Czołem ludziska! Wrzesień wszedł już, jak to mówi młodzież, na pełnej więc jest tyle świetnej muzyki do odsłuchu, że zaczyna brakować czasu. Po raz kolejny robią mi się zaległości, te z poprzedniego weekendu nadrobiłem teraz ale cóż począć, gdy ostatni piątek przyniósł następną paczkę gorących premier? Ktoś powie, że nie powinienem narzekać i muszę przyznać mu rację. Więc zamiast kolejnych marudnych zdań przejdźmy do właściwej części artykułu.
Zaczniemy od mocnego uderzenia, bo co innego oznacza "power" po angolsku jak nie "moc"? Tu zdecydowanie nominuje nowa francuska space opera nagrana przez Sebastiena Chabota i Boba Salibę (na co dzień Galderia) pod szyldem AedanSky. The Universal Realm ma w sobie wszystko by stać się power metalowym odkryciem tego roku. Intensywne orkiestrację, szybkość i dynamika a przede wszystkim melodie, które opanowują umsył z prędkością światła. Dociekliwi znajdą tu nawiązania do wielu legend europejskiego powera i jest to kolejny argument za tym, by dokładnie przesłuchać ten krążek. Ja po wielu wielu spinach mam już swoje ulubione numery, które w liczbie trzech lądują na dzisiejszej playliście. Jeden z nich, Call of the Universe był dodatkowo najczęściej słuchanym przeze mnie w tym tygodniu utworem.
Z nowych albumów power metalowych w dalszym ciągu chętnie sięgam po niezwykły, pełen nawiązań do kultur prekolubmijskich Trinity brazylijskiego Tierramystica i bardzo, jak zwykle zresztą judaspriestowy Primal Fear, który na Domination Ameryki [sic!] nie odkrywa ale gra swoje na dobrym poziomie.
Prócz nowości, wzięło mnie na ponowne przekopanie się przez dyskografię greckiego Wardrum a zwłaszcza pierwsze, nagrane jeszcze z Yannisem Papadopoulosem na wokalu albumy. Naprawdę, na tle reszty euro-powera była to muzyka wyjątkowa, bardzo surowa, ciężka i, właśnie dzięki głosowi Yannisa, dosłownie chropawa. Nie brakowało w niej jednak również ciekawych, nieraz bardzo urokliwych (jak choćby w Four Seasons melodii). O pełnym dramaturgii, jak i całe życie "dziewięciodniowej królowej" Lady Jane Grey wspominałem już we wczorajszym poście a dziś polecę Wam jeszcze bardziej agresywny Let the Flames Grow, z albumu Awakening z 2016 roku, po którym pan wokalista skupił się na coraz bardziej popularnym Beast in Black, zostawiając starych kolegów w niezbyt ciekawej sytuacji.
Jak już pewnie wiecie z kilku ostatnich wpisów, moja miłość do płyty Doom of Destiny niemieckiego Axxis przeżywa prawdziwy renesans. Czy jednak można się dziwić, skoro to płyta bliska ideału? Nigdy wcześniej i nigdy później panowie (z pomocą pani Lakonii) nie grali tak swobodnie, tak szybko, tak epicko, tak melodyjnie i tak dalej i tak dalej... Uważam, że każdy miłośnik power metalu powinien sięgnąć po ten krążek a tych nieprzekonanych zapraszam na dzisiejszą playlistę, znajdziecie tam trzy świetne, rozpędzone kawałki, obok których nie da się przejść obojętnie.
Dużo ciekawych premier pojawiło się też w szerokim i zróżnicowanym świecie doom metalu. Najważniejsza to oczywiście Ascension, weteranów death/doomu (i nie tylko jak wiemy z historii) Paradise Lost. Zdaję sobie sprawę, że jest to za wcześnie na tak mocne deklaracje ale wydaje mi się, że to może być najlepszy krążek odkąd ekipa z Halifaxu przywróciła death metalowe elementy do swego brzmienia. Balans pomiędzy starym, mniej starym, nowym i nowszym PL udało się wyważyć perfekcyjnie, dzięki czemu mamy album, którym zachwyci się zarówno fan Icon, Draconian Times jak i The Plague Within czy Gothic. Niemniej jednak, za jakieś 2-3 tygodnie zapytajcie mnie czy nadal tak będę uważał, bo póki co hype na Ascension mam taki, że mogę nie być w pełni świadomy swych słów.
Dalej mamy kolejny zespół z długą historią. Novembers Doom to jeden z pierwszych doom/metalowych kapel za oceanem i choć stopniowo ich muzyka nabierała melodyjności, zbliżając się czasem do melodeathu czy dark metalu to pierwiastek doomowy był zawsze obecny, nie tylko w nazwie zespołu. Major Arcana to pierwsze wydawnicto od wydanego w 2019 roku Nephilim Grove i mogę powiedzieć, że panowie dobrze wykorzystali ten czas. Album jest świeży, odpowiednio ciężki i ponury ale i w departamencie melodii na solidnym poziomie. Myślę, że będzie się kręcił u mnie często i przez wiele najbliższych tygodni.
Po death/doomowych klasykach czas na coś bardziej kamieniarskiego, choć Castle Rat swą muzykę nazywa fantasy doom metalem. The Bestiary to następca wydanego rok temu, bardzo dobrze przyjętego debiutu i jako drugi krążek spełnia świetnie swoją rolę. Zespół trzyma się swojego stylu ale na "dwójce" wszystkiego jest więcej - więcej epickości, więcej gruzu, więcej psychodelii i więcej zapadających w pamięć melodii. Jeden więc wniosek płynie z tych pierwszych trzech dni spędzonych z "bestiariuszem"? Słuchać go jeszcze więcej niż debiutu!
Co jeszcze z takich bardziej ponurych dźwięków wpadło mi w ucho w tym tygodniu? Na pewno najlepszą kompozycją na nowej płycie occult rockowego Year of the Goat jest przebojowa i zmysłowa The Queen of Zemargad, choć jeśli dobrze prześledzić tekst utworu jego wymowa jest bardziej polityczna, wręcz buntownicza.
Nie słabnie też moja sympatia do tegorocznego wydawnictwa symfoniczno-gotyckiego Blackbriar. Tym razem najczęściej słuchanym utworem z A Thousand Little Deaths nie było The Last Sigh of Bliss tylko mniej przebojowe, ale również pełne emocji Floriography.
Zmysłowo gra też polski Dumb Moon a w moje kronikarskie ucho wpadła ostatnio singlowa kompozycja Zegar, pełna refleksji na temat upływającego czasu i życia. Nadal też nie mogę oderwać się od otwierającego ostatnią EP-kę utworu Początek, który coraz bardziej kojarzy mi się ze Strange Machines, będącym pierwszą piosenką z legendarnego albumu Mandylion, wydanego w 1995 roku przez The Gathering.
Skoro już dotknęliśmy art-rocka i powiązanego z nim rocka progresywnego, czas na słów kilka o ostatnim w dyskografii szwedzkiej Kaipy, zeszłorocznym Sommargryningsljus. W podsumowaniu 2024 roku pisałem o nim tak: kolejna magiczna muzyczna podróż z legendą progresywnego folk-rocka. Gitary i skrzypce, klawisze i flety zamknięte w ośmiu kunsztownie skonstruowanych kompozycjach. Czy po 15 miesiącach od premiery podpisałbym się ponownie pod takim stwierdzenie? Tak i to obiema rękami. Dowody macie na playliście.
Czas na kolejny muzyczny kontrast. Mianowicie przechodzę do świata AORa i glam metalu, który dziś ma naprawdę mocną reprezentację. Najważniejszą dla mnie premierą był tu singiel Reckless autorstwa niesamowitej Chez Kane. Soczyste gitary, mocny rytm, uzależniająca melodia i obowiązkowa dla lat 80-ych solówka na saksofonie to prosty przepis na przebój. Utwór zapowiada trzeci studyjny album w karierze artystki i liczę, że będzie to kawał dobrego melodyjnego grania a Chez po raz kolejny udowodni, że jest godną następczynią takich wokalistek jak Lita Ford czy Lee Aaron.
Bardzo przyjemnie słucha się też singli zapowiadających nowy krążek fińskiego Shiraz Lane. Come Alive czy Live a Little More idealnie wpisują się w nurt new wave of scandinavian hair metal i spokojnie mogłyby zostać nagrane przez jedną z amerykańskich kapel z Zachodniego Wybrzeża te 35-40 lat temu.
34 lata temu światło dzienne ujrzała też płyta Mój Dom zespołu IRA, pełna właśnie takiego amerykańskiego grania. Od kilku tygodni znów słucham częściej muzyki pana Gadowskiego i spółki a zainspirowany wpisem Starego Metalowca, który był na ich koncercie, zacząłem regularnie słuchać chyba najbardziej epickiej kompozycji w ich dyskografii, pochodzącej właśnie ze wspomnianego powyżej albumu Nie zatrzymam się. Wrzucam ją na playlistę i zachęcam do odsłuchu, ciekawi mnie, czy Wy też poczujecie się "jak ruchomy cel w ulicznej bójce" ;)
Teraz przejdźmy do łagodniejszej wersji melodyjnego rocka. W kategorii AOR ostatnio też pojawiło się kilka solidnych pozycji. Brotherhood zespołu FM już znacie, a zwłaszcza najlepszą na płycie Don't Call It Love ale co powiecie na nowość od innej ekipy z równie długim, jeśli nie dłuższym stażem. 38 Special grają rockowo i melodyjnie w tradycyjnym południowym stylu, nie stroniąc też od wpływów bluesowych czy country. Milestone to ich pierwszy album z premierowym materiałem od ponad 20 lat, wydany z okazji 50-ej rocznicy rozpoczęcia działalności scenicznej. Jak na taki okolicznościowy krążek jest bardzo świeży i przynosi dużo przebojowego grania. Ja od pierwszego odsłuchu zakochałem się w All I Haven't Said ale już teraz wiem, że to nie jedyna perełka na płycie. Liczę, że przez najbliższe dni odkryjemy ich więcej.
Na koniec jeszcze jedna stylistyczna wolta. Z melodyjnego southern rocka do ostrego, buntowniczego goth-punku. Meluzna to pochodząca z Warszawy kapela, która niedawno wydała debiutacką EP-kę zatytułowaną Demon Rise. Przyznam się, że polubiłem te kilkanaście minut horror-punkowej jazdy, która przypomina mi o bardzo lubianych przeze mnie a ostatnio bardzo mało aktywnych przedstawicielach sceny psycho- i horrorbilly (chociażby Night Nurse czy The Wolfgangs). Tytułowy utwór wrzucam na playlistę i liczę, że to będzie tylko pierwszy krok w naprawdę udanej karierze zespołu.
Nasza muzyczna sinusoida, bo tak chyba możnaby graficznie przedstawić dzisiejsze podsumowanie, tutaj się kończy. Miłośników funkcji falowych zapraszam do odsłuchu przygotowanej przeze mnie playlisty, niech fale dźwiękowe niosą Was przez kolejne siedem dni. Dajcie też znać, jak Wam i Waszym odtwarzaczom minął ten czas, czekam na komentarze i rekomendacje!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz