piątek, 29 listopada 2024

Listopad 2024 - Podsumowanie Miesiąca


Do pierwszego grudnia pozostało już tylko dwa dni. Myślę, że jest to dość dobry moment, by krytycznym okiem spojrzeć na mijający miesiąc. Listopad zaczął się u mnie mocno progresywnie, z czasem wskoczyło też sporo akcentów doomowo-psychodelicznych by pod sam koniec z impetem uderzył rozpędzony power metal. Według statystyk z last.fm, przez moją bibliotekę przewinęło się w tym czasie aż 277 różnych wykonawców. Z tego jakże licznego grona pragnę jednak standardowo wyróżnić 10 najważniejszych. Oto i oni:

1. AIWAZ - absolutne odkrycie tego miesiąca. Melancholijny ale i pełen ekspresji gothic/doom, który wciąga na długie godziny. Darrkh... It is! to album kompletny. Każda z sześciu zawartych na nim kompozycji to taka mała, dekadencka perełka. 

2. VOLA - z płyty na płytę duńsko-szwedzka ekipa starannie kształtuje swój własny, unikalny styl. Na ich czwartym albumie, Friend Of A Phantom znajdziemy może już mniej brzmieniowych eksperymentów, jest za to wysokiej klasy progresywny metal z djentowo/post-rockowymi naleciałościami

3. The Foreshadowing - na taką płytę jak New Wave Order warto było czekać te 8 długich lat (nie liczę tu wydanej rok temu EP-ki). Kolejny już w tym zestawieniu mariaż gotyku z doom metalem, piękny w swojej melancholii i zadumie. 

4. Isbjorg - tak jak przy VOLA'i spodziewałem się świetnej muzyki, tak inni skandynawscy proggerzy wzięli mnie z zaskoczenia i bez znieczulenia napełnili głowę swoim intensywnie pianinowym, nowoczesnych rockiem progresywnym. Te melodie, ten refleksyjny klimat i to wzajemne dopełnianie się różnych instrumentów to coś, co nie zostawia miejsca na obojętność

5. InnerWish - ci greccy power metalowcy także zwlekali dość długo z nagraniem następcy świetnego s/t krążka z 2016 roku. Ash of Eternal Flame okazał się albumem solidnym i dopracowanym, choć przyznam, że aż takiego wrażenia jak poprzednik na mnie nie zrobił. Niemniej jednak jest na nim kilka utworów, od których nie można się oderwać

6. Tiamat - listopad był miesiącem, w którym wróciłem do regularnego słuchania tej zasłużonej dla doom metalu kapeli. I, żeby to było jasne w kontekście zapowiadanego udziału Szwedów na Mysticu, zrobiłem to zanim to stało się modne! Spośród dziesięciu pozycji w dyskografii zespołu najczęściej sięgałem po Prey - praktycznie już niemetalowy ale za to niezwykle klimatyczny

7. Dawn of Destiny - niemiecka symfoniczno power metalowa grupa swój najnowszy album wydała dokładnie tydzień temu. I te siedem-osiem dni wystarczyło by wskoczyli do grona najczęściej słuchanych zespołów w perspektywie całego miesiąca. Przypadek? Nie sądzę...

8. Cats in Space - mam od lat nieskrywaną słabość do tego brytyjskiego zespołu. Mimo, że przeciętnemu metalheadowi ich melodyjny hard rock może wydać się zbyt miękki, energia i moc płynące z ich utworów potrafią zawstydzić niejeden trve metalowy skład. Najnowszy krążek zespołu, Time Machine, choć nie tak przebojowy jak Kickstart the Sun, jest kolejnym potwierdzeniem postawionej powyżej tezy

9. KingCrown - kiedy bracia Amore opuszczali Nightmare bardzo to przeżywałem. Byłem bowiem wielkim fanem charakterystycznego głosu Jo. Na szczęście weterani francuskiej sceny metalowej nie złożyli broni i w tym roku światło dzienne ujrzała już trzecia płyta ich nowego projektu. Płyta, dodam, którą gorąco polecam każdemu miłośnikowi power metalu, zwłaszcza tego bardziej szorstkiego

10. Beardfish - po wpisaniu w Google hasła jesień w Szwecji pierwszy wynik informuje nas, że jest to czas, gdy można zakochać się w nordyckich urokach i zachwycających krajobrazach. Ja jednak zakochałem się w albumie Songs for a Beating Hearts szwedzkich prog-rockowców. Być może dlatego, że wspomniane wcześniej uroki i krajobrazy muzycy malują dźwiękami już od otwierającego krążek Ecotone? 

Prócz tej najważniejszej dziesiątki, dość często sięgałem po inne power metalowe (Aeon Gods), death/doomowe (Swallow the Sun), psychodeliczne (Ghost Frog) czy aorowe (SeventhCrystal) kapele. Znalazło się też miejsce dla neo-progowych mistrzów z kanadyjskiego Huis czy nawet niemających ostatnio zbyt dobrej prasy Motley Crue

Poniżej, jak to już w Muzycznej Kronice bywa, playlista z 30-ma najczęściej słuchanymi przeze mnie utworami w tym miesiącu. Miłego odsłuchu a ja czekam na Wasze podsumowania i interesujące polecajki!

Playlista: Listopad 2024 

poniedziałek, 25 listopada 2024

18.11-24.11.2024

 


Przed nami ostatnie dni listopada i zarazem ostatnie już w tym miesiącu podsumowanie tygodnia. Długie jesienne wieczory nastrajają raczej melancholijnie, natomiast muzycznie, o dziwo, mamy ofensywę dynamicznego i melodyjnego power metalu. Ale nie tylko, bo i doom różnej maści, i prog a także AOR nie składają broni. Szykuje się więc starcie tytanów. A więc, popcorn w dłoń i zapraszam do lektury.

 Zacznijmy może od gotyckiego doom metalu jaki prezentują Włosi z The Foreshadowing, gdyż to tej kapeli słuchałem w ostatnim tygodniu chyba najczęściej. Wszystko za sprawą wydanego niedawno albumu New Wave Order. Jest to pierwsza (nie licząc zeszłorocznej EP-ki Forsaken Songs) płyta zespołu z nowym materiałem od 2016 roku. Mimo tak długiej przerwy, muzycznie jest to naturalna kontynuacja świetnej Seven Heads Ten Horns. Mamy tu dziewięć przyjemnie melancholijnych a zarazem bardzo melodyjnych kompozycji utrzymanych przeważnie w średnich tempach. Można powiedzieć, że utwory płyną majestatycznie z głośników, pogrążając słuchacza w mroku i zadumie. Gdy trzeba jednak, muzycy potrafią zagrać ostrzej i dynamiczniej, nie wychodząc jednak poza standardowe doom metalowe ramy. Moim ulubionym utworem jest otwierające album, podniosłe Vox Populi ale i subtelne Our Nightmares Call, przebojowe Judas Had a Friend czy bardziej energiczny Heraclitus to kawałki, od których ciężko się oderwać. Z całą czwórką możecie zapoznać się na playliscie dołączonej do artykułu.

Gothic doomowym odkryciem tego miesiąca jest też dla mnie debiut niemieckiego Aiwaz. Tu również gotycki mrok przeplata się z epickim, podniosłym klimatem i doomowym ciężarem. Siedmiominutowy, poetycki Garden of Despair jest jednym z faworytów do tytułu ulubionej piosenki miesiąca. Jeśli jeszcze go nie poznaliście zachęcam do nadrobienia zaległości. 

W kategorii doom metal słuchałem ostatnio też stonerowego Ghost Frog, o którym szerzej rozpisywałem się w zeszłym tygodniu. Nadal też przenoszę się w czasie i odświeżam stare albumy Tiamat. Tym razem wybór padł na jeden z klasyków gatunku - wydany w 1994 roku Wildhoney. Widać już na nim odejście od death/doomowych korzeni w stronę bardziej depresyjno-rockowego grania, choć kompozycje zachowują jeszcze swój metalowy ciężar. Na plylistę trafia utwór Gaia, do dziś jeden z najbardziej znanych w dorobku zespołu.

W piątkowej relacji z koncertu Lucifer wspomniałem, że najmniej znaną mi pozycją w ich dyskografii jest liczący sobie już 9 lat debiut. W tym tygodniu postanowiłem nadrobić zaległości i zaprzyjaźnić się z tą płytą. Muszę przyznać, że jest to chyba ich najcięższe dzieło, bardziej jeszcze doomowe niż occult rockowe i ma to swój urok. Z drugiej strony po kilku odsłuchach w pamięć najmocniej zapadł mi przebojowy Izrael. Cóż, bywa i tak.

W dalszym ciągu mocno chodzą za mną skandynawskie progi - i bardziej metalowa VOLA i rockowy Isbjorg. Obie ekipy oprócz instrumentalnego kunsztu potrafią zadbać o atmosferę, co sprawia, że odsłuch ich utworów nabiera cech synestezji. A oto chyba w muzyce chodzi, by poruszać wszystkie zmysły. Ciekaw jestem czy i Wy też to czujecie.

Zaanonsowałem ten power już na wstępie a nadal jeszcze do niego nie dobrnąłem. Ale czy znacie może norweski Zeromancer? Jest to industrial-rockowa kapela z długim, bo już ponad 20-letnim stażem i siedmioma pozycjami w dyskografii. Od pewnego jednak czasu jest o nich dość cicho, w związku z problemami zdrowotnymi jednego z muzyków. Miejmy jednak nadzieję, że wszystko skończy się dobrze a póki co, zanurzmy się w ich muzykę. Na dzisiejszej playliście możecie zapoznać się z utworami pochodzącymi z dwóch pierwszych płyt - mrocznego, rockowego debiutu Clone Your Lover i następującego po nim, trochę bardziej synthpopowego Eurotrash

Dalej jeszcze słów kilka o AOR-ze, reprezentowanym przez szwedzki Seventh Crystal i włoskie Lionville. Oba zespoły wydały niedawno swoje nowe albumy, pełne melodyjnego, gitarowego grania. Są to bardzo solidne pozycje, choć przyznam się, że w dyskografii każdego z nich znalazłyby się wyżej oceniane przeze mnie krążki. Niemniej jednak dla każdego fana gatunku tak Entity jak i Supernatural to pozycje obowiązkowe. Podobnie rzecz ma się z brytyjskim Cats in Space - Time Machine to płyta udana ale raczej albumem roku nie zostanie.

Ta sztuka może udać się za to hiszpańskiemu projektowi A Neverending John's Dream. Do wydanego w kwietniu Coming Back to Paradise powracam regularnie i nigdy się nie nudzę. Jest to zasługa dopracowanych, kunsztownych, ocierających się nawet o prog-rock utworów, które przy tym wszystkim nie tracą na melodyjności. Szczególnie dobrym przykładem jest mocny i podniosły If We Stand United, który wrzucam na playlistę. 

Przebojowość i melodyjność to też jedne ze znaków szczególnych takiego mało znanego zespołu, zwanego... Motley Crue. Niestety nie znajdziecie na liście ich powrotnych piosenek, jest tam za to utwór tytułowy z albumu Girls, Girls, Girls. Na tej płycie mocniej czuć bluesowe nuty i w wielu zestawieniach przegrywa z takimi hitami jak Shout at the Devil czy Dr. Feelgood, jest to jednak pierwszy album kapeli, który słyszałem i z tego też, sentymentalnego powodu czasem do niego wracam i razem z Vincem nucę sobie to nieco szowinistyczny i mało inkluzywny utwór tytułowy.

Ok, czas więc na tę zapowiedzianą na początku ofensywę. InnerWish nadal dość często leci u mnie z głośników. Ich nowy album ma coś, co nie pozwala o sobie zapomnieć. Szybkość i ciężar, tłuste i małocukierkowe brzmienie to cechy typowe dla greckiej scecny power metalowej. Po dodaniu do tego blindguardianowej melodyki wychodzą tak udane kawałki jak chociażby Forevermore czy I Walk Alone

W podobnym tonie utrzymana jest nowa, trzecia już płyta francuskiego Kingcrown. Zespół powołany w 2018 roku przez braci Amore, po ich odejściu z Nightmare na każdym kolejnym wydawnictwie trzyma równy, wysoki poziom. Ważnym punktem jest mocny, ochrypły głos Joe świetnie sprawdzający się zarówno w heavy metalowych marszach jak i powerowych galopadach. Podsumowując tę krótką wzmiankę, Nova Atlantis to album, który na pewno dość często będzie słuchany.

Z Francji przez kanał La Manche przepływamy do Anglii, miejsca poza pewnymi wyjątkami, mało power metalowego. Stamtąd pochodzi jedno z najciekawszych odkryć 2022 roku - zespół Fellowship. Ich debiut zatytułowany The Saberlight Chronicles dosłownie rozłożył mnie na łopatki. Z dużą ekscytacją czekałem więc na kontynuację. The Skies Above Eternity po kilku pierwszych odsłuchach aż takiego wrażenia na mnie nie robi, nadal jest to jednak kawał pysznego symfonicznego powera. Liczę też, że z każdym kolejnym spinem będę odkrywał kolejne smaczki i w końcu dokopię się choć do części tego geniuszu, który czułem na debiucie. 

Niemieckie Dawn of Destiny to zespół obecny na scenie od niespełna 20 lat. Ja jego losy śledzę od 2009 roku i wydania trzeciej płyty pt. Human Fragility, czyli prawie całe moje metalowe życie. Jest to jedna z tych kapel, których płyt nie mogę się doczekać i która zazwyczaj nie zawodzi. IX miało premierę w piątek i z tej powerowej ofensywy jest płytą, której słucham najczęściej. Nic jednak dziwnego, bo mamy tu i zapadające w ucho melodie i dużo elementów symfonicznych, są i galopady, są bardziej liryczne utwory a wokalnie jak zwykle dobrze wypada miks rockowo-operowo-growlingowy jaki serwują nam Jeanette i Jens. Jeśli chodzi o ulubione utwory to brylują tu oba zapowiadające płytę single - A Child's Hand i Alive - rzecz w ostatnich miesiącach w power metalu rzadko spotykana. Tak się bowiem składało, że czy to Powerwolf, HammerFall czy Axxis - w każdym przypadku serce najmocniej biło do innych niż singlowe kawałków.

W Niemczech działa też zespół Aeon Gods, debiutujący właśnie albumem King of Gods. Mamy tu symfoniczny power tematycznie poświęcony babilońskiej mitologii. Kapela wpisuje się w popularny w powerze trend łączenia tematyki utworów ze stylizacjami muzyków ale nie bójcie się. Nie ma tu przerostu formy nad treścią. Utwory takie jak Aeon Gods czy Monsters of Tiamat to jak najbardziej soczyście metalowe i powerowo melodyjne kawałki. 

Na koniec jeszcze słówko o fińsko-szwajcarskim projekcie Synthwailer. Pisałem już o nim tydzień temu. Dziś po 10 dniach od wydania Cruciform mogę powiedzieć, że album dobrze się broni nawet przy takim nawale innych symfo-powerowych krążków. Nie jest to więc kolejna "female fronted" efemeryda tylko metal z krwi i kości. I oto chodzi!

Sześć akapitów o power metalu, dziewięć o innych gatunkach. Czy ofensywa się udała? Uznajmy, że jeszcze trwa przygotowanie artyleryjskie. Zobaczymy jak będzie za tydzień. A tymczasem łapcie playlistę i jak zwykle, zapraszam do odsłuchu i dyskusji a także dzielenia się swoimi podsumowaniami!

Playlista: 24.11.2024


piątek, 22 listopada 2024

The Satanic Panic Tour 2024 - Kraków - Setlista

 


Minął tydzień od koncertu, ja zdążyłem ochłonąć z mnóstwa pozytywnych wrażeń, jakich doświadczyłem i w końcu ze spokojną głową mogę skupić się na obiektywnej relacji z występu Tanith, The Night Eternal i Lucifer w Krakowie. W przeciwieństwie do halowego koncertu Powerwolf, tu mieliśmy doczynienia z gigiem klubowym i powiem szczerze, ma to swój urok i atmosferę. Możliwość obcowania z muzykami niemal na wyciągnięcie ręki jest nie do podrobienia a biorąc pod uwagę bohaterów wieczoru, daje wrażenie uczestnictwa w jakimś tajemniczym obrzędzie. Ok, może zbyt poetycko to zabrzmiało ale jeśli byliście tam ze mną, na pewno zrozumiecie o co mi chodzi. A jeśli mieliście wtedy inne zajęcia, może ta relacja choć trochę przybliży Wam atmosferę koncertu.

Prawdę mówiąc, decyzję o kupnie biletów na to wydarzenie podjąłem po trafieniu na informację, że jednym z supportów będzie amerykańska Tanith. Śledzę tę kapelę od czasu wydania ich pierwszej płyty (2019 rok) i uważam za jednego z najciekawszych przedstawicieli nowej fali tradycyjnego heavy metalu. Warte uwagi są nie tylko ich niezwykłe melodie, wciągające kompozycje ale i wierność jak najbardziej naturalnemu brzmieniu. Swoje ostatnie wydawnictwo, Voyage nagrywali niemal na żywo, bez udziału żadnej zaawansowanej technologii, niczym w latach 80-ych. Z tej właśnie płyty pochodzi świetny Olympus By Dawn, którym Amerykanie otworzyli koncert. Generalnie setlista skupiona była właśnie na utworach z tego krążka, mogliśmy posłuchać chociażby przebojowego Snow Tiger czy bardziej progresywnego Architects of Time. Ja jednak najbardziej szalałem przy dźwiękach Flame, którego tekst jest bardzo dla mnie ważny a melodię mogę nucić w myślach godzinami. Z debiutu - In Another Time mogliśmy usłyszeć tylko dwa numery - epicką Citadel i bardziej złożone Cassini Deadly Plunge. Żałuję, że moje ulubione Under the Stars wybrzmiało tylko z taśmy już po zejściu zespołu ze sceny. Tanith grała łącznie około 35-40 minut i, przynajmniej dla mnie, było to stanowczo za mało. Wiadomo jednak, że rolą otwieracza koncertu jest rozgrzanie publiczności i przygotowanie jej na gwiazdę wieczoru, szkoda tylko, że czasówka była tak mocno zawężona. A jak rzeczona publiczność reagowała na ten klasyczny heavy metal? Myślę, że zespół został przyjęty ciepło, jego nazwę skandowaliśmy kilkukrotnie i tak muzycy, jak i słuchacze dobrze zapamiętają ten występ. Liczę, że Tanith jeszcze nieraz zagości na polskiej ziemi z dłuższym o przynajmniej kilka pozycji setem. 

Tak jak wspomniałem, czasówka tego wydarzenia była dośc napięta. Stąd też przygotowania do występu drugiego supporta nie trwały długo. Na scenie zameldować się miał The Night Eternal - niemiecki zespół łączący heavy metal z elementami gotyku i okultyzmu. Ich występ był dla mnie pewną niewiadomą, nie znałem bowiem wcześniej twórczości kapeli. Przed samym koncertem posłuchałem sobie co prawda kilku najpopularniejszych kawałków ale stwierdziłem, że wszystko i tak zweryfikuje występ na żywo. I co? Zgasły światła, na scenę wpłynęła czerwona mgła, w tle zabrzmiało przyjemne, gitarowo-countrowe plumkanie a ja zacząłem się zastanawiać, co mnie czeka? Czy jakieś westernowe psychobilly? Jednak się myliłem. Utwór, którym jak się okazało był Hate Street Dialogue Sixto Rodrigueza, nagle się skończył a na scenę przy dźwiękach ostrych jak brzytwa gitar wskoczył charyzmatyczny Ricardo Baum. Zaczęło się metalowe szaleństwo. Było ostro, głośno i dynamicznie. Utwory może i nie miały takiej niezwykłej melodyjności jak w przypadku poprzedniego supportu, nadrabiały jednak drapieżnością i hałasem. Na scenie zespół również był bardzo dynamiczny, w czym nieprzerwanie przewodził skaczący, rzucający statywem i wbiegający w tłum wokalista. Kontakt z publicznością udało mu się dość szybko nawiązać i już po chwili razem z nim śpiewaliśmy "take me over" do utworu Elysion, który z miejsca stał się moim ulubionym w dyskografii grupy. Niemiecka ekipa na swój występ dostała nieco więcej czasu niż Tanith ale i tak zamknęli się w 8 numerach pochodzących z obu, wydanych dotychczas albumów. Przy tak energetycznej muzyce czas minał szybko i jeśli mam sformułować jakąś myśl na koniec tego występu, to na pewno jest nią mocne postanowienie wsłuchania się w twórczość grupy w zaciszu własnego domostwa.

Wreszcie nadszedł czas na gwiazdę wieczoru. Szwedzki Lucifer na scenie zameldował się niemal punktualnie o 21, najpierw instrumentalnym The Funeral Pyre a następnie zadziornym Crucifix (I Burn For You). Od razu było wiadomo, że czeka nas gitarowa uczta. Te łączące okultystyczny hard rock z sabbathowym doom metalem dźwięki świetnie podkreślone mocnym głosem Johanny zdominowały uszy i serca słuchaczy na najbliższe kilkadziesiąt minut. Johanna na scenie odgrywała niesamowite przedstawienie, pełna ekspresji i szyku w swojej czarnej sukience z koloratką przy szyi. Na perkusji kapitalny i równie stylowy Nicke też dawał czadu. Od razu kapela złapała świetny kontakt z publiką, każdą kolejną piosenkę śpiewaliśmy razem z wokalistką, unosiliśmy ręce w górę i skakaliśmy do rytmu. Pod koniec w tłumie pojawiło się pogo, w które zaplątał się nawet wokalista The Night Eternal. Wszyscy dobrze się bawili a zespół serwował hit za hitem. Set był urozmaicony, nie brakło bowiem też bardziej statecznych kawałków, jak chociażby bleusowy walc w postaci Slow Dance in a Crypt. Lucifer na początku tego roku wydał swój piąty album i jasne było, że to pochodzące z niego utwory będą najmocniej promowane. Nie widzę w tym niczego złego, zwłaszcza, że bardzo polubiłem Lucifer V a takie kawałki jak At the Mortuary, The Dead Don't Speak czy Fallen Angel doskonale sprawdziły się w wersji live. Fajnie było też usłyszeć Midnight Phantom - mój ulubiony utwór z ulubionego krążka (III) zespołu. Niemniej jednak najwięcej ognia kapela pokazała przy zamykającym podstawową część koncertu Bring Me His Head, poprzedzonym dość specyficznym komentarzem Johanny pod adresem gitarzysty, którego to chciała skrócić o głowę ;). Po tym numerze zespół zszedł ze sceny po około godzinie występu. Wszystkim było mało więc wywołaliśmy ich na jeszcze trzy kawałki, w tym dwa (California Son i Reaper on Your Heels) z drugiej płyty zespołu. Jak widać, w secie brakło reprezentanta debiutanckiego krążka, który, muszę się przyznać, dopiero teraz porządnie odkrywam. Na dzień koncertu jednak aż tak mi to nie przeszkadzało, bo i tak dobór utworów oceniam bardzo dobrze. Może z wyjątkiem braku Mausoleum, ale cóż, nie można mieć wszystkiego. 

Na pamiątkę tych muzycznych misteriów został mi t-shirt zespołu i autograf Johanny, który zdobyłem całkiem przypadkowo, czekając w kolejce do szatni. Artystka akurat przechodziła obok nas i ktoś z kolejki poprosił ją o podpis na bilecie. Akurat stałem tuż obok, bilet miałem przy sobie, skorzystałem więc z okazji. Nie wiem czy jeszcze komuś prócz nas udała się ta sztuka, więc tym bardziej cieszę się z tej unikatowej pamiątki. Jest jeszcze playlista z wszystkimi zagranymi tego wieczoru utworami, na którą zdecydowałem się też dorzucić puszczony z taśmy Under the stars grupy Tanith. Jeżeli będziecie chcieli poczuć choć część tej atmosfery i odpalicie playkę, to chciałbym byście się zapoznali z tym kapitalnym, bardzo maidenowskim kawałkiem. Link do listy poniżej a ja cóż, zaczynam się rozglądać za kolejnym ciekawie zapowiadającym się koncertem. Może podpowiecie i gdzieś tam kiedyś przybijemy wspólnie piątkę. Miłego weekendu!

Playlista: Satanic Panic 2024 at Kraków 

poniedziałek, 18 listopada 2024

11.11-17.11.2024

 


Mijający tydzień upłynął mi pod znakiem oczekiwania na koncert Lucifer, The Night Eternal i Tanith w krakowskim HypeParku. Zbieram się pomału do napisania relacji z niego. Póki co jednak, tradycyjnie w poniedziałek czas na podsumowanie ostatnich siedmiu dni.

Wspomniałem już o piątkowym koncercie. Muszę jednak dodać, że z największym zniecierpliwieniem czekałem nie na występ headlinera a na otwierająca koncert amerykańską Tanith. Jestem fanem tej kapeli od czasu wydania ich debiutanckiej płyty i nie spodziewałem się, że kiedykolwiek zobaczę ich na żywo. Od ponad tygodnia każdego dnia włączałem sobie swoje ulubione utwory z ich, niezbyt jeszcze obszernej, dyskografii. Efektem tego jest tak duża obecność tej hard rockowo-heavy metalowej ekipy na dzisiejszej playliście. Liczę, że zaciekawicie się ich surowym i naturalnym brzmieniem tak jak ja te kilka dobrych lat temu.

Bardzo mocno ostatnio wchodzę w rejony progresywne. Tak prog-rock jak i prog-metal mają dość szerokie ramy gatunkowe i dzięki temu można cały czas odnajdywać zaskakującą i nieszablonową muzykę. Skandynawska VOLA jest dobrym przykładem łączenia metalu progresywnego z post-rockowymi elementami, umiejętnego łączenia nowoczesnych klawiszy z djentowymi gitarami. Zespołowi udało się wypracować swój własny, unikalny styl który idealnie przemawia do mojej wrażliwości muzycznej. 
Ciekawym zespołem jest inny przedstawiciel skandynawskiej sceny progresywnej - Isbjorg. Mamy tu bardzo wyeksponowane pianino, uzupełniane gitarami czy saksofonem. Muzycy balansują między progresywnymi, nawet math-rockowymi klimatami a bardziej przebojowymi, szybko wpadającymi w ucho melodiami. Dziś możecie zapoznać się z utworami reprezentującymi obie te grupy - melodyjnym Solitaire i kunsztownym Dressed In White Lies

Jak zawsze w moim sercu jest miejsce na rock neo-progresywny. Dziś ten nurt reprezentuje kanadyjskie Mystery (Snowhite) i szwedzki Beardfish (Ecotone). Ta delikatniejsza od dwóch wcześniej wspomnianych ekip muzyka wprowadza słuchacza w refleksyjny nastrój, w sam raz na długie jesienne wieczory. 

Na tego typu okazje dobrze sprawdza się też mariaż gothic i doom metalu. W ostatnich tygodniach przodują w tym niemiecki Aiwaz, którego debiut jest jedną z moich ulubionych płyt listopada i wracający z pełnym albumem po dłuższej przerwie włoski The Foreshadowing. W przypadku tego drugiego dopiero wsłuchuję się w premierowy New Wave Order ale już mogę powiedzieć, że kryje się w nim naprawdę spory potencjał. 

Podobnie zaszufladkować możemy też legendę ponurego grania - szwedzką Tiamat. W toku swojej ponad 30-letniej kariery przeszła długą drogę od death/doomu w kierunku bardziej gotyckiego grania, często będąc bliżej rocka niż metalu. Tak było choćby na wydanej w 2003 roku płycie Prey. Odświeżam sobie ostatnio dyskografię zespołu i właśnie otwierającego ten album Cain słucham bardzo często. Może posłuchamy razem?

Doom metal niejedno ma jednak imię. Przekonuje nas o tym chociażby prowadzący psychodeliczną audycję Grzybo Branie w Radiu Centrum. To nie tylko jedyny w swoim rodzaju znawca najnowszych trendów w pieczarcore czy post-fungu ale w bardziej tradycyjnym stoner/doomie też orientuje się znakomicie. To dzięki tej audycji do mojej biblioteki trafił amerykański Ghost Frog, zasilając nie tylko grupę płazolubnego kamieniarza ale i zajmując bardzo duży procent mojego czasu w zeszłym tygodniu. Panowie grają muzykę szorstką, psychodeliczną a przy tym niezwykle intrygującą i hipnotyzującą. Na dzisiejszą playlistę wrzucam trzy utwory pochodzące z ich najnowszej płyty Galactic Mini Golf, mam nadzieję, że Was też zahipnotyzują tak jak mnie.

Dobra, zmieńmy może klimat na coś lżejszego. Warty uwagi jest aor-owy Seventh Crystal. Niedawno premierę miał ich kolejny krążek zatytułowany Entity. Tak jak do tej pory, Szwedzi dostarczają nam dość tradycyjną ale niepozbawioną też niespodzianek, melodyjną, gitarową muzykę. Moją ulubioną piosenką jest pierwszy zapowiadający ją singiel - Path of the Absurd z przebojowym refrenem i zaskakującą, mówioną a w zasadzie skandowaną partią. Utwór ten, obok również melodyjnego Siren Song znajdziecie na playliście.

O Cats in Space pisałem już nieraz. Nie będę się więc powtarzał. Napiszę tylko, że nadal chętnie wracam do ich najnowszej płyty, Time Machine.

Teraz czas na power metal. Tu polecam nowy album greckiego InnerWish. Choć panowie na Ash of Eternal Flame ognia nie wynajdują, jest to jednak kawał solidnego grania, łaczącego nowe trendy w powerze z klasyką spod znaku chociażby Blind Guardian. Mamy też nową EP-kę amerykańskiego Seven Kingdoms i jeden utwór z kilkunastoletniego już Norther Rage, autorstwa speed/power metalowych wikingów ze Stormwarrior.

Dłuższą chwilę spędźmy przy nowym albumie fińsko/szwajcarskiego duetu Synthwailer. Przyznam się, że ostatnio bardzo rzadko trafiam na nowe symfoniczno-metalowe zespoły, które nie brzmią jak legion im podobnych. Na Cruciform mamy szybkie, melodyjne utwory z wiodącą rolą syntezatorów. Już pierwsze dźwięki otwierającego album Dea Tacita pokazują nam, że to nie będzie kolejna miła dla ucha mainstreamowego słuchacza pop-metalina tylko ciekawa i ostra dawka symfo-powera. Polecam każdemu znudzonemu kolejnym, takim samym "gothic" metalowym zespołem.

Na koniec jeszcze kilku przedstawicieli innych gatunków, w tym takich, które nie goszczą u mnie zbyt często. Pierwszy przykład - industrial rockowy Zeromancer. Odgrzebałem go sobie ostatnio i na nowo zaprzyjaźniłem zwłaszcza z tytułowym utworem z debiutanckiego albumu Clone Your Lover. Fajne nieco cyberpunkowe granie z podtekstami. Dalej, romantyczna ballada Wołanie Przez Ciszę nieodżałowanego Mirosława Breguły i zespołu Universe. Utwór, z którym mam bardzo dużo miłych, prywatnych wspomnień. Jest też jeszcze coś undergroundowego, i to dosłownie, tak brzmi bowiem tytuł kompilacyjnego albumu Budki Suflera, zawierającego mniej znane utwory nagrane w latach 1970-75. Wśród nich jest nieco pokręcona, psychodeliczna Piosenka, którą być może napisałby Artur Rimbaud, będąca w warstwie tekstowej swobodną wariacją nt poematu Statek szalony rzeczonego francuskiego poety. Jest to prawdziwa perełka, którą powinien znać każdy fan muzyki lat 70-ych.

Tą psychodeliczną podróżą w czasie kończymy dzisiejszy wpis. Zapraszam do dyskusji i odsłuchu playlisty, na której najstarszą i najmłodszą piosenkę dzieli coś koło 50 lat!


piątek, 15 listopada 2024

Ride Into Glory - Polecam

 


Dziś krótki ale ważny dla mnie wpis. Teoretycznie nadałem mu etykietę Polecam ale dużo bardziej adekwatne byłoby słowo "Wspominam". Poświęcony jest bowiem nieaktywnemu już portalowi internetowemu Ride Into Glory. Na przełomie drugiej i trzeciej dekady naszego stulecia stał się on dla mnie źródłem wielu ciekawych odkryć, zwłaszcza ze sfery tradycyjnego heavy metalu.

Wszystko zaczęło się od artykułu nt najlepszych tradycyjnie heavy metalowych albumów roku 2019. Wśród nich znalazły się m.in. dobrze mi znane Crypt Sermon, Smoulder i Atlantean Kodex ale i dopiero czekające na odkrycie Capilla Ardiente, Lunar Shadow, Magic Circle, Orodruin czy chociażby Tanith, do której miłością zapałałem od razu a dziś będę miał okazję zobaczyć ją na żywo. Od tego czasu dość często zaglądałem na tę stronę i z niecierpliwością czekałem na kolejne roczne podsumowania. Edycja z 2020 roku przyniosła mi chociażby solidne granie spod znaku Megaton Sword, The Wizar'd czy epicki doom od Stygian Crown

Oprócz rocznych rankingów zaczęły się pojawiać także inne ciekawe artykuły, na przykład szczegółowa historii amerykańskiego power metalu. I kiedy ostrzyłem sobie już zęby na podsumowanie 2021 roku, na stronie pojawiła się informacja o stopniowym wygaszaniu i całkowitym zawieszeniu działalności. Byłem bardzo zawiedziony ale liczyłem że po chwilowych kłopotach Ride Into Glory ruszy ponownie. Niestety tak się nie stało. Pozostają mi tylko dobre wspomnienia i zespoły, które odkryłem dzięki temu portalowi. Wszystkie z nich wróciłem na dzisiejszą playlistę i mam nadzieję że podobają Wam się tak samo jak kiedyś mi. 

Jeżeli jesteście zainteresowani to na Facebooku istnieje jeszcze fanpage Ride Into Glory, choć ostatni wpis datowany jest na 2021 rok. Niestety linki odsyłające do aktualnej strony są już nieaktywne ale na pewno ostały się jeszcze jakieś udostępnienia z YouTube i innych serwisów muzycznych. 

Na koniec jeszcze raz podkreślę że szkoda bardzo, historia Ride Into Glory tak się potoczyła, bo jeżeli chodzi o tradycyjne odmiany metalu od heavy po epicki doom, było to swego czasu najfajniejsze miejsce w internecie. A teraz cóż, życzę Wam miłego odsłuchu a ja powoli nastrajam się na dzisiejszy koncert.

Playlista: My Ride Into Glory Discoveries

poniedziałek, 11 listopada 2024

04.11-10.11.2024

 


Ostatni dzień długiego listopadowego weekendu, jutro wrócimy do szarej, jesiennej rzeczywistości. Żeby ten powrót był choć trochę mniej przykry, zabierzmy ze sobą garść dobrych piosenek, np trzydziestu. Tyle ile standardowo liczy sobie moja cotygodniowa, podsumowaniowa playlista. A co się na niej znajduje? O tym poniżej.

Zacznijmy od albumu, który po prostu zawładnął mną bez reszty. Niemiecki duet Aiwaz na swoim debiucie prezentuje muzykę z pogranicza gothic i doom metalu, podanego w mocno tradycyjny sposób. Nie ma tu fuzzów są za to ciężkie, melancholijne gitary i niezwykły jak zawsze głos Arkadiusa Kurka, balansujący od nostalgicznych, pełnych rozpaczy zawodzeń po prawdziwie brutalny, death metalowy growling jak w utworze tytułowym. Melodie sunące powoli w każdej z sześciu tworzących album kompozycji nie pytają o pozwolenie na zostanie w pamięci, one wtłaczają się bez pytania z siłą walca, przejmując prawie całą przestrzeń dla siebie. Jest to może zbyt hiperboliczne porównanie ale zważcie, że na dzisiejszą playlistę trafiło aż pięć (z sześciu, przypominam) kawałków z tej płyty, z czego Garden of Despair był absolutnie najczęściej przeze mnie słuchanym w całym ostatnim tygodniu. Gorąco polecam wszystkim spragnionym ciężkiej, pełnej emocji melancholii.

Epicki, wierny tradycyjnym wzorcom doom metal to też znak rozpoznawczy polskiego Metallusa. Rok temu wydali swój debiutancki album Funeral of the Sun, będący mocarnym, prawie 1,5-godzinnym podwójnym wydawnictwem. Pomimo takiej długości nie można się nudzić a to za sprawą dopracowanych i ciekawych kompozycji. Spośród nich, a mamy tam naprawdę sporo podniosłych metalowych marszów ja najczęściej wracam do Demonici, będącej prawdziwą epic doomową balladą. 

Innym zespołem, który potrafi grać naprawdę majestatyczny doom metal jest szwedzki Monolord. Tu jednak mamy do czynienia z jego stonerową inkarnacją. Są tu więc wolne tempa, hipnotyzujące melodie i fuzzowe gitary. W ostatnim czasie przypomniałem sobie twórczość tego zespołu i na dzisiejszą listę wrzucam dwa utwory z moich ulubionych płyt zespołu - tytułowy z Rust i krótkie, dość "przebojowe" The Weary z ostatniej jak dotąd Your Time to Shine

A skoro już tyle piszę o doom metalu to czy trafiło mi się jakieś odkrycie z Doom Charts? Jak najbardziej. Tym razem jest to nowojorski Certain Death, w którego muzyce prócz akcentów stoner/domowych czuć przede wszystkim inspiracje proto-metalem z lat 70-ych. Jeśli lubicie takie retro klimaty rzućcie okiem na Moon on the Rise i resztę ich debiutanckiej płyty.

Jeżeli natomiast szukacie muzycznej melancholii ale potem lżejszej bardziej gotycko rockowej w formie polecam zapoznać się z twórczością brytyjskiego Inkubus Sukkubus. Z ich bogatej dyskografii moją ulubioną pozycją nie są klasyczne Wytches czy Belladona&Aconite a wydana w 2011 roku The Goat. To na niej znajdują się zaraźliwie melodyjny Fire & Ice, powoli sunący do przodu, nostalgiczny Melancholy Blue czy stopniowo rozkręcający się utwór tytułowy. Wszystkie trzy znajdziecie na dzisiejszej playliście.

Drugim najczęściej słuchanym przeze mnie ostatnio gatunkiem jest rock progresywny. Tu, obok kanadyjskiego Huis, którego najnowsza płyta jest jednym z mocnych kandydatów do tytułu albumu roku, polecam Wam też twórczość innych artystów z Ameryki Północnej. Tak w przypadku również kanadyjskiego Mystery i amerykańskiego Phideaux w tym tygodniu sięgnąłem po mniej znane mi albumy, odpowiednio nostalgiczny i tajemniczy Beneath the Veil of Winter's Face i nagrany a także napisany w jeden dzień, bardziej piosenkowy 313. Z próbką każdego z nich możecie się dziś zapoznać. 

Oba wspomniane wyżej krążki mają już swoje lata. A czy mam dla Was jakieś nowości? Jak najbardziej. W listopadzie premierę miała pierwsza od 9 lat płyta szwedzkiego Beardfish. Na Songs for a Beating Hearts mamy jak zawsze do czynienia z kunsztowną i wciągającą muzyką. Na uwagę zasługuje podzielone na 4 partie suita Out in the Open, której druga część szczególnie często leci w moim odtwarzaczu. Prócz niej polecam też otwierający płytę, spokojny i nastrojowy Ecotone, dobrze wprowadzający słuchacza w obcowanie z tą ciekawą muzyką.

Druga prog-rockowa nowość, a w moim przypadku absolutne odkrycie, to również dzieło Skandynawów, tym razem z Danii. Isbjorg wydał niedawno swój drugi album zatytułowany Falter, Endure. Muzycy mówią o sobie, że grają prog-rock prowadzony przez pianino. Trudno się z tym nie zgodzić, choć nie zapominają też o innych instrumentach, jak choćby w otwierającym album Solitaire,  gdzie intensywny gitarowy podkład przeplata się z ekspresyjnym solo na saksofonie.

To był prog-rock, teraz czas na progresywną odmianę metalu. Nikogo chyba nie zdziwi uwielbienie jakim darzę najnowszą płytę duńsko-szwedzkiego kwartetu VOLA. Friend of a Phantom ta płyta ciekawa, pełna zaskakujących kontrastów i rozwiązań muzycznych. Są tu i djentowe gitary, post-rockowe, delikatne wokale i unoszącą się nad tym wszystkim kosmiczno-eteryczną atmosferę. I choć wydaje mi się, że poprzedni album był bardziej zróżnicowany to na swoim czwartym wydawnictwie zespół konsekwentnie trzyma się swojego, charakterystycznego tylko dla nich stylu. Na playliście możecie odnaleźć dwa, moje ulubione utwory ale jest to tylko mały wycinek tego niezwykle dopracowanego albumu.

Na koniec jeszcze trochę power metalu, tego starszego jak Thy Laste Fyre Stormwarrior z 2009 roku i tego wydanego w tym roku jak np włoskie Frozen Crown. Są też absolutnie najświeższe utwory z najnowszej płyty Innerwish i EP-ki Seven Kingdoms. Nową EP-kę z trzema premierowymi i kilkoma koncertowymi utworami wydało holenderskie Delain. Myślę, że każda z tych nowości jeszcze będzie u mnie grana.

Jest jeszcze teatralny hard rock, inspirowany mocno Queen i klasyką AOR z lat 80-ych - Cats in Space. Fajne gitarowe granie, które szybko wpada w ucho. 

I tak doszliśmy do końca podsumowania jak i końca długiego weekendu. Trzymajcie się ciepło w ten listopadowy wieczór. Link do playlisty poniżej:

piątek, 8 listopada 2024

Alfabet Polskiej Muzyki - Top Lista

 


Z okazji zbliżającego się Święta Niepodległości postanowiłem dzisiejszy wpis i playlistę poświęcić w całości polskim artystom, których bardzo cenię i którzy z różnych względów byli i są dla mnie ważni. Do tej prezentacji wybrałem format "muzycznego alfabetu", znany Wam zapewne z kilku poprzednich artykułów. Zasada jest prosta - każda litera alfabetu to jeden zaczynający się na nią wykonawca i jedna jego piosenka. Nie było jednak tak prosto wybrać odpowiednich kandydatów, zwłaszcza, że choćby na literę S, T czy W zaczyna się spora rzesza świetnych zespołów. Niemniej jednak, gdybym nie nałożył jakichś ograniczeń to playlista oscylowałaby pewnie koło 10-12h muzyki i zakładam, że niewielu z Was wystarczyłoby mocy przerobowych by dobrnąć do końca i przeszłuchać każdy z utworów.


 Tak więc tyle tytułem wstępu, a oto 26 "wybrańców":

A - Andareda - Serce Smoka (rock progresywny)

B - Budka Suflera - Najdłuższa droga (progresywny hard-rock)

C - Carrion - Sarita (nowoczesny hard-rock)

D - Dziewanna - Wilczysko (folk-rock/folk-metal)

E - Exodus - Widok z Góry Najwyższej (rock symfoniczny/rock progresywny)

F - Fatum - Mania Szybkości (melodyjny hard rock)

G - Marek Grechuta - Korowód (poezja śpiewana/rock progresywny

H - Hunter - Imperium Uboju ("soul" metal)

I - IRA - Nie Zatrzymam Się (hard rock)

J - Jerna - Białe Giezło (folk-metal)

K - Konstelacje - Droga (rock alternatywny)

L - Lady Pank - Jak Igła (rock)

Ł - Łysa Góra - W Ogniu Świat (folk-metal)

M - MAG - Alchemik (stoner/doom metal)

N - Nietrzask - Matka Wszystkich Bomb (rock alternatywny)

O - Odraza - Młot na Małe Miasta (black metal)

P - Pathfinder Ready to Die Between Stars (power metal)

Q - Quidam - Sanktuarium/Sanctuary (rock neo-progresywny)

R - Runika - Sabat (folk-metal)

S - Schema - Latarnik (death/doom metal)

T - Toń - ...A dom niewoli zniszcz i spal (stoner/doom/psychodelia/folk metal)

U - Universe - Wołanie Przez Ciszę (soft rock)

V - Victorians - Descent of Your Destiny (metal symfoniczny)

W - Wij - Oko (doom metal/occult rock)

Y - Yenisei - This Place Was a Shelter (instrumentalny post-rock)

Z - ZanderHaus - Fantom (hard rock)


Jak widać, wśród utworów, które ostatecznie znalazły się na liście znajdziecie przedstawicieli wszystkich moich ulubionych gatunków muzycznych, zarówno gwiazdy pierwszej wielkości jak i mniej znani ale niezwykle utalentowani artyści. Są też pewne, tak myślę, niespodzianki. Jest wśród nich jedna pozycja (power metalowy Pathfinder), której nie ma niestety w streamingach - wstawiam więc hiperłącze do YouTube'a. Brak też utworu przy literze X ale mimo usilnych starań nic ciekawego nie przyszło mi do głowy. Może Wy mi podpowiecie?

 Liczę, że z zaciekawieniem podejdziecie do tej playlisty a niejedna umieszczona tam kompozycja stanie się dla Was punktem wyjścia do wnikliwszego zapoznania się z twórczością danego wykonawcy. A jeżeli lubicie wyzwania to zachęcam Was do przygotowania własnych "alfabetów". Z wielką chęcią posłucham utworów, które Wy sami widzielibyście na tego typu liście. A tymczasem łapcie link do mojej playlisty i miłego odsłuchu:

Playlista: My Polish Music Alphabet




poniedziałek, 4 listopada 2024

28.10-03.11.2024

 


Pierwsze podsumowanie tygodnia w nowym miesiącu jest zawsze dość specyficzne. Mieszają się w nim bowiem utwory z nowo wydanych płyt z tymi, których we właśnie mijającym miesiącu słuchałem najczęściej. Zawsze też znajdzie się miejsce na jakieś niezapowiedziane odkrycie i odrobinę muzycznej archeologii. 

Ten tydzień również nie był pod tym względem wyjątkowy. Stąd między innymi obecność w dzisiejszej playliście tak licznej reprezentacji power metalowego Dragony i gotyckiego XIII. Stoleti. Nie jest to jednak tylko i wyłącznie skutek opisywanego przeze mnie efektu końca miesiąca ale też wysokiej jakości prezentowanej muzyki. Najnowsze płyty obu wspomnianych wyżej grup, odpowiednio Hic Svnt Dracones i Noc Vlku to krążki przy których spędziłem wiele naprawdę przyjemnych godzin i do których na pewno będę często wracał. 

Nadal dość często, choć nie z taką intensywnością słucham nowych albumów szwedzkiego Veonity i włoskiego Frozen Crown. Oba grają bardzo klasycznym, melodyjny power metal, któremu nie brak też intensywności i mocy. 

Bless'em with the Blade to natomiast moja ulubiona piosenka z najnowszej płyty niemieckiego Powerwolf. Panowie otwierali nią ich ostatni koncert w krakowskiej Tauron Arenie i powiem wam, że w takiej formie brzmi ona jeszcze lepiej.

Wierny czytelnicy mojego bloga na pewno kojarzą zespół CresentieR, z którym m.in. przeprowadzałem jeden z kilku dostępnych na stronie wywiadów. Jest to aktualnie najbardziej rozpoznawalny (jeżeli nie jedyny) zespół power metalowy z Tajlandii. W sieci jest już dostępna ich debiutancka płyta a w streamingu pojawił się trzeci z zapowiadających ją singli. Desire for Empathy to mocny, zagrany z pasją i radością szybki power metalowy kawałek. Brak tu specjalnych upiększeń i studyjnych wygładzeń mamy za to kawał autentycznej, dobrej muzyki.

Włoski zespół DGM znany był do tej pory ze swojego miksu power i prog metalu, w stylu reprezentowanym choćby przez legendarną Symphony X. Endless, nowy album kwintetu dość niespodziewanie skręca w stronę charakterystycznego dla lat 70-ych rocka progresywnego. Mamy tu organy Hammonda, flet czy bardziej spokojne, nie tak rozpędzone kompozycje. Jest to ciekawy zwrot i naprawdę bardzo dobrze się słucha tej płyty, choć moje metalowe serce i tak mocniej bije przy bardziej power-progowym From Ashes. Zachęcam do zapoznania się z całym albumem, wyrobienia sobie własnego zdania i oczywiście do merytorycznej polemiki.

Skoro już mowa o muzyce progresywnej nie sposób, po raz kolejny, nie wymienić kanadyjskiego Huis i jego nowej płyty In the Face of the Unknown, doskonale skomponowanej i zagranej. Pochodzący z niej utwór The Miracle gości w moim odtwarzaczu niemal codziennie i brak widoków by się to mogło zmienić.

Dalej mamy dwa utwory instrumentalne. Jeden - This Place Was a Shelter autorstwa polskiego, post-rockowego Yenisei a drugi, Tree Arms pochodzi z albumu Ok, Well Done amerykańskiego trio Mammoth Toe i jest to udane połączenie sludge i prog-metalu, z częstymi zmianami tempa i wciągającą, hipnotyzującą atmosferą. 

Jedną z aktualnych "gwiazd" metalu progresywnego jest duńska Vola, która kilka dni temu wypuściła swój czwarty album zatytułowany Friend of a Phantom. Po kilku odsłuchach najbardziej w pamięć zapadł mi utwór We Will Not Disband i choć wiadomo, że nie powinno się tak bezpośrednio interpretować żadnych dzieł, to mam nadzieję, że jest to pewna deklaracja, której zespół będzie się trzymał przez wiele, wiele lat. Szkoda by było, gdyby muzycy grający tak ciekawą i ambitną muzykę zawiesili instrumenty na kołkach.

Zacząłem już pisać o nowościach, czas więc kontynuować ten wątek. Tu szczególnie skupić powinni się wielbiciele doom metalu, zwłaszcza takiego bardziej klasycznego. Niektórzy z Was pewnie wiedzą, że na scenie metalowej są dwa zespoły o nazwie Wheel - fiński grający metal progresywny i znacznie bliższy mi, niemiecki epic-doom metalowy. Wokalistą tego ostatniego jest Arkadius Kurek, który udziela się wokalnie w gothic/doom metalowym Aiwaz, będącym solowym projektem multiinstrumentalisty Timo Maischatza. W piątek światło dzienne ujrzała ich pierwsza płyta - Darrkh... It Is!, którą odkryłem dzięki facebookowej grupie RMP. Z ciekawości odpaliłem sobie Garden of Delight i cóż, ta piękna i majestatyczna muzyka od razu ujęła mnie za serce. Gdyby nie wyjazd na święta do rodziny i ograniczenie w dostępie do odtwarzacza mógłbym dziś napisać o niej dużo więcej. Na razie jednak wrzucam rzeczony utwór na playlistę i zapraszam do wspólnego odkrywania całej płyty, utwór po utworze.

Nowy singiel zaprezentowało też szwedzkie Avatarium. Zespół, do którego mam nieukrywaną słabość po raz kolejny wciąga w świat swojej psychodelicznej, doom metalowej muzyki. I See You Better in the Dark charakteryzuje się mechanicznym rytmem, przyjemnie brzęczącymi gitarami i hipnotyzującą melodią. Jest to już trzeci bardzo udany singiel i z wielkimi nadziejami czekam na premierę całego albumu.

Kolejnym nowym punktem w Mojej Muzycznej Kronice jest węgierski Embertears. Jest to jednoosobowy projekt Tamasa Alberta, którego muzykę można określić jako połączenie progresywnego metalu ze sludgem i stonerem. Jego najnowsza płyta zatytułowana Red Chapter jest concept albumem zainspirowanym biblijną Apokalipsą Św. Jana. Kontynuuje więc w ten sposób biblijny kurs, zapoczątkowany na ep-ce Blue Chapter (poświęconej potopowi). Mamy tu dużo ciężkiego i ponurego grania, wokale mocno kojarzące się z Nickiem Holmesem z okresu Icon a także sporo gitarowej wirtuozerii. Na playlistę wrzucam moje dwa ulubione kawałki z tej płyty - otwierający ją Seven Thunders i poprzedzony długim, nastrojowym intrem The Time of Harvest

Ciekawie brzmi też nonszalancki stoner rock prezentowany przez polski Sonic Wasteland. Pisząc nonszalancki nie mam oczywiście na myśli niedbały, bo utwory które znalazły się na debiutanckim albumie to naprawdę dopracowane i wpadające w ucho kompozycje. Ale czy może być inaczej jeśli połączymy psychodeliczne klimaty z rock'n'rollowym luzem i iście space-rockowymi wypadami? Ja to biorę w ciemno i do tego samego zachęcam i Was. A jeżeli nie lubicie ryzyka to zapoznajcie się najpierw z dwiema umieszczonymi na dzisiejszej playliście kompozycjami. Nie pożałujecie.

Jak widać, klimaty doom metalowe w ostatnich latach są dość mocno zdominowane przez bardziej stonerowe ekipy. Są jednak jeszcze wierni wyznawcy death/doom metalu. Jednym z nich jest Swallow the Sun, choć i oni nie uniknęli typower dla swojej niszy choroby o nazwie "łagodzenie brzmienia", stopniowo kierując się w bardziej atmosferyczne rejony. Taki zarzut wielu fanów kieruje zwłaszcza pod adresem Shining, nowej płyty fińskiej ekipy. Fakt, jest tu dużo bardziej Opeth/Katatonia-like grania ale są też kawałki w których mamy i death metalowe growle i agresywniejszą muzykę. Jednym z nich jest Charcoal Sky, będący moim absolutnie ulubionym numerem na płycie. 

Na polskiej scenie doom metalowej tworzy natomiast od kilku lat warszawska Schema. W 2021 roku ukazała się ich pierwsza długogrająca płyta pt. Pierwsze Zauroczenie. Pełna jest ona majestatycznych, ciężkich kompozycji, spośród których najkrótsza ma 7 minut a trzy z pięciu przekraczają granicę 10 minut. Jak widać, nie tylko "Taylor can do that". Spośród nich moją ulubioną jest Latarnik - momentami liryczny, momentami agresywny a przede wszystkim mający w sobie ten niezwykły pierwiastek tajemniczości. Jeżeli lubicie stare dobre granie spod znaku My Dying Bride i teksty pisane w ojczystym języku to Schema idealnie wpasuje się w Wasze muzyczne gusta.

Wspominałem na wstępie o muzycznej archeologii. Przenieśmy się więc w lata 80-te. Tworzył wtedy w naszym kraju zespół Klincz, którego muzykę można by określić mianem rocka mocno romansującego z, nomen omen, popularnym wówczas stylem new romantic. Pozostawił on po sobie dwie płyty długogrające i liczne single. Jednym z nich jest prowadzony wspólnie przez płączącą gitarę i romantyczny syntezator Nie ma ucieczki - moja ulubiona piosenka tej nieistniejącej już dziś grupy.

Z rodzimych artystów nadal polecam Jarzmo i ich eksperymentalne połączenie medieval folku ze stoner rockiem. Dziś na playliście gości Pług z gościnnym wokalem Anny Sitko.

Odświeżyłem sobie też mój ulubiony album brytyjskiej legendy gotyckiego rocka. Mowa oczywiście o Inkubus Sukkubus i albumie The Goat, na którym znajdują się trzy z pierwszej dziesiątki ulubionych piosenek grupy. Tą naj naj jest Fire and Ice, przebojowa i nostalgiczna.

Przebojowość jest też cechą muzyki, którą gra inny zespół z Wysp. Cats in Space. Zainspirowany latami 80-ymi, czyli złotymi czasami melodyjnego rocka, ten AOR-owy skład wydał pod koniec października swoją szóstą płytę. Miałem wobec niej wielkie oczekiwania, gdyż absolutnie uwielbiam dwa poprzednie krążki zespołu. Czy udało się im sprostać? Cóż, Time Machine nie jest może aż tak bombastyczna i łatwa w odbiorze jak Kickstart the Sun czy Atlantis ale nadal ma w sobie sporo wpadających w ucho melodii, soczystych gitar i bardzo rytmicznej perkusji. Słucham jej chętnie i dość często, o czym może świadczyć fakt, że na playliście meldują się dziś aż trzy utwory z tej płyty. Podsumowując jest dobrze choć liczyłem na więcej.

Ok, well done. To już wszystko na dziś. Standardowo liczę na Wasze podsumowania i zachęcam do zapoznania się z playlistą, do której link znajdziecie pod spodem. Trzymajcie się!

Playlista: 03.11.2024



Najpopularniejsze