czwartek, 31 października 2024

Październik 2024 - Podsumowanie Miesiąca

 



Do końca roku pozostały już tylko dwa miesiące. Co sobotę na swoim FB przypominam kolejne podsumowania miesięcy, począwszy od stycznia 2024. Dziś jednak wracamy do teraźniejszości i wzrok kierujemy na właśnie miniony październik. Oto lista zespołów, które w tym miesiącu były dla mnie najważniejsze.

Dragony - jeden z moich ulubionych "młodych" zespołów power metalowych ma już ponad 20 lat i 5 płyt długogrających na koncie. Ale ten czas leci. Najważniejsze, że mimo tylu lat na karku zespół trzyma wysoki poziom, co widać też na wydanej niedawno Hic Svnt Dracones. Wpadające w ucho melodie, dynamiczne tempo i dużo symfonicznych wstawek w połączeniu z osadzoną w alternatywnej rzeczywistości historią to elementy, bez których solidny power-metalowy album nie ma racji bytu.

XIII. Stoleti - Noc vlku to premiera, której się nie spodziewałem ale której naprawdę potrzebowałem. Osiem długich lat ten najsłynniejszy czeski zespół rockowy kazał nam czekać na kolejną długogrającą płytę z nowym materiałem. Co mogę powiedzieć, opłacało się czekać i jeżeli za kolejne 8 lat, ekipa braci Stepan wróci z podobnie genialnym albumem to jestem w stanie to w pełni zaakceptować. 

Huis - In the Face of the Unknown to czwarty album kanadyjskiego zespołu prog-rockowego. Podobnie jak na poprzednich krążkach panowie stawiają na wysokiej klasy, ciekawie aranżowane ale niepozbawione też nutki przebojowości kompozycje, które przypadną do gustu zarówno wielbicieli muzycznej wirtuozerii jak i spragnionych bardziej emocjonalnych, bezpośrednio przemawiających do duszy dźwięków 

Veonity - The Final Element to pierwszy album szwedzkiej ekipy nagrany z nowym wokalistą Isakiem Stenvallem. Już sama okładka podpowiada nam czego możemy się na nim spodziewać. Tak, odpowiedź to melodyjny, europejski power metal pełny perkusyjnych galopad, podniosłej atmosfery a przede wszystkim potężnych, samośpiewających się refrenów

Wind Rose - te pochodzące z Włoch power/folk metalowe krasnoludy zasłużyły sobie na podwójne wyróżnienie. Pierwsze za bardzo dobry, chyba najrówniejszy w karierze krążek Trollslayer a drugi za świetny występ w krakowskiej Tauron Arenie, gdzie rozgrzewali publiczność przed występami swoich bardziej znanych kolegów. Zadanie wykonali perfekcyjnie a Diggy, diggy hole niosło się za mną przez następne dni

Eclipse - zimna, skandynawska Szwecja okazuje się być współczesnym Sunset Strip, gdyż to w tym kraju gra się dziś zadziorny i przebojowy hard rock, zbliżający się stylem do popularnego w latach 80-ych hair-metalu. I choć włosy panów z Eclipse nie są tapirowane to jednak energia i moc zawarta na ich najnowszym albumie nie odbiega w niczym od tych, które można było znaleźć na klasycznych już dziś albumach Poison, Warrant czy Twisted Sister

Stormwarrior - surowy i agresywny speed/power metal, jaki tylko Niemcy potrafią tworzyć. Ostatni miesiąc poświęciłem na odświeżenie sobie ich dyskografii, z racji tego, że od pięciu lat nie wydali nowego albumu. Mam nadzieję, że wkrótce to się zmieni a tymczasem zapraszam do odsłuchu Heading Northe - mojego ulubionego utworu i ulubionej płyty z dyskografii tej kapeli

Bobbie Dazzle - w ciągu dosłownie kilku dni Sian Greenaway ogłosiła swoje odejście ze heavy psychowej Alunah i premierę pierwszego solowego albumu, sygnowanego nazwą Bobbie Dazzle. Jest to jedno z ciekawszych tegorocznych wydawnictw - miks glam rocka z psychodelą i nutką progresywności to prawdziwy powiew świeżości na rynku muzycznym a pochodzący z debiutu Back to the City to utwór, do którego ciało samo zaczyna się bujać

Psychlona - nie co dzień się zdarza, żeby dwie kolejne płyty tego samego artysty zdobywały pierwsze miejsca na listach Doom Charts. W przypadku tej amerykańskiej ekipy ta sztuka się udała i moim zdaniem, w pełni zasłużenie. Początek października w moim odtwarzaczu należał w dużej mierze właśnie do Warped Vision i do dziś bardzo często do niej wracam. Kawał solidnego, psychodelicznego hard rocka

Velesar - po rozstaniu z Radogostem Marcin Velesar Wieczorek kontynuuje swoją muzyczną karierę we własnym zespole, grającym szybki i dynamiczny, mocno zakorzeniony w tradycyjnym heavy, folk metal. Pogorzelisko to album numer 3 septetu, który po raz kolejny przenosi nas w czasy pogańskiej słowiańszczyzny. Na uwagę zasługuje szczególnie rozłożona na 5 rozdziałów historia legendarnego władcy, od wyniesienia na tron aż po sromotną detronizację

Wymienieni powyżej artyści to tylko 10-tka tych najczęściej słuchanych. Na podlinkowaną poniżej playlistę trafia jak zwykle 30 utworów, tym razem aż od 20-różnych wykonawców. Mam nadzieję, że każdy znajdzie tu coś dla siebie. Jestem też ciekaw Waszych podsumowań miesiąca, ciekawe co z tego miesiąca zapadnie Wam w pamięć na dłużej :)

Playlista: Październik 2024

poniedziałek, 28 października 2024

21.10-27.10.2024

 


W dobie medialno-socjalnych eksperymentów niektórzy mają jeszcze sentyment do słowa pisanego ręką żywego człowieka. Tak też dzisiejsze podsumowanie tygodnia ponownie udało się napisać bez pomocy sztucznej inteligencji. No, może poza kolażem stworzonym przez tapmusic.net. Ale kto nigdy nie korzystał z ich pomocy niech pierwszy rzuci kamieniem.

Ja tymczasem nie rzucam słów na wiatr tylko przechodzę do najważniejszego - muzyki. Zacznijmy może od rocka progresywnego i niemieckiego projektu Blind Ego, gdyż to utworu When The Party's Over z wydanej przed dwoma tygodniami płyty The Hunting Party słuchałem najczęściej. Jest to refleksyjna. wyciszająca ballada z pięknymi partiami gitar. Kalle Wallner. główny mózg projektu na co dzień jest gitarzystą innej znanej art-rockowej kapeli - RWPL, więc jeśli twórczość tego zespołu nie jest Wam obojętna to powinniście sięgnąć po The Hunting Party jak i pozostałe pozycje z dyskografii Blind Ego

Przejdźmy teraz do Kanady pachnącej żywicą. Ten kraj również może pochwalić się całą rzeszą utalentowanych prog-rockowych zespołów. Aktualnie najczęściej w moich głośnikach gości Huis a to za sprawą najnowszego albumu formacji. In the Face of the Unknown zbiera świetne recenzje i nie dziwi mnie to, że niektórzy uznają go nawet za najlepszy krążek Kanadyjczyków. Świetne połączenie pełnych emocji melodii z muzyczną wirtuozerią i klimatem obcowania z nomen omen "nieznanym". Ta formuła sprawdza się bardzo dobrze zarówno w krótszej, bardziej piosenkowej formie (The Miracle, Burning and Drowning) jak i w dłuższych, ponad 10-minutowych utworach (pełen emocji Chaos). 

Z nowym albumem powróciła też jedna z prog-rockowych supergrup - Frost*, w skład której wchodzą muzycy takich zespołów jak choćby Arena czy IQ. Life in the Wires to dwupłytowe wydawnictwo, zapewniające blisko 1,5h wymagającej i zróżnicowanej muzyki. Z 14 znajdujacych się na nim utworów mnie najbardziej za serce ujęły refleksyjny Sign of Life i ozdobiony eterycznymi klawiszami oraz mocną solówką This House of Winter. Kolejna w dzisiejszym artykule prawdziwa uczta dźwiękowa.  

A skoro już o dźwiękach mowa, czasem słowa nie są zupełnie potrzebne by stworzyć mocno przemawiającą do wrażliwości słuchaczy muzykę. Z takiego założenia wychodzi angielskie trio Mammoth Toe. Dziesięć dni temu ukazała się ich nowa płyta, zatytułowana OK, Well Done, na której muzycy oferują nam 10 instrumentalnych, post-rockowo, stonerowo-progresywnych kompozycji. Na dzisiejszją playlistę wjeżdżają dwie z nich, choć jak zwykle, namawiam Was do zapoznania się z całym albumem, który jak sama nazwa wskazuje, jest naprawdę "dobrze zrobiony".

Z pełni instrumentalnej muzyki znany był tej krakowski Yenisei. Na swoim trzecim krażku - Home, zespół zaskoczył jednak swoich fanów utworem Insecure, w którym gościnnie słyszymy wokal Macieja Kowalskiego z grupy .WAVs. Była to dla wielu kontrowersyjna decyzja, ja jednak uważam, że taki werbalny komentarz uzupełnia tylko ten niezwykły, niepokojący klimat jaki tworzą pozostałe, instrumentalne kompozycje.

Kolejnym polskim zespołem, jaki ostanio wpadł mi w ucho jest inside her, łączący industrialny metal z synthpopem i art-rockiem. Ich najnowszy singiel Noc Ogień Ty i Magia z gościnnym udziałem Marty Leśniewskiej to prawdziwa muzyczna petarda. I to taka naprawdę mocna. Duże brawa za niesamowity klimat, idealnie korespondujący z poetyckim tekstem. Czekam z niecierpliwością na więcej!

Teraz przed Wami akapit poświęcony jedynym w swojej kategorii artystom. Czy jest bowiem inny reprezentant medieval folk stoner rocka niż nasze rodzime Jarzmo? Nyckelharpa i inne dawne instrumenty grające w mocno kamieniarskim stylu, psychodeliczne teksty i szalone instrumentalne oberki - to prawdziwy powiew świeżości na polskim jak i światowym rynku muzycznym. Na playlistę wrzucam dziś aż trzy utwory z jeszcze świeżego debiutu grupy, zatytułowanego dość znacząco Antropocen. Mam nadzieję, że wieści o tym niezwykłym duecie pójdą dalej w świat bo naprawdę, jest to muzyka z której nasz kraj może czuć się dumny. Innym nietypowym zespołem jest natomiast amerykański Eight Foot Manchild, który do grania stoner/doom metalu zamiast gitar używa instrumentów dętych. Jak to sprawdza się w praktyce? Obczajcie Monsters Reign z ostatniej EP-ki zespołu Do Spirits Return? 

Są dziś u mnie też bardziej klasyczni przedstawiciele doom metalu, i to takiego z przedrostkiem -death, choć zdaniem wielu, Swallow the Sun coraz bardziej oddala się od swoich muzycznych korzeni. Coś w tym jest, bo na Shining, najnowszej, dziewiątej już płycie momentami brzmią jak chociażby Katatonia, lecz cóż, zapytam trochę memowo - ok, a gdzie wady? Jak dla mnie jest to płyta udana, gdzie muzycy odnajdują się i w lżejszych, atmosferycznych numerach jak i wtedy, gdy trzeba zagrać mocniej i głośniej. Nie ma tu może aż takiej emocjonalności jak na dwóch ostatnich krążkach ale nadal jest to kawał dobrego, solidnego doom metalu z elementami depresyjnego rocka. Nieprzekonanych zapraszam do dyskusji a na playlistę podrzucam trzy, zróżnicowane stylistycznie utwory.

O bardziej tradycyjny, epicki doom metal zahacza w swej muzyce szwedzki Grand Magus, choć z płyty na płytę coraz więcej tam klasycznego heavy. Tak jest też na Sunraven, który wśród tych wszystkich muzycznych niezwykłości w jakie obfitował ostatni tydzień, trzyma mnie mocniej na ziemi swoimi po prostu metalowymi dźwiękami.

Mamy też dziś dużo power metalowych zespołów, reprezentujących różne odcienie tego podgatunku. Jest chociażby prog-powerowe DGM, Frozen Crown z mocnym kobiecym wokalem, bardziej klasyczne euro-powerowe Veonity czy surowy, speedmetalowy Stormwarrior. Trafiły się też pojedyncze reminescencje z poniedziałkowego koncertu w postaci utworów Powerwolfa i HammerFalla. W obu przypadkach są to pierwsze piosenki na ich najnowszych płytach i równocześnie te, od których muzycy rozpoczęli swoje występy. A było, jak zapewne wiecie z mojej i innych relacji, naprawdę mega!

Na koniec odrobinę glam metalu pod postacią girlsbandu Vixen, mocno inspirowanego latami 80-ymi aor od brytyjskiego Cats in Space i Dancing with the Dragon - mój ulubiony numer z albumu Occupy Yourself! niemieckiej ekipy Bonsai Kitten. Pisałem ostatnio dużo o ich najnowszym krążku, będącym mixem punku, metalu i psychodelii. Warto jednak sięgnąć po wcześniejsze wydawnictwa, bo tak fajnego psychobilly dziś już się nie gra.

I to już wszystko na dziś. Tak sobie myślę, że może poproszę kiedyś AI o napisanie podsumowania ale z tego co się orientuję, ChatGPT ma limit znaków ustawiony na 2048 a dziś choćby postawiłem ich prawie 7k. Mam jednak nadzieję, że przebrniecie przez to bez większego ziewania. Pod spodem zaś jak zwykle playlista z muzyką wspomnianych powyżej zespołów. Miłego odsłuchu! Czekam też na Wasze podsumowania!
















piątek, 25 października 2024

Wolfsnächte 2024 - Tauron Arena, Kraków - Setlista

 


Cóż to był za wieczór! Największa hala w Krakowie i jedne z najlepszych power metalowych zespołów na świecie! Moja powerowa dusza aż rwała się na ten koncert, zwłaszcza, że był to mój pierwszy metalowy koncert od 2 lat! Co robiłem przez ten czas? Pisałem bloga i towarzyszyłem żonie na Dawidzie Podsiadło i Darii Zawiałow - też super ale jednak poziom energii całkiem inny. Przejdźmy jednak do sedna. 21 października w Grodzie Kraka zameldowały się niemiecki Powerwolf, szwedzki HammerFall i włoski Wind Rose. W przypadku dwóch pierwszych kapel, byłem już kiedyś na ich koncertach i miałem mnóstwo dobrych wspomnień. Jeśli chodzi zaś o zespół z Italii był to mój absolutny debiut, na który czekałem z niecierpliwością.

Cały gig zaczął się zaskakująco punktualnie. Niestety ta jakże dobra cecha okazała się problematyczna dla dużej rzeszy fanów, którzy utknęli w kolejkach przed wejściami i do szatni. Część z nich straciła przez to możliwość zobaczenia pierwszego supportu na żywo. Ja osobiście miałem tyle szczęścia, że przegapiłem tylko pierwsze trzy utwory Wind Rose. Ale czy można mówić, o szczęściu jeśli jednocześnie była to połowa setlisty? Cieszę się jednak, że udało mi się zdążyć na pochodzący z najnowszej płyty zespołu kawałek Rock and Stone. Jak już pisałem wcześniej bardzo polubiłem Trollslayera i uważam go za jedną z najlepszych płyt zespołu. Szkoda, że na koncercie reprezentowała go tylko ta jedna kompozycja. Wiadomo jednak, że czas sceniczny Włosi mieli mocno ograniczony i chcieli przedstawić fanom przekrój przez swoją liczącą już 6 pozycji dyskografię. Myślę, że cel jaki stawia się przed pierwszym supportem udało im się osiągnąć. Rozgrzali publiczność swoim podniosłą i energiczną muzyką a przy zamykającym set, przebojowym Diggy Diggy Hole Tauron Arena po raz pierwszy tej nocy zadrżała od butów skaczących w rytm muzyki metalowców. Obrazkiem, który najmocniej zapadł mi w pamięć po występie włoskiej ekipy był nadmuchiwany kilof, którym wymachiwał jeden z fanów. Duży plus również za scenografię, choć miejsca na swoje banery zespół nie miał zbyt wiele. Niemniej jednak figury krasnoludzkich wojowników (lejtmotiv zespołu od czasu 3-ej płyty) i stroje muzyków sprawiły, że mogliśmy się poczuć jak żywcem wyjęci z Morii czy innej Samotnej Góry. Zebrana na Tauronie publiczność nagrodziła muzyków w pełni zasłużonymi gromkimi brawami i już z niecierpliwością zaczęła wypatrywać następnej z gwiazd wieczoru.

Po kilkudziesięciu minutach przerwy miejsce tekturowych krasnoludów zajęły mury średniowiecznego zamku i przy dźwiękach tytułowego utworu z najnowszej płyty - Avenge the Fallen, na scenie zameldowali się szwedzcy templariusze z HammerFall. Można temu utworowi zarzucać prosty refren i melodię, jednak tak soczyste i ciężkie gitary bardzo dobrze wprowadziły nas w atmosferę tego koncertu. Bo choć muzykę zespołu stawia się gdzieś na granicy heavy i power metalu to w secie na ten koncert przeważały właśnie średnie tempa i heavy metalowe/hard rockowe hymny. Usłyszeliśmy m.in. Any Means Necessary, (We Make) Sweden Rock czy Let the Hammer Fall - przy których publiczność wspomagała zespół swoim udziałem. Mimo wszystko playlista była dość zróżnicowana i zespól sięgał też po pozycje ze swoich wcześniejszych albumów. Wszyscy świetnie bawili się przy rozpędzonych Heeding the Call i Renegade, które są żelaznymi punktami w koncertach grupy. Najwięcej emocji wzbudził jednak, jak zwykle, pół balladowy, potężny Last Man Standing. Sam zdarłem sobie gardło krzycząc "I am the one, who lost control!". Jako, że koncert był częścią trasy promującej nowy album Szwedów, w setliście pojawiły się trzy utwory z tego wydawnictwa. Oprócz wspomnianego "utworu na wejście" zagrano też singlowe Hail to the King i The End Justifies. Ostatni z tej grupy jest moim ulubionym, jednak mam wrażenie, że najmniej porwał publiczność. Może lepiej sprawdziłyby się też szybkie ale łatwiej wpadające w ucho Burn it Down czy Rise of Evil? Nie mi oceniać. Mam też świadomość, że mimo mianowania "specjalnym gościem" to nie HammerFall był gwiazdą wieczoru i na swój występ panowie mieli tylko około godziny. Z tego powodu tez zapewne brakło świetnego Hector's Hymn, przepięknego Glory to the Brave czy większej ilości z dwóch poprzednich płyt, które jednak oceniam wyżej niż Avenge the Fallen. To są jednak tylko pewne subiektywne uwagi, które nie zmienią całościowego odbioru tego występu, na którym bawiłem się świetnie. Joacim Cans utrzymuje wysoką formę wokalną i nawiązuje bardzo dobry kontakt z widownią, Oskar Dronjak wymiata na swojej gitarze-młocie a solówki Pontusa Norgrena na żywo są jeszcze intensywniejsze niż w studio. Ogólnie publiczność została mocno rozgrzana , co w fajny sposób spuentowano zagranym na bis Hearts on Fire

Nasze serca już płonęły a na scenę opadła krwistoczerwona kurtyna z logiem Powerwolf - głownej atrakcji wieczoru. Jestem fanem tego zespołu od 15-lat, czyli czasu zaraz po wydaniu drugiej płyty - Lupus Dei. Przez te wszystkie lata kariera zespołu nabrała tempa i z lokalnej ciekawostki stał się gwiazdą światowego formatu. Już sam fakt, że na aktualnej trasie występuje przed nimi zespół o dużo dłuższym stażu i renomie, mówi o tym jaki postęp stał się udziałem ekipy "bracie Greywolfów". To taka dygresja na koniec. Wracamy do zdania "nasze serca już płonęły", w końcu kurtyna poszła w górę i na scenę wskoczył Powerwolf atakując od razu swoim najszybszym jak dotąd utworem - Bless'em with the Blade, otwierającym promowany tą trasą album Wake up the Wicked. Kawałek szaleńczo szybki, na scenie również szaleństwo - pirotechnika, wielki telebim z ruszającymi się postaciami wilczych kapłanów. Można tu zacytować słynny tekst z polskiego filmy "Mają rozmach...". Zespół przygotował nam wizualne show jakiego nie powstydziliby się ich krajanie z Rammstein. A to płonący na stosie klawiszowiec do utworu 1589 a to tańczący walca wokalista w takt Dancing with the Dead. Takie przykłady można by mnożyć. To przedstawienie miało swojego Mistrza Ceremonii, którym był niesamowity Attila Dorn - dysponujący mocnym głosem i poczuciem humoru. W prowadzeniu show pomagał mu też klawiszowiec Falk Maria Schlegel, odgrywający rolę mima-pomocnika. Bardzo podobały mi się ich wzajemne interakcje jak i kontakt z publicznością. I choć setlisty z poprzednich koncertów z tej trasy były już dostępne w internecie to celowo ich nie sprawdzałem, by pozostawić sobie ten element zaskoczenia. Powiem Wam, że poza pewnymi uwagami, uważam dobór utworów za bardzo trafiony. Dominował oczywiście najnowszy krążek i szczerze, niektóre numery dopiero w wersji koncertowej do mnie w pełni przemówiły. Tak było choćby i z przebojowym We Don't Wanna Be No Saints czy marszowym Heretic Hunters. Dużą reprezentację miał też Sacrament of Sin, jeden z najlepszych w ich dyskografii. Szczególnie typowo power metalowy Fire & Forgive porwał tłum swoim szybkim tempem i refrenem, który "śpiewa się sam". Niezwykłe wrażenie zrobił też na mnie łacińsko-niemiecko języczny Stosgebet i pochodząca z następnego albumu ballada Alive and Undead, w trakcie której latarki smartfonów rozświetliły Tauron Arenę swoim zimnym, ledowym blaskiem. Milą niespodzianką było też Sainted by the Storm z wydanego rok temu kompilacyjnego albumu Interludium. Przez długi czas jednak brakowało mi piosenek z pierwszych czterech albumów. Jak się okazało, najlepsze zespół trzymał na koniec. Na bis zespół powrócił do słów motlitwy z instrumentalu Agnus Dei i juz wszyscy wiedzieli, że w końcu czas na Blood of the Saints. Jeden po drugim zagrano rozpędzony Sanctified With Dynamite i przebojowy We Drink Your Blood. Publiczność oszalała, i ja też. A gdy następnie Falk i Atilla poprosili publiczność o powtarzanie "Hu, ha" emocje sięgnęły zenitu. Kapitalne i nieśmiertelne Werewolves of Armenia idealnie zamknęło ten niesamowity wieczór. Na koniec mieliśmy jeszcze okazję usłyszeć w tle balladę Wolves Against The World, przy której zespół ostatecznie zszedł ze sceny. Oba utwory pochodzą z wydanej w dniu moich 18-ych urodzin, trzeciej płyty zespołu - Bible of the Beast. I tu pojawia się niedosyt numer jeden - w secie zabrakło uwielbianego przez fanów Resurrection by Erection, dotychczas żelaznego elementu każdej niemal setlisty. Zresztą sporo osób już na to zwróciło uwagę. Miejmy nadzieję, że Resurrection już niedługo powróci do setu. Drugi z moich gorzkich żali to nieobecność Lupus Dei - monumentalnego, miażdżącego i będącego dla mnie kwintesencją pierwszych lata działalności Powerwolfa. Gdy byłem na ich koncercie w 2015 roku ta pieśń zamykała podstawową część koncertu i sprawdziła się świetnie. Zespół schodzący ze sceny do słów Pater noster wypowiadanych chropawym głosem Atilli to niezapomniane wspomnienie. Wg strony setlist.fm kompozycja ta ostatni raz została wykonana na żywo w 2019 roku, cieszę się więc, że miałem wtedy okazję ją usłyszeć. 

No ale cóż, jedne chwile stają się tylko wspomnieniami, jednakże zawsze w umyśle jest miejsce na nowe doświadczenia i nowe wspomnienia. Ten występ Powerwolfa, jak i obu supportów na pewno będę pamiętał do końca życia. A gdy bardziej za nim zatęsknię, obejrzę sobie zdjęcia, nagrania albo puszczę playlistę, na której umieściłem wszystkie zagrane podczas występów utwory, także te puszczone z offu na wejście czy zejście. Link do niej wstawiam poniżej, licząc, że choć w ten sposób będę mógł się podzielić z Wami tą częścią magii, jakiej sam byłem świadkiem. Hu! Ha!

Playlista: Wolfsnächte 2024 - Powerwolf, HammerFall, WindRosa at Tauron Arena, Kraków

poniedziałek, 21 października 2024

14.10-20.10.2024

 



Proszę Państwa, Wysoki Sądzie - to jest profesor Power Metal! Ta parafraza legendarnej już kwestii z filmu Znachor mogłaby być mottem przewodnim dzisiejszego podsumowania. To właśnie tego podgatunku metalu słuchałem w tym tygodniu najczęściej. Kroku dotrzymać mu potrafił jedynie rock progresywny i pojedyncze zespoły z innych kategorii. Przejdźmy więc do sedna.

Austriackie Dragony to zespół, który jeszcze mnie nie zawiódł. Wydany w połowie października nowy krążek Hic Svnt Dracones pełny jest szybkiego, melodyjnego, prowadzonego klawiszami power metalu. Mamy tu też wciągającą, choć trochę przerysowaną historię wyprawy Wikingów do Nowego Świata, która kończy się epickim starciem bogów i ludzi, które może doprowadzić do końca świata. Przyznam, że nieco bardziej do gustu przypadła mi steampunkowa interpretacja losów Franciszka Józefa, jaką zespół zaprezentował na poprzednim wydawnictwie, ważne jednak, że muzycznie to nadal ten sam wysoki poziom. Szczególną uwagę polecam zwrócić na otwierający ten album (zaraz po świetnym intrze, w którym wykorzystano motyw z Symfonii z Nowego Świata Dvoraka) szybki, melodyjny i urozmaicony wokalnie Dreamchasers

Najważniejszą premierą tego piątku był za to dla mnie War Hearts włoskiego Frozen Crown. Ekipa dowodzona przez gitarzystę Federico Mondellego i utalentowaną wokalistkę Giadę "Jade" Etro wydała już piąty album w ciągu 7 lat swego istnienia. Na szczęście jest to tylko potwierdzenie ich pracowitości a tak szybkie tempo pisania nowej muzyki nie wpływa negatywnie na jej jakość. Po raz kolejny dostajemy dynamiczne, szybkie kompozycje o zapadających w ucho melodiach, wśród których prym wiodą m.in. Night of the Wolfs, On Silver Wing i utwór tytułowy. Jest też miejsce na nieco spokojniejsze ale nie mniej wciągające numery (chociażby I Am the Wind). Po raz pierwszy też w nagraniu albumu wzięło udział troje gitarzystów (plus basista) i myślę, że każdy z nich wniósł coś swojego do brzmienia zespołu. Brawo!

Nie można też zapomnieć o nowej płycie szwedzkiego Veonity, pierwszej nagranej z nowym wokalistą Isakiem Stenvallem. Dotychczasowy gardłowy, Anders Skold ponownie skupil się tylko na roli gitarzysty, choć jego głos słychać w zamykającym album utworze The Fifth Element, który póki co jest moim ulubionym i to jego wybrałem na dzisiejszą listę.

Ponownie na playlistę trafia też moja najulubieńsza kompozycja Stormwarriora - Heading Northe. Jest to jeden z tych utworów, do których człowiek wstaje, dumnie wypina pierś jak dowódca okrętu i krzyczy razem z wokalistą - Na północ!

Z takiego epickiego grania warto poświęcić chwilę na Sunraven, wydany niedawno dziesiąty już album Grand Magus. Niektórzy mówią, że późniejsze dzieła Szwedów nie są już tak udane jak debiut ale myślę, że ich nowa propozycja spodoba się każdemu wielbicielowi podniosłych, ciężkich brzmień.

Przejdźmy teraz do rocka progresywnego a w zasadzie do jego podgatunku zwanego neo-progiem. 15 października światło dzienne ujrzał czwarty album kanadyjskiego projektu Huis. Na In the Face of the Unknown znajdziemy osiem refleksyjnych i przejmujących utworów. Obcowanie z nimi to prawdziwa przyjemność tak dla uszu jak i duszy, choć taka muzyka jest też wymagająca i dopiero przy odpowiednim skupieniu i warunkach (wieczór, przygaszone światło, lampka czegoś mocniejszego) można docenić w pełni piękno tych niezwykłych kompozycji. Jestem tak zachwycony tym albumem, że na playlistę trafia dziś aż pięć numerów - tak tych bardziej kompaktowych  (The Miracle, Westminster Bridge, Burning and Downing) jak i bardziej rozbudowanych (Paralyzed, Clouds). 

Blind Ego to solowy projekt Kalle Wallnera, gitarzysty RPWL - jednego z moich ulubionych prog-rockowych zespołów. Na jego koncie jest już pięć dobrze przyjetych przez krytykę albumów, z czego ostatni - The Hunting Party wydany w ten piątek. Co mogę powiedzieć o tej płycie? Jest na pewno dojrzała, wymagająca a jednocześnie łatwo trafia do słuchacza. Spośród 7 zawartych na niej kompozycji, po kilku pierwszych odsłuchach w ucho wpadło mi m.in. najdłuższe, ośmiominutowe Breathless i do zapoznania z tym utworem zapraszam na playliście.

Inny dobrze oceniany z wydanych w tym roku progresywnych albumów to Magna Mater, greckiego zespołu Mother of Millions. Panowie w przeciwieństwie do neo-progowych Huis i Blind Ego balansują na granicy prog-rocka i prog-metalu, dostarczając nam dużo ciężkich a zarazem ambitnych dźwięków. Mnie za serce najbardziej ujął utwór tytułowy, z podniosłym refrenem i gościnnym śpiewem Antonii Mavronikoli

Osobny akapit poświęcę jeszcze polskiej grupie wokalnej Lor. Dziewczyny grają taki bardzo liryczny i ambitny pop z elementami folkowymi. Świetną robotę robią tu skrzypce, na których graja zarówno smyczkiem jak i palcami. Dodatkowym atutem są ciekawe, nieco przewrotne teksty a także plejada gości specjalnych, obecnych na najnowszym albumie kwartetu zatytułowanym Żony Hollywood. W ten sposób na moją playlistę po raz pierwszy trafili (to nie żart) Bracia Golcowie! I uwierzcie, kawałek Na drogę jest mega fajny i chce się go nucić na długo po wyłączeniu odtwarzacza. Podobnie rzecz się ma z takimi przebojami jak fanfiction czy $hrek 2. Szkoda tylko, że w najczęściej słuchanej przeze mnie mainstreamowej stacji radiowej jakoś ich jeszcze nie uświadczyłem.

Mam też coś dla miłośników hard rocka i glam metalu. Po dłuuugiej przerwie wróciłem do muzyki amerykańskiej lisicy, czyli zespołu Vixen. Z różnymi zmianami w składzie ale kapela aktywna jest do dziś, choć dla mnie najlepszą płytą grupy pozostaje ich numer 2 - Rev it Up z 1990 roku. To tu są moje ulubione kawałki girlsbandu - ballada Love is a Killer i energiczny, przebojowy Not a Minute Too Soon

Podobną muzykę, choć w bardziej nowoczesnym wydaniu gra belgijskie All I Know. Aż 16 lat od debiutanckiej płyty trzeba było czekać na coś nowego z ich strony. W tym roku ukazala się EP-ka pt. Stilleto Nightmare, na której znajduje się bardzo fajna, przebojowa piosenka - (Can't Get You) Outta My Head. Jak sugeruje tytuł, jest tak dobra, że nie mogę jej wyrzucić z głowy. I dobrze, bo nie chcę tego robić.

A co z pozostałymi artystami? Trzy utwory na playliście reprezentują folk metalowego Velesara. Naprawdę bardzo lubię jego najnowsze Pogorzelisko. Nie słabnie tez fascynacja nowym XIII. Stoleti a zwłaszcza bardzo osobistym i pełnym emocji Muj bratre muj. Z jednym utworem wpada też zjawiskowa Bobbie Dazzle - od Back to the City nie sposób się uwolnić. I drugi raz w tym artykule pojawia się pytanie - czy tak naprawdę chciałbym to zrobić? 

Na tego typu pytania najlepiej odpowie playlista z 30-ma najcześciej słuchanymi w tym tygodniu utworami. Mam nadzieję, że przypadnie do gustu nie tylko powermetalowcom i prog-rockowcom. Miłego odsłuchu i dobrego tygodnia! A ja już odliczam godziny do Powerwolfa na Tauronie...

piątek, 18 października 2024

You Tube Tuesday - Polecam #2

 


Po pół roku od ostatniego tego typu artykułu i niemalże rok od pierwszego "wtorkowego" posta na Facebooku zapraszam na kolejne podsumowanie serii pt. YouTube Tuesday

Muszę przyznać, że przez te sześć miesięcy popularność tej akcji wzrosła. Wielu z Was wrzucało własne propozycje utworów na zaproponowany przeze mnie temat. Pojawiały się ciekawe dyskusje, nawiązywały trwające do dziś znajomości a co najważniejsze, każdy z nas mógł poszerzyć swoje muzyczne horyzonty. A to przecież jest i zawsze będzie myśl przewodnia tego bloga. 

Może uznacie to za drobne dziwactwo ale mam dla Was garść statystyk dotyczących youtubowych wtorków. Otóż przez 6 miesięcy:

- 21 z 24 postów zostało skomentowanych przez Was przynajmniej jednym utworem

- 29 z 349 moich followersów podrzuciło przynajmniej jeden utwór

- łącznie zaproponowaliście 111 różnych utworów

- najbardziej popularnym tematem były "Dwie różne piosenki o tym samym tytule"

- Dio, SKA-P, King Crimson to jedyni artyści, którzy zostali przez Was dwukrotnie poleceni

- najaktywniejszym komentującym był redatkor Puszka FM z wynikiem aż 18 rekomendacji

Ze wszystkich dostępnych w Spotify Waszych propozycji stworzyłem playlistę, będącą podsumowaniem ostatniego półrocza. Uzbierało się ich aż 99! Jest to dla mnie o tyle ważna lista, że w całości stworzona przez Was. Dzięki niej odkryłem ogrom najlepszej muzyki i za to Wam wszystkim z całego serca dziękuję.

A oto lista tematów, na które znaleźliśćie czas i chęć odpowiedzieć:

- Utwory hiszpańsko-języczne

- Utwory z datą w tytule

- Utwory poświęcone podróżom kosmicznym

- Utwory z partiami mówionymi/narracją

- Świetne utwory, których nie ma w Spotify

- Najlepsze utwory, które słyszeliście na żywo

- Utwory ze słowem "smok/dragon" w tytule

- Wasze ulubione utwory z ostatniego półrocza

- Rockowo/metalowa poezja śpiewana

- Utwory wykonawców pochodzących z Hiszpanii

- Najbardziej epickie utwory, jakie znacie

- Wasze ulubione utwory o alkoholu

- Wasze ulubione utwory z gatunków -core

- Wasze ulubione utwory z gatunków -gaze

- Piosenki ze słowem "love" w tytule

- Utwory poświęcone II Wojnie Światowej

- Dwie różne piosenki o tym samym tytule

- Utwory inspirowane twórczością Tolkiena

- Utwory z solowych płyt Waszych ulubionych wokalistów

- Utwory polskich artystów

- Utwory, których słuchaliście w szkole średniej

Poniżej oczywiście link do wzmiankowanej wcześniej playlisty. Jeszcze większej i bardziej zróżnicowanej stylistycznie niż ostatnio. Wszystkim zaangażowanym w naszą cotygodniową zabawę dziękuję serdecznie i liczę, że kolejne wtorki pełne będą kolejnych niesamowitych muzycznych wrażeń! Jeżeli macie własny pomysł na temat przewodni kolejnych YouTube Tuesday'ów piszcie na priv lub zostawcie komentarz pod postem. Niech zabawa trwa!

 Playlista: Your YouTube Tuesday Recommendations #2

poniedziałek, 14 października 2024

07.10-13.10.2024

 


Dziś podsumowanie na szybko, z racji kilkudniowego city breaku w stolicy. Po kilku godzinach za kółkiem świeżość umysłu już nie ta, jeszcze bym Was zasypał wieloma niekoniecznie trafionymi dygresjami a przecież tu o muzykę chodzi najbardziej. Hmm, chyba już pierwsza dygresja za mną. Przejdźmy więc do sedna. 

Przede wszystkim do głosu powoli ponownie dochodzi power metal. Wszystko za sprawą nowego albumu austriackiego Dragony. Tak jak poprzednik, Hic Svnt Dracones to concept album rozgrywający się w alternatywnej, magicznej rzeczywistości. Muzycznie jest również magicznie i morsko, wszak to przygody Wikingów są tematem opowieści. Mamy tu sporo melodii, jest szybka perkusja i budujące atmosferę klawisze. Myślę, że w swojej kategorii to jedna z najlepszych premier października. Poza tym nadal często sięgam po włoskie Timeless Fairytale, utwory z ich debiutu A Story to Tell a zwłaszcza ten tytułowy słuchają się naprawdę dobrze. Nie sposób też nie wspomnieć o szwedzkim Krilloan. Atlantean Sword, otwierający ich drugi krążek to prawdziwy power metalowy, rozpędzony dynamit. Utwór, który za nic w świecie nie chce wyjść z głowy już od pierwszego odsłuchu.

Fani nieco bardziej surowego power metalu na pewno znają niemiecki Stormwarrior. Ich najbardziej znanym albumem jest liczący już sobie 16 wiosen Heading Northe, który swoją energią i szybkimi tempami uderza już od pierwszych dźwięków tytułowego utworu. Rzeczone Heading Northe jest zresztą moim ulubionym utworem tej kapeli, choć cała płyta skrywa niejeden skarb. Na dzisiejszej playliście macie ich dwa.

Jeśli lubicie power metal w tak ciężkiej, jak i folkowej odsłonie polecam włoskich krasnoludów z Wind Rose. Jestem pewien, że ich nowy album Trollslayer Was zaciekawi. Dla mnie największym plusem tego wydawnictwa jest jego równość. W przeszłości zdarzało się bowiem, że płyty zespołu zawierały 1-2 bardzo udane kompozycje i spore grono "średniaków". Tu na pewno więcej jest tych pierwszych. Kilka z nich ląduje na playliście. 

W tym tygodniu dołączyłem też do grona muzycznych blogerów, wielbiących nowy album londyńskiego Lowen. To połączenie doom metalu z progresją i elementami muzyki perskiej powala na kolana. Dodajcie do tego ciężkie gitary i wgniatającą w fotel perkusję i macie przepis na arcyciekawą i pełną emocji płytę. 
Niezwykła jest też nowa Psychlona, również dość często pojawiająca się w muzycznych podsumowaniach moich kolegów po fachu. Album ten można odkrywać na nowo przy każdym odsłuchu, tyle się na nim dzieję. Mnie w tym tygodniu skusił na ten przykład pominięty w poprzednim artykule Kaleidoscope, zwłaszcza przez ten swój psychodeliczny groove.

Jak już pewnie wiecie z Facebooka, ostatnio sporo czasu poświęcam płycie The Neonai francuskiego Lake of Tears. Jest to chyba najbardziej elektroniczna płyta tej gothic/doomowej ekipy. Nie brak tu jednak romantycznej atmosfery i tego melancholijnego klimatu, z którego ekipa Davida Brennare jest znana. Podobną rewizytę zrobiłem niedawno amerykańskiemu Khemmis. Tym razem skupiłem się na nowszych albumach, takich jak wydany w 2018r Desolation czy zeszłorocznym singlu In the Pines. Fajnie pokazują drogę jaką przechodzi zespół, od ciężkiego doomu z elementami death metalu czy stonera do bardziej tradycyjnego, doomed heavy metalu. Ciekawi mnie jaki kierunek przyjmą na nowym albumie, nad którym aktualnie pracują. 

Ponownie jak tydzień temu na playliście znalazło się miejsce dla niezwykłej Sian Blu Greenaway. Tym razem macie jeden utwór Alunah i dwa z jej solowej płyty, wydanej niedawno jako Bobbie Dazzle. Choć obie inkarnacje muzycznie są nieco inne (stoner/doom i progresywny glam-rock) to słucha się ich równie przyjemnie. 

Moja bardziej melancholijna strona nieodmiennie od kilkunastu dni nuci gotyckie, pełne smutku i nostalgii melodie wyśpiewywane ponurym głosem Petra Stepana. Tak, Noc Vlku - nowy album XIII. Stoleti to dla mnie prawdziwe objawienie tej jesieni. Można powiedzieć, że to wydawnictwo nieprzypadkowo ujrzało światło dzienne pod koniec września, idealnie budując nastrój przed nadchodzącą wielkimi krokami (a już na pewno temperaturami) trzecią porą roku. Posmutkujcie ze mną, bo wrzucam dziś 4 utwory naszych południowych sąsiadów.

Mamy dziś też dwa utwory prog-rockowego Castle Mountain Moon, w których klawisze grają pierwsze skrzypce [sic!] i dosłownie rozwalają system. Taki refleksyjny neo-prog to jest coś, co biore w ciemno. Z drugiej strony nie odpuszczam też hard-rockowemu Eclipse. Megalomanium II nie ma może aż takiej przebojowości jak pierwsza odsłona, wydana rok temu ale i tak broni się wieloma wpadającymi w ucho, dynamicznymi piosenkami. Jest to nowoczesne granie choć przyznać muszę, że i w latach 80-ych ta szwedzka kapela byłaby w czołówce aor-owych i hair-metalowych bandów.

Na sam koniec jeszcze słów kilka o krakowskim Lor, folk-popowej grupie, która od czasu do czasu pojawiała się w moich głośnikach, choć chyba jeszcze nie na tyle by trafić na łamy Kroniki. W piątek te utalentowane dziewczyny wydały swój drugi album, zatytułowany przewrotnie Żony Hollywood - pełen delikatnych melodii, magicznych skrzypiec i harmonii wokalnych. Jest tu co prawda więcej popu niż folku, jest to jednak taki naprawdę solidny i ambitny pop. Na dzisiejszą playliste wybrałem utwór fanfiction, mający w sobie coś bardzo wciągającego. Być może dzięki charakterystycznemu układowi rymów, a może za sprawą hipnotyzującej melodii bądź trochę nieśmiałemu aczkolwiek bardzo nastrojowemu wokalowi? Posłuchajcie i zdecydujcie sami.

Ok, miało być na szybko ale i tak się rozpisałem. Cóż, tak bywa. Łapcie link do playlisty i miłego odsłuchu. A z racji późnej pory też dobrej nocy!





czwartek, 10 października 2024

Lions&Tigers - Playlista Tematyczna

 


Po dwóch podobnych artykułach, dedykowanych trąbaczompłazom, które muzycznie przeznaczone były głównie dla miłośników stonera i doom metalu, przyszedł czas na coś nieco podobnego ale zgoła innego. Dziś bohaterem są tzw. duże koty, a w zasadzie te "największe" czyli lwy i tygrysy. Ponownie mam dla Was krótkie sylwetki ośmiu zespołów, mających w nazwie jedno z tych zwierząt, tym razem jednak stylistycznie obracamy się bardziej w kategoriach melodyjnego hard rocka i tradycyjnego heavy metalu. A zatem zaczynamy!

1, Pride of Lions  - nie jest chyba niespodzianką, że dzisiejsze zestawienie zaczynam od tego projektu, Utalentowany gitarzysta i twórca wielu nieśmiertelnych przebojów - Jim Peterik łączy tu siły ze świetnym wokalistą jakim jest Toby Hitchcock. Wychodzi im z tego wysokiej klasy AOR, czasami bardziej progresywny, innym razem niemal hair metalowy, nie brak też w ich katalogu nostalgicznych i emocjonalnych ballad. Jeżeli chodzi o ten rodzaj muzyki, to mój absolutny numer jeden!

2. Tigertailz - zespół, który brytyjskich metalowych purystów, zapatrzonych w scenę NWOBHM przyprawiał o prawdziwy ból głowy. Bo jak tu inaczej zareagować na kolorowe stylizacje, tapirowane fryzury i muzykę głośną, przebojową i mocno melodyjną? Ja na szczęście takim purystą nie jestem i lubię się dobrze bawić przy solidnym hair metalu. A taki właśnie gra ta pochodząca z Walii kapela

3. White Lion - jeden ze sztandarowych reprezentantów amerykańskiej sceny hair metalowej w drugiej połowie lat 80-ych. Pierwsza płyta zespołu - Fight to Survive jest jeszcze mocno surowa i brudna w brzmieniu ale kolejne to już czysty ultra przebojowy glam metal. Choć tak jak większość tego typu zespołów, w latach 90-ych dopadł ich kryzys, potrafili jednak wrócić w 2008 roku z bardzo udanym i zróżnicowanym stylistycznie albumem Return of the Pride, którego niestety nie uświadczycie w stramingach. Pozostaje nam więc wsłuchiwać się w klasyczne, ejtisowe nagrania grupy pełne zapadających w ucho utworów,

4. Tygers of Pan Tang - jeden z przedstawicieli wspomnianej wcześniej sceny New Wave of British Heavy Metal. Założona w 1978 roku największe sukcesy odnosiła w latach 80-ych. Nie można jednak zapominać, że Tygrysy aktywne są do dnia dzisiejszego a ich nowsze albumy nie schodzą poniżej pewnego przyzwoitego poziomu.

5. Lionville - włosko-szwedzka kapela aor/melodic rockowa, reprezentująca barwy popularnej wytwórni Frontiers Records. Założona przez Stefano Leonettiego, w trakcie kilkunastu lat działalności miała w swoim składzie tak znane osoby jak chociażby multiinstrumentalistę Alessandro del Vecchio czy wokalistę Larsa Safsunda. W tym roku kapela planuje wydanie swojego szóstego już longplaya, na który czekam z niecierpliwością

6. Tigers of Opium - stoner rockowy rodzynek w tłumie aor/hard rock i heavy metalowców, choć jak usłyszycie choćby w utworze Diabolique, ta włoska kapela nie boi się wchodzić w bardziej melodyjne rejony. Ich najnowszy krążek zatytułowany Psychodrama został bardzo ciepło przyjęty zarówno przez słuchaczy jak i szerokie rzesze muzycznych blogerów, np naszego rodzimego Dezarbuzatora, za sprawą którego ta muzyka dotarła i do mnie.

7. Lion - trochę zapomniana już hair metalowa kapela z Los Angeles, choć swego czasu jej utwory wykorzystywano w licznych filmach czy kreskówkach. Zespół zakończył swoją działalność po ciężkim wypadku, jakiego doznał w trakcie jazdy na motorze perkusista. Zostały po nich trzy albumy długogrające, pełne dynamicznych glam metalowych hymnów i nie mniej romantycznych power ballad.

8. Alpha Tiger - niemiecki zespół heavy/power metalowy założony (pod nazwą Satin Black) w 2007 roku. Swego czasu przypadła mi do gustu ich debiutancka płyta, później jednak nieco straciłem zainteresowanie kolejnymi wydawnictwami. W dalszym ciągu jednak czasami wracam do Man or Machine. Prócz niej niemiecki skład wydał jeszcze trzy inne albumy po czym w 2018 roku uległ rozwiązaniu. 

Tradycyjnie do postu dołączona jest playlista a na niej po 4 utwory każdego ze wspomnianych zespołów. Mam nadzieję, że uda mi się Was zaciekawić i sięgniecie też po utwory czy płyty pominięte w dzisiejszym zestawieniu. Taka jest właśnie idea tego bloga, by pomagać w szukaniu coraz to nowszych dźwięków i brzmień. Tego Wam i sobie z całego serca życzę! 

A oto rzeczona playlista:

Playlista: Lions&Tigers

poniedziałek, 7 października 2024

30.09-06.10.2024

 



Poprzednie tygodnie należały niezaprzeczalnie do Krzysztofa Cugowskiego. Słuchałem namiętnie i jego najnowszej solowej płyty i moich ulubionych albumów Budki Suflera, której wokalistą był przez wiele lat. W tym tygodniu też pojawiła się osoba, której głos towarzyszył mi bardzo często. Była to jednak kobieta, obdarzona mocnym wokalem Sian Blu Greenaway.

Kiedy w tym roku brytyjska Alunah ogłosiła wydanie nowego albumu, zatytułowanego Fever Dream nikt nie spodziewał się, że ten najbardziej zróżnicowany w dorobku stonera/domowej grupy krążek będzie ostatnim nagranym ze wspomnianą wyżej wokalistką. Na szczęście Sian nie zniknęła całkiem ze sceny, zmieniła tylko nieco orbitę swoich zainteresowań. Kilka dni po informacji o opuszczeniu Alunah pojawiły się pierwsze single zapowiadające debiut nowego muzycznego tworu. Mowa o Bobbie Dazzle, w którym glam rockowa muzyka z lat 60 miesza się z psychodelią lat 70 a to wszystko podane jest w oryginalny, progresywny sposób. Sian Greenaway oprócz świetnych warunków głosowych jest też utalentowaną flecistką, co udowadnia zarówno na Fever Dream jak i na Fandabinozi, bo taką nazwę nosi pierwszy album jej nowego zespołu. Ja osobiście zachęcam was do zapoznania się z oboma wydawnictwami, na playlistę trafia bowiem aż osiem utworów ozdobionych  magicznym głosem Sian.

Tak jak Fever Dream zostało wyróżnione na wrześniowej liście Doom Charts, tak Warped Vision amerykańskiej Psychlony zameldowało się na ten liście na najwyższym stopniu podium. Szczerze? Zero zaskoczenia bo jest to jedna z najlepszych psychodelicznych płyt tego roku. Przesterowane gitary, przeszywające wokale i hipnotyzujące, wciągające melodie sprawiają że odsłuch tego albumu jest jak prawdziwy muzyczny trip. I to bez flashbacków bo mimo, że kapela trzyma się swojego stylu to z płyty na płytę widzimy jej stałą ewolucję. Na playlistę trafiły dziś trzy utwory Psychlony, z których każdy to małe arcydzieło heavy psychu. Kto nie słuchał jeszcze prędko nadrabiać zaległości!

Kolejne pochwały należą się czeskiemu XIII. Stoleti, które po dłuższej przerwie nagrało jedną z najlepszych płyt w całej swojej dyskografii. Noc vlku jest zróżnicowana ale ani na moment nie traci typowego dla trzynastki ducha. Mamy tu ponure klimaty, wstępne skrzypce i ten aksamitno-grobowy wokal Petra Stepana. Jednym słowem legenda rocka gotyckiego po raz kolejny pokazuje jak należy tworzyć w tym gatunku. Jest to tak dobra płyta że ciężko wybrać swój ulubiony utwór, stąd na dzisiejszej playliście ląduje ich aż 5.

Znalazło się też na niej miejsce dla dwóch innych klasyków ciężkiego i melancholijnego grania. Lake of Tears to jeden z pionierów gothic/doom metalu. Co roku jesień zaczynam od odsłuchu Forever Autumn, natomiast mój pierwszy kontakt z muzyką tego francuskiego zespołu miał miejsce za sprawą wydanej w 2002 roku The Neonai. Jest to najbardziej elektroniczna płyta w ich dorobku, pełna sennych, czasem post-rockowych pasaży. Moje serce szczególnie kupiły dwa utwory - Return of Ravens i Can Die No More choć jako całość album sprawdza się równie dobrze. Od tygodnia odświeżam też sobie dyskografię amerykańskiego Khemmis. Ich muzyka początkowo była bliższa stonerowej wersji doom metalu by z czasem przejść w bardziej tradycyjne i epickie klimaty. Dziś chcę Wam przedstawić pierwszy utwór tej kapeli jaki kiedykolwiek słyszałem - Ash, Cinder, Smoke z debiutanckiej Absolution. Mam nadzieję, że dla wielu z Was też będzie to pierwszy krok do poznania całej dyskografii tego utalentowanego zespołu. 

Co z pozostałych gatunków? Przede wszystkim szykuję się już na koncert Powerwolfa i Hammerfalla, jaki będzie miał miejsce w przyszłym poniedziałek w Tauron Arenie. Ich supportem jest włoska grupa Wind Rose, której muzyka to zabarwiony folkiem power metal a tematycznie skupia się na postaci krasnoludów. W piątek światło dzienne ujrzała ich nowa płyta, solidna tak jak poprzedniczki. Po kilku odsłuchach w pamięć zapadły mi póki co dwa kawałki - The Great Feast Underground i To Be a Dwarf, które mam nadzieję usłyszę na żywo. Póki co łapcie ich studyjne wersje - oba są na plejce. 

Inni przedstawiciele tego najbardziej "fantasy-oriented" gatunku metalu to Kriloan i Timeless Fairytale - ich najnowsze albumy przez wielu uważane są za jedne z najlepszych wydanych w tym roku. Jak dla mnie na pewno są w czołówce.

Pora teraz na odrobinę progresji. Tu mamy utwory, które już pewnie znacie - zarówno Lunar Effect jak i Castle Mountain Moon trafiły tydzień temu do poprzedniego podsumowania. Dziś chciałbym tylko nadmienić że Six Tales of Perception tego ostatniego to jeden z najlepszych prog-rockowych debiutów tego roku. Dziś polecam z niego dwie opowieści - subtelne i pełne kompozycyjnego artyzmu.

Poza tym mamy jeszcze bardzo przebojowe, hard-rockowe Eclipse i rozpędzony folk metalowy Velesar - zespoły, które dziś może są słabiej reprezentowane ale na pewno warto sięgnąć po ich ostatnie albumy. Czas przy nich spędzony był dla mnie naprawdę przyjemny.

I to już koniec. Liczę, że playlista z dzisiejszym podsumowaniem przypadnie Wam do gustu i że polecicie mi też jakieś zespoły czy plyty, które Waszym zdaniem dobrze by do niej pasowały. Sława!

Playlista: 06.10.2024

piątek, 4 października 2024

Wrzesień 2024 - Podsumowanie Miesiąca

 


Kolejny miesiąc roku za nami. Pora więc na muzyczne podsumowanie września. Jak zwykle przy tej okazji mam dla Was krótkie notatki na temat arystów, których chciałbym wyróżnić. Uzbierało się ich dużo ale ja skupię się na tych najbliższych sercu i uchu. A więc zaczynajmy!

Bonsai Kitten - za nowy album Let it Burn, na którym coraz dalej odchodzą od swoich punkobilly'owych korzeni na rzecz bardziej metalicznych brzmień. Nadal jednak jest szybko, energicznie i drapieżnie choć pojawiają się też dłuższe i rozbudowane kompozycje. 

Szlugazer - za przekonanie mnie do shoegaze'a. Zanim poznałem ten krakowski skład raczej stroniłem od takiej muzyki. Wszystko zmieniło się za sprawą wydanej na wiosnę EP-ki a Domki z Azbestu, pierwszy długograj kapeli pokazał mi, że gapiąc się na buty można tworzyć ambitne i pełne emocji dźwięki, które na długo zostają w pamięci

Mammoth Volume - za połączenie pustynnego i dusznego klimatu stoner rocka z kunsztowną i nieraz zaskakującą progresją. Raised Up By Witches to druga z kolei płyta Szwedów po kilkunastoletniej przerwie. Druga niezwykle udana. Mam więc nadzieję, że z ich strony czeka nas jeszcze niejedna dostawa najlepszej muzyki

Epica - za całokształt twórczości, za wszechobecne symfoniczne wstawki, za piękny wokal Simone i te bardziej brutalne momenty, które sprawiają, że odsłuch albumów formacji to podróż przez przeróżne stany emocjonalne

Tezza F - za klasyczny, melodyjny, symfoniczny power metal. Kolejny udany debiut w tym gatunku. A skąd? Z Włoch, a jakże by inaczej?

Black Sites - za progresywny i mroczny hard rock. Albumy tej amerykańskiej formacji liczą zwykle tylko kilka kompozycji, za to na pewno stawiają na jakość a nie ilość.

Bostone - za świetny debiut w postaci wydanego niedawno Dark Times. Tłuste riffy, mroczny klimat i wwiercające się w ucho powolne melodie - to wszystko zamknięte w 40 minutach pierwszej klasy kamieniarza. Szkoda tylko, że ta polska kapela jest póki co tak skandalicznie nieznana...

Krzysztof Cugowski - za przyjemny, niepisany na siłę blues rockowy album Wiek to tylko liczba. Już sam tytuł krażka mówi nam wszystko bo Pan Krzysztof mimo 70-tki na karku nadal świetnie operuje głosem i nie schodzi poniżej pewnego poziomu

Wciórności - za debiutancki album pt. Upiory, na którym muzycy zawarli wszystko to, za co kochamy ich muzykę. Szczególne wyróżnienie dla Litanii do przydrożnego krzyża, której intrygujący tekst zahacza nieco o apokryf a nawet herezję, jest jednak niezwykle ciekawą interpretacją tematu

XIII. Stoleti - za singiel Ze stromu listi uz pada, który spełnił moje marzenia o nowej płycie czeskich gotyckich rockmanów. Album Noc vlku jest już na rynku i niepodzielnie triumfuje w moich głośnikach, stąd spodziewajcie się dość częstej obecności "trzynastki" w moich kolejnych podsumowaniach

Elephant Tree - za 10 lat działalności, świętowane przy pomocy EP-ki, na której znajdziemy m.in. utwór Sunday - eteryczny, melancholijny i niczym nie ustępujący najlepszym numerom grupy. Liczę, że ta mini-płytka to tylko rozgrzewka przed pełnoprawnym longplayem. 

My Dying Bride - za płytę 34,788%... Complete, kontrowersyjną w dniu premiery a docenianą dopiero po latach. Ja często do niej wracam i zachęcam do tego każdego fana umierającej panny młodej


Prócz wymienionej powyżej dwunastki warto wymienić też artystów, którzy wydali swe nowe płyty wcześniej (prog-rockowy Ritual, powerowy Drakkar) jak i te, z którymi dopiero pod koniec września zacząłem się osłuchiwać i z dużym prawdopodobieństwem będą grać pierwsze skrzypce w październikowych chartsach (hard rockowe Eclipse czy powerowy Krilloan). Sporo czasu poświęciłem też na okresowe powroty do starszych płyt, (Cisza Budki Suflera, Hell Yeah! hard-rockowego Black'n'Blue), także tych odkrytych na nowo wiele lat po premierze (tu przede wszystkim Journey of Souls space/power metalowego Keldian). 

Wszystko to składa się na wrześniową playlistę. Macie tu 30 zróżnicowanych utworów, więc myślę, że każdy czytelnik bloga znajdzie w niej coś dla siebie. A może odkryje coś całkiem nowego? Trzymajcie się i niech ten październik będzie dla wielu z Was dużo szczęśliwszy od września!

Playlista: Wrzesień 2024

Najpopularniejsze