Po poprzednim weekendzie, pełnym ekscytujących power metalowych premier spodziewałem się, że dzisiejsze podsumowanie będzie zdominowane przez ten gatunek. Jak widać na powyższym kolażu sprawdziło się to tylko połowicznie. Ale po kolei.
Power metal faktycznie był chyba najczęściej słuchanym w tym tygodniu gatunkiem. Świetny jest najnowszy album niemieckiego Dawn of Destiny. Mocno okraszony elementami symfonicznymi, różnorodny wokalnie a przede wszystkim w naturalny sposób melodyjny - to cechy, które gwarantują sukces. Nie czuć tu w żaden sposób wyczerpania pewnej formuły ani przymusu, utwory płyną same z siebie a ich odsłuch to prawdziwa przyjemność. Zwłaszcza znany już z singli Alive to kompozycja zapadająca w pamięć z mocnym, budującym przekazem. Prócz niej, na playlistę wrzuciłem dwa inne, równie udane utwory.
Francuskie KingCrown również jest reprezentowane w dzisiejszym zestawieniu przez 3 piosenki. Do znanych Wam z poprzedniego tygodnia Real of Fantasy i Nova Atlantis dołącza dynamiczne When Stars Are Aligned, w którym Jo Amore udowadnia, że wokalnie należy nadal do metalowej ekstraklasy.
Niemieccy miłośnicy babilońskich mitów z Aeon Gods albumem King of Gods zaliczyli udany choć trochę nierówny debiut. Wszystko przez to, że obok dziewięciu solidnych utworów znajdziemy tam też absolutnie kapitalny nomen omen Aeon Gods. Mógłbym słuchać go godzinami, w naturalny sposób mniej uwagi poświęcając pozostałym kawałkom. Cóż, taka jest cena stworzenia "przeboju".
Pisałem tydzień temu, że drugi album Fellowship to kawał dobrego powera, jednak nie ma tak mocnego przekazu jak debiut. Niestety nadal podtrzymuję to stanowisko, zwłaszcza, że po dwóch tygodniach od premiery stosunkowo często wracam tylko do The Bitter Winds, w którym czuć jeszcze trochę tej magii z poprzedniczki.
Prócz tych kilku nowości, w ostatnim tygodniu odświeżyłem sobie też kilka starszych pozycji, dość przypadkowo o podobnym, hellenistycznym rodowodzie. Stąd na playliście możecie spotkać instensywny i dynamiczny We Won't Fall greckiego Emerald Sun jak i bardziej progresywny, mistyczny Judas Iscariot cypryjskiego Arrayan Path (nota bene jednego z moich ulubionych power metalowych zespołów ever). Obie kapele mają w sobie to "coś" i liczę, że do Waszych bibliotek trafi wkrótce więcej niż jeden kawałek każdej z nich.
Ok, to wszystko z powera. Czas na inne gatunki. Tu od razu wymienić muszę polski zespół Mary, którego pierwszy album - Widy styczniowe złapał mnie za gardło od pierwszego odsłuchu i nadal mocno trzyma. Nie jestem może jakimś wielkim znawcą polskiego black metalowego podwórka, ale mogę powiedzieć, że tak udanego połączenia black metalu z punkiem jeszcze w Polsce nie słyszałem. Od razu przychodzi na myśl Darkthrone z okresu The Cult is Alive, Mary jednak dodają do tego jeszcze trochę słowiańskiej folkowej skoczności i dużą dawkę czarnego humoru. Super sprawdza się to w takich killerach jak Na marach (dusza z ciała wyleciała) czy Tańcz, a gdy w Czartowym Polu wchodzi ze swoimi partiami Tuja Szmaragd to ja po prostu odlatuję. Serio, jeśli chodzi o muzykę z kręgu black metalu, ostatni raz takie wrażenie zrobiła na mnie chyba Rzeczom, krakowskiej Odrazy. Czapki z głów!
Tydzień temu zasygnalizowałem Wam, że powoli odkrywam pierwszy krążek Lucifer, który jakimś cudem do tej pory mi umykał. No więc tak, wkręciłem się mocno w to surowe, jeszcze nie tak "radiowe" połączenie occult rocka z tradycyjnym doom metalem. Szczególnie polubiłem Total Eclipse, z początku wolne i ciężkie by pod koniec uderzyć urzekającą, hipnotyzującą melodią. Jest też jeszcze Izrael czy Abrakadabra ale to już mnie zaskakujące, typowo luciferowe dark/hard rockowe kompozycje.
Nadal trzyma mnie mocno gothic/doomowe The Foreshadowing. Vox Populi, Judas Had a Friend czy Our Nightmares Call to przyjemnie melancholijne, idealne na jesienne wieczory kawałki.
W dalszym ciągu odświeżałem sobie tez dyskografię Tiamat i cóż, wciąż były to późniejsze, dark rockowe albumy. Tym razem, z utworów, najczęściej sięgałem po przepiękne Carry Your Cross and I'll Carry Mine z Prey i bodajże największy "przebój grupy - Brighter Than the Sun z albumu Skeleton Skeletron.
Po krótkiej przerwie wróciłem też do płyty Tales from the Wasteland dark urban folkowego Sonic Wasteland. Te nagrane z wielkim luzem, psychodeliczno rock'n'rollowe kawałki, kojarzące się bardziej z dzikim zachodem niż siermięgą polskich miast potrafią niepostrzeżenie zakraść się do Waszego umysłu i tak w nim rozgościć, że nie będziecie mogli sobie wyobrazić spędzenia dnia bez choćby jednego odsłuchu Sleepless Nights czy Talisman. Trudno o lepszą rekomendację dla muzyki, niż chęć ciągłego obcowania z nią.
Jeśli chodzi o muzyczne powroty, to zagościł u mnie ponownie też największy piewca amfibijnego stoner/doomu. Pewnie domyślacie się, że chodzi o Froglorda. Przyznam się, że w momencie premiery trochę po macoszemu potraktowałem nową Ep-kę mistrza, zatytułowaną dość znacząco Live By The Fuzz or Die By the Slime. W tym tygodniu postanowiłem to naprawić i oddać honor żabiemu władcy, bo każdy z trzech utworów to małe arcydzieło kamienarz/doom/sladżu choć jednak moje czterokomorowe (w przeciwieństwie do trójkomorowego u płazów) serce najmocniej bije do trzeciego z nich i to właśnie Die By the Slime ląduje na playliście.
Jeśli lubicie takie zaskakujące tematycznie stonerowe granie to zerknijcie na Godzilla Was Too Drunk to Destroy Tokio. Ich najnowszy album to psychodeliczno-punkowo-stonerowa historia kosmicznych szopów, bezdomnych samurajów i innych dziwnych stworzeń. Ja dziś podrzucam Wam nieco pokręcony The Hidden Speach in Meaningless Life ale to tylko ułamek dobroci jaka czeka na Was na Evil Lord. Nie bójcie się zanurzyć w tę płytę - nie pożałujecie.
Kolejny ciekawy punkt dzisiejszego podsumowania to szwedzka grupa Metal of Jupiter, określająca się mianem prog-power metalu. Ja jednak czuję tu głównie mieszaninę prog-rocka lat 70-ych z new wave of british heavy metal. Jest to kapela, którą poznałem dzięki playliście z cyklu Radio Fenriz, w którym obchodzący kilka dni temu swoje 53-e urodziny legendarny perkusista Darkthrone dzieli się swoimi muzycznymi gustami, wśród których nie brak takich właśnie undergroundowych perełek.
Jak pewnie wiecie, jestem też miłośnikiem audycji W zimnej toni, w której Monika Adamska-Guzikowska, wokalistka TONi prezentuje muzykę z kręgu coldwave, psychodelia czy nawet doom metal. W ostatniej odsłonie pojawiła się oświęcimska grupa Zaułek, która od razu zwróciła moja uwagę a ich piosenka Oczy ze szkła wskakuje do mojego odtwarzacza kilka razy dziennie. Uwielbiam ten subtelny klimat, świetny tekst i niesamowity głos Weroniki Boińskiej. Jest to też kolejny przykład, że oświęcimska scena alt-rockowa urasta do jednej z najsilniejszej w całej południowej Polsce.
Na sam koniec zostawiłem grupę NamoR, która w piątek zadebiutowała albumem Ofiary Pustki. Jest to projekt powołany przez muzyków, którzy w przeszłości tworzyli zespół Kat & Roman Kostrzewski (sama zresztą nazwa sugeruje oddanie zmarłemu w 2022 roku frontmanowi). Po zakończeniu działalności wspomnianej kapeli Michał Laksa z Krzysztofem Pistelokiem założyli nowy twór, wierny thrash metalowym korzeniom Kata. Na Ofiarach Pustki mamy do czynienia z szybką, agresywną ale i miejscami bardziej refleksyjną muzyką. Artystom udało się też, zwłaszcza w warstwie lirycznej utrzymać "romanowego" ducha, jak choćby w przewrotnym, rozbitym na dwie częście Włosku jaj. Jednak mimo tego drobnego żartu, cała płyta to utrzymana serio, dość krytyczna ocena otaczającej nas rzeczywistości. Osobiście muszę też przyznać, że z dwóch kapel powstałym na gruzach Kat & RK (drugą jest Popiór) to właśnie NamoR bardziej odpowiada mojej muzycznej wrażliwości.
I to już wszystko, więcej refleksji i dygresji już nie planuję. Zachęcam jak zawsze do odsłuchu playlisty i dzielenia się swoimi własnymi podsumowaniami tygodnia. Bywajcie!