2025

28.07-03.08.2025

 


Mieliśmy już w tym roku tygodnie typowo power i doom metalowe, kamieniarskie czy też ostatnio bardziej progresywne. Po raz pierwszy jednak będziemy mieć do czynienia z tygodniem symfoniczno-hard rockowym. Brzmi ciekawie? Zapraszam na podsumowanie!

Zacznijmy od hard rocka, bo do tego gatunku zalicza się najczęściej słuchany przeze mnie utwór. What Happened To You to prawdziwy rock'n'rollowy killer. Swingowy rytm, jazzowe klawisze i ten refren kończący się suspensem, po którym Alice Cooper zadaje z ironią tytułowe pytanie. Taki luz i dystans charakteryzuje zresztą cały album The Revenge of Alice Cooper, czy chodzi o skoczne Money Screams i Up All Night, szybkie Wild Ones ale i wolniejsze choć nie mniej intensywne Crap That Gets in The Way of Your Dreams. Życzę każdemu zespołowi (bo Alice to znów zespół a nie tylko solowy artysta) by w 62 roku działalności wydać tak udaną płytę. 

Wierni ideom hard rocka i hair metalu są panowie z June 66. Ich debiut Run For Your Love to płyta nagrana z pasją i czuć to w zawartych na niej utworach. Zespół dobrze radzi sobie zarówno w ostrych, przebojowych numerach (z Angel of a Danger na czele) jak i lirycznych balladach - I think I'll fall in love with you to ich pierwsza "pościelówa" w karierze ale nie powstydziliby sie jej i starzy wyjadacze. Inspirowany latami 80-ymi hair metal coraz bardziej przemawia do muzycznej wrażliwości polskiej młodzieży a June 66 dumnie kroczy w awangardzie tej "nowej fali".

Na płycie Technical Ecstasy grupa Black Sabbath oddala się od ciężkiego, psychodelicznego heavy metalu na korzyść eklektycznego, wzbogaconego syntezatorami hard rocka. To tez okres, w którym zespół trochę zatracił swoją tożsamość, nie wiedząc w którą stronę ma iść. W pewien sposób z artystów, którzy inspirowali innych stali się grupą czerpiącą inspiracje z twórczości młodszych kolegów (jak choćby Queen, The Eagles czy Foreigner). Ja jednak z typowej dla mnie przekory postanowiłem dać szansę tej niedocenianej płycie (po której to Ozzy opuścił zespół) i powiem Wam, że było to ciekawe doświadczenie a ballada She's Gone bardzo często gościła w moim odtwarzaczu. Będę jeszcze nieraz wracał do tej płyty i Was też do tego zachęcam.

Jeśli chodzi o symfoniczną część dzisiejszego artykułu otwiera ją norweska Sirenia. Ostatnio w rozmowie z koleżanką wspominaliśmy najbardziej znane metalowe wokalistki i wśród nich pojawiła się Ailyn Gimenez. Jej głos możemy usłyszeć na czterech płytach co czyni ją jedną z dwóch (obok aktualnej frontmanki Emanuelle Zoldan) piosenkarek z najdłuższym stażem w kapeli. Najlepszą pod względem artystycznym płytą z Ailyn za mikrofonem jest bez wątpienia Perils of the Deep Blue i do niej to właśnie postanowiłem powrócić. Dużo się tu dzieje, mamy sporo wycieczek w rejony gotycko, doom czy nawet death metalowe, trafi się też nawet krótki mariaż z darkwave'm. Moje ulubione utwory to mocne ale i przebojowe Seven Weedows Weep oraz wolniejsze, melancholijne The Funeral March i My Destiny Coming To Pass. Żeby jednak nie było za ponuro, to często sięgałem też po dynamiczniejszy (choć tekstowo też raczej depresyjny) My Mind's Eyes z płyty Nine Destinies and a Downfall (tu na wokalu jeszcze Monika Pedersen).

Absolutnym odkryciem na polu symfonicznego metalu z kobiecym wokalem (a ostatnio ciężko tu o dobry debiut) było na pewno włoskie Lay of the Autumn. Już rok czy dwa lata temu zetknałem się z pojedynczymi singlami zespołu ale premiera pierwszej płyty jakoś mi umknęła. Kilka dni temu, dość przypadkowo, trafiłem jednak na Of Love and Sorrow i kurcze, chyba się uzależniłem. Mamy tu typowy dla włoskiej sceny miks metalu symfonicznego z powerem, wzbogacony o elementy folkowe i wysoki, operowy głos ukraińskiej wokalistki Erii. To połączenie sprawdza się bardzo dobrze i co najważniejsze, nie brzmi jak "kolejny klon Nightwisha". A trzeba pamiętać, że to brak oryginalności doprowadził do kryzysu w środowisku tak bardzo popularnego jeszcze kilkanaście lat temu gatunku.

Korzenie symfonicznego metalu sięgają jednak dalej niż pierwsza dekada XXI wieku. W latach 90-ych w Holandii pojawiło się death-doomowe (wówczas) The Gathering. Na trzeciej płycie kapeli, wydanej w 1995 roku Mandylion zadebiutowała 22-letnia wokalistka Anneke von Giersbergen. Był to przełom nie tylko dla samych zainteresowanych ale i dla metalu w ogóle. Muzyka grupy przejęła więcej elementów symfonicznych i progresywnych, nie tracąc jeszcze całkiem doom metalowej atmosfery. Wstyd się przyznać ale do tej pory jakoś omijałem twórczość Holendrów. Na szczęście krótka dyskusja jaka wywiązała się pod jednym z postów na grupie MetalNews.pl ostatecznie zmotywowała mnie do zapoznania się z Mandylion. I nie żałuję, gdyż dzięki temu wzbogaciłem się o wiele pięknych, romantycznych wrażeń. Dziś dzielę się nimi wrzucając na playlistę dwa pochodzące z tego krążka kawałki - Strange Machines i Eleanor.

Był już symfoniczny metal, teraz słów kilka o symfonicznym rocku, a w zasadzie prog-rocku. O zespole Kaipa piszę od kilku tygodni a w tym sięgnąłem po album Mindrevolutions z 2005 roku. W serwisie Progarchives.com jest co prawda jednym z najniżej ocenianych dokonań Szwedów ale średnia ocen 3,23/5 to jednak nadal jest poziom "dostateczny". Częściowo to rozumiem, jest tu bowiem mniej tak typowej dla Kaipy magii, trochę chaosu i mało trafionych rozwiązań stylistycznych (w tym wokale nie dwójki a czwórki członków zespołu). Myślę jednak, że warto dać Mindrevolutions szansę, choćby dla nostalgicznej ballady Last Free Indian.  

Jak widzicie, nie porzuciłem całkiem progresywnego grania. Nadal też dużo czasu spędzam przy Dead Reckoning, ósmej płycie prog-metalowego Threshold i ostatniej, na której w rolę wokalisty wciela się nieodżałowany Andrew MacDermott. Już otwierający płytę Slipstream przygniata świetną melodyką i patriami growlingu ale to najdłuższy z tracklisty, epicki Pilot in the Sky of Dreams pokazuje pełnię artystycznego kunsztu muzyków. Polecam nie tylko muzycznym freakom rozkładającym utwory na czynniki pierwsze.

Czas teraz na mroczny, melancholijny art-rock spod znaku rodzimego Dumb Moon. Wczoraj pochodzący spod Andrychowa zespół opublikował w sieci swój najnowszy singieil, ja jednak mijający tydzień poświęciłem na obcowanie z liczącą sobie już prawie 3 miesiące EP-ką Szepty Mroku. Jest to przykład naprawdę nastrojowego, lirycznego grania idealnie nadającego się do słuchania w nocy bądź wieczorem, pod otwartym, gwiaździstym niebem w towarzystwie nomen omen Niemego Księżyca.

Wspomniana epka to tylko cztery utwory. Tyle samo na split ze Spalonymi Mostami nagrali warszawscy zimnofalowi post-punkowcy z Dead Tahiti. Pamiętacie zapewne jak rok temu jarałem się ich pierwszym albumem Fala, nieprawdaż? To teraz będę się jarał podobnie, choć to niezbyt akuratny czasownik przy tak chłodnej, psychodelicznej muzyce. Zespół trzyma się bowiem swojego stylu, powoli eksplorując i poszerzając jego granice. Warto obserwować dalszy rozwój tej kapeli, bo myślę, że jeszcze dużo dobrego przed nimi (i nami, słuchaczami).

Pełna melancholii jest również ballada Skymningsdans folk-metalowego zespołu Otyg. Jest to (a może był) jeden z projektów norweskiego artysty kryjącego się pod pseudonimem Vintersorg. W latach 98-99 wydali oni dwie płyty pełne mocno nasyconego ludowym instrumentarium, subtelnego grania. I choć muzycy co jakiś czas wspominają o planach nagrania trzeciego krążka, nie ma póki co żadnych konkretów. A szkoda...

Na naszej polskiej ziemi jednym z pierwszych folk-metalowych zespołów, które zdobyły większą rozpoznawalność był Radogost. Skoczne, rytmiczne utwory, dynamiczne partie skrzypiec, agresywny wokal i pisane po polsku teksty przyciągały do tej muzyki wielu słuchaczy spragnionych "naszego własnego Korpiklaani". Przez lata muzyka kapeli zmieniała się, czasem na lepsze, czasem na gorsze by aktualnie wypracować swój własny, folkowo-mistyczno-dekadencki styl. Bardzo chętnie jednak wracam do początkowego okresu twórczości, w tym do wydanej w 2009 roku W cieniu wielkiego dębu, która była zresztą jednym z prezentów jakie dostałem na 18-tkę (nota bene od jednego z obecnych czytelników strony). Jest na niej 14 bardzo dobrych utwór, z których w ostatnim tygodniu najczęściej młóciłem rodzimowierczy manifest, zaśpiewaną na dwa growle [sic!] Sławę i Cześć.

Ostatnie dwa akapity to odpowiednio thrash i power metal. W tym pierwszym gatunku nadal siedzę u naszych zachodnich sąsiadów. Nowa płyta Sodom siecze równo a szczególnie Twilight Void, marszowy w zwrotkach a przyspieszający w refrenie. Niemiecki thrash to jednak nie tylko "Wodos". To też nie tylko Kreator, Destruction czy alko-metalowy Tankard. Mniej znaną kapelą jest pochodzący z położonego na południowy zachód od Zagłębia Ruhry (będącego też zagłębiem teutońskiego thrashu) Düsseldorfu Assassin. Polecił mi go jeden z czytelników i z tego miejsca bardzo Ci Andrzej dziękuję. Na próbę odpaliłem sobie ich ostatnią EP-kę, Skullblast i jestem pod wrażeniem. Jest tu wszystko to, co w dobrym thrashu niezbędne, agresja, dynamika i hałas a także surowa, autentyczna bezpośredniość. Polecam!

W power metalu jedna wzmianka i też z krajów germańskich, gdyż w składzie Warkings mamy muzyków z Austrii, Niemiec i Szwajcarii a utwór, który katuję aż do znudzenia to Varangoi. opowiadający o Waregach, czyli tych spośród Wikingów, którzy "ratowali kobiety i ich kosztowności przed pożarem po tym jak mężczyźni z wioski nagle umarli" na terenie dzisiejszej Ukrainy, Białorusi i Rosji. 

Tym niewinnym żartem kończę dzisiejsze podsumowanie. Mam nadzieję, ze powyższe opisy i umieszczone na playliście propozycje zachęcą Was do szerszego zapoznania się z muzyką wymienionych artystów. Dajcie też znać, czego Wy najczęściej w ostatnim czasie słuchacie :)

Playlista: 03.08.2025 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najpopularniejsze