Za nami 33 tydzień roku. Upłynął mi on pod znakiem licznych podróży. Dość powiedzieć, że na 7 dni tygodnia tylko 4 spędziłem we własnym domu. Zawsze jednak towarzyszyła mi ulubiona muzyka, tym razem głównie progresywna i power metalowa.
Zacznijmy więc może to podsumowanie od zespołu, którego słuchałem najczęściej. Jest nim pochodzący z "krainy herosów" heavy/power metalowy Crimson Fire. Pierwszy raz z ich muzyką zetknąłem się ...w poniedziałek, w trakcie audycji Epoka Żelaza. Julia wspominała, że ich brzmienie to coś pomiędzy Maidenami a Helloweenem i zdecydowanie sprawdza się to w przypadku ich ostatniej jak dotąd płyty - Another Dimension z 2021 roku. Jest szybko i melodyjnie z pewną dozą tej jakże charakterystycznej dla greckiej sceny powerowej szorstkością. Na dzisiejszej playliście znajdziecie cztery kompozycje z tego wydawnictwa, z których Sold My Soul był ponadto najczęściej słuchanym przeze mnie w tym tygodniu utworem.
Niejako w kontraście do greckiej szorstkości sięgałem dość często po debiut szwedzkiej grupy Hans & Valter. The Legend of the Oakensource to kawał przyjemnego, osadzonego w baśniowym świecie symfonicznego power metalu. Mimo, że cały album trwa tylko 34 minuty to dla takich "hitów" jak In the Name of the Oak i Land of the Free warto po niego sięgnąć.
Mitologia grecka to natomiast motyw przewodni płyty Clash of the Gods zespołu Grave Digger. Album wydany został w 2012 roku i jest jedną z moich ulubionych pozycji w dyskografii tej zasłużonej niemieckiej grupy. Epicka, antyczna atmosfera robi swoje ale trzeba docenić też odpowiedni balans między agresją i melodyjnością. To jest właśnie wersja Grave Diggera, którą lubię najbardziej i której szczególnie brakowało mi na tegorocznym Bone Collector.
Melodyjne, przebojowe wręcz granie dowozi już od kilku lat międzynarodowa ekipa o nazwie Beast in Black. Anton Kabanen po odejściu z Battle Beast zwerbował do współpracy muzyków znanych wcześniej z m.in. Wisdom czy Wardrum i razem narobili niemałego zamieszania w świecie heavy/power metalu debiutackim Berserkerem. Jeśli lubicie taki mocno naładowany elektroniką, melodyjny metal to pewnie znacie już Blind and Frozen i inne "hity" tej kapeli. Jeśli nie, trzeba nadrobić zaległości.
To była część power metalowa, teraz czas na progresy. W tej kategorii niezmiennie dominuje debiut gdańskiego Cobalt Wave. Na Men.Mind.Machine panowie prezentują nowoczesne podejście do rocka progresywnego, umiejętnie wplatając do niego odrobinę refleksyjnej psychodelii i chłodnej, bezdusznej wręcz elektroniki. Ma to swoje odbicie w warstwie tekstowej, która tak jak sam tytuł sugeruje, porusza tematykę konfrontacji jendostki z coraz bardziej zaawansowanym technologicznie światem.
Do bezpośredniej konfrontacji ludzi z technologią doszło na pewno w kwietniu 1986 roku w Czarnobylu. Ostatnio zainteresował mnie ten temat i z automatu przypomniałem sobie o płycie A Silent Symphony brytyjskiego zespołu Compass, w całosci poświęconej katastrofie w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej. Jest to świetny przykład muzyki, która wręcz idealnie ilustruje poruszaną tematykę. W każdym dźwięku czuć ten niepokój, strach, niepewność jakie na pewno towarzyszyły tamtym kwietniowym dniom. Oddaje też cześć wszystkim, którzy brali udział w usuwaniu skutków katastrofy i zapobiegły dalszemu rozszerzaniu się skażenia. Polecam ten krążek wszystkim miłośnikom mrocznego, ciężkiego a zarazem mocno emocjonalnego progresywnego grania.
Bardzo ciekawą muzykę, plasującą się gdzieś między rockiem a metalem progresywnym grał zespół Shadow Gallery. Lata temu trafiłem na ich kompilacyjny album Prime Cuts, który bardzo przypadł mi do gustu. Nierzadko piekne melodie połączone z urzekającymi pasażami gitarowymi i klawiszowymi, przeplatane z mocniejszym i szybszym graniem to było coś nowego dla bardzo wtedy true metalowego nastolatka. Od tamtego czasu wiele się zmieniło. W 2008 roku zmarł nagle ówczesny wokalista Mike Baker a z jego następcą, Brianem Ashlandem wydano tylko jeden album. W tej sytuacji pozostaje jedynie wracanie do starych płyt co w ostatnim czasie czynię często i z wielką przyjemnością. Do tego samego zachęcam też Was.
In the Wake of Evolution to chyba pierwszy album zespołu Kaipa, na którym w pełni wykrystalizował się muzyczny styl, z jakiego Szwdzi są dziś znani. Czyli - symfoniczny prog-rock z folkowymi elementami i charakterstycznym duetem wokalnym Aleeny Gibson i Patricka Lundstroma, dobrze sprawdzający się zarówno w epickich suitach jak i bardziej kompaktowych, piosenkowych kompozycjach. Na playlistę wrzucam dziś dwa pochodzące z tego albumu utwory, w których moim zdaniem ta muzyczna magia wybrzmiewa w najsilniejszy sposób.
W piątek 8 sierpnia swoją pierwszą solową płytę wydał Tom Galgano - klawiszowiec i wokalista prog-rockowej grupy IZZ. Na Sleepwalking in a Strange Land nie odbiega jednak za bardzo od stylu, jaki prezentuje jego macierzysta kapela. Mamy tu sporo klawiszowego, refleksyjnego art-rocka, w nieco bardziej jednak kameralnym stylu. Ma to swój urok a takie kompozycje jak Good Friend of Mine, A Riddle Song czy Lens of Suspicion idealnie sprawdzają się jako odskocznia od napierającej zewsząd, przebodźcowującej codzienności.
Jeśli dotrwaliście do tego punktu i zastanawia Was czy coś prócz progu i powera mi jeszcze w duszy grało, spieszę z wyjaśnieniami. Otóż tak. Choćby amerykański punk-rock spod znaku Good Charlotte. Może nie jest to zbyt częsty widok na gruzowo-powerowo-progowych fanpage'ach, jednak jest w tej muzyce coś po prostu fajnego. Ich nowy krążek Motel Du Cap to powrót do formy prezentowanej choćby na mojej ulubionej Cardiology. Utwory łatwo zapadają w pamięć, niosą z sobą dużo energii (Stepper), refleksji (Castle in the Sand) czy też po prostu przebojowości (I Don't Work Here Anymore). Brawo panowie!
Nastrojowych nut szukałem też (i znalazłem) na EP-ce Shade of Ash doomgaze'owego zespołu Leonov. W ostatnim tygodniu był to głównie utwór Bygg en menneskekropp, stylizowany na pełną bólu kłótnię między grającymi parę wokalistką Taran Reindal a znanym z grającego "nordicanę" zespołu Jake Ziah Syvertem Feedem.
Punki, doomgaze'y, nordicany... Slayer K%$#@! Tak, Slayer ale nie klasyczny. Diabolus in Musica to nowoczesna wersja thrash metalowych bogów. Połamana, przesterowana, po prostu inna, choć moim zdaniem nadal od razu wiadomo kto ją gra. Inna kwestia, że mam nieskrywaną słabość do tych mniej docenianych płyt znanych arystów ale posłuchajcie sobie choćby takiego thrashera jak Scrum czy skandowanego szaleńczo przez Toma Arrayę Death's Head by zrozumieć, o czym mówię. Oba utwory sa na playliście.
W zeszłym tygodniu swoje 35-lecie świętował jeden z najbardziej znanych na świecie albumów metalowych. Metallica z 1990 roku, czyli słynny "czarny album". Cóż, jest to płyta, której jako całości po prostu nie lubię i tak od deski do deski przesłuchałem w życiu może 2-3 razy. Są tu jednak też utwory, do których wracam z przyjemnością. Jednym z nich jest soczyście rytmiczne Sad But True, którego odsłuchem uczciłem właśnie tę rocznicę.
Na sam koniec dodam tylko, że nowego Alice Cooper'a słucham regularnie i nie widzę powodów, by to się miało zmienić :)
Niezmiennie też do artykułu dorzucam playlistę. Mam nadzieję, że znajdziecie na niej niejedną ciekawą kompozycję. Ja czekam natomiast na Wasze podsumowania i oczywiście zapraszam do dyskusji.