piątek, 30 maja 2025

Maj 2025 - Podsumowanie Miesiąca

 


Ani się człowiek obejrzał a już upłynęło 30 dni maja. Jescze tylko jutro ostatni akord i cyk, witamy czerwiec na pokładzie. Myślę, że to odpowiedni moment, by podzielić się z Wami moimi muzyką, której w tym okresie najczęściej i najchętniej słuchałem. Oto ona:

1. Froglord - żabi kult rośnie w siłę z każdym kolejnym wydawnictwem a tegoroczna Metamorphosis to kwintesencja stylu tej brytyjskiej grupy zamknięta w 8 ciekawych i zróżnicowanych kompozycjach. Stoner i slugde, psychodela i doom, harmonijka i elektronika - wszystko to zebrane razem sprawia, że z miejsca wskakuje do grona kandydatów na miano płyty roku

2. Harem Scarem - kanadyjscy weterani melodyjnego hard rocka nie myślą wcale o emeryturze. Przeciwnie, Chasing Euphoria to kolejna solidna przebojowo-gitarowa płyta i potwierdzenie, że od reaktywacji w 2013 roku panowie przeżywają drugą młodość a wydane w tym czasie albumy dorównują klasykom w postaci debiutu czy Mood Swings 

3. Trick or Treat - mimo, że od premiery Ghosted minął już ponad miesiąc do dziś nie udało mi się wyłapać wszystkich pop-kulturowych nawiązań zawartych w tekstach piosenek. Ale to nie tylko dla nich warto sięgnąć po tę płytę. Jest tu też 46 minut wysokiej klasy europejskiego power metalu i od tego bym zaczął :)

4. Wij - czy ktoś spodziewał się, że na nowej EP-ce ekipa Tui Szmaragd skręci w stronę podszytego black metalem hardcore'a? Ja na pewno nie. Niemniej jednak rzucam się na Bluzg jak dzik na żołędzie

5. Flower Kings - dystyngowany i elegancki to nie są przymiotniki, którymi zwykle opisuje się rockowe albumy. Co innego w przypadku rocka progresywnego. Tu są jak najbardziej na miejscu i w przypadku płyty Love szwedzkich weteranów gatunku idealnie podkreślają kunszt i dźwiękowe bogactwo zawartych na niej kompozycji

6. Cavern Deep - w maju światło dzienne ujrzała ostatnia część zaplanowanej przez szwedzkich muzyków trylogii - The Bodiless. Ponownie mamy tu ciężką i powolną muzykę, zanurzoną w smoliście mrocznej, psychodelicznej atmosferze choć nie brak też bardziej melodyjnych fragmentów nadających całości odpowiedniej głębi

7. Magic Pie - norwescy prog-rockowcy wracają po kilku latach z nowym materiałem, dość odważnie zatytułowanym Maestro. Nie ma w tym jednak zbędnej przesady, bo panowie udowadniają, że swoje rzemiosło opanowali na jak najbardziej mistrzowskim poziomie. Jeśli lubicie hammondowo-gitarowe popisy, niebanalne melodie i inspiracje tak progiem jak i hard-rockiem z lat 70-ych zanurzycie się w te dźwięki na długo

8. Ols - niezwykły projekt muzyczny, łączący w sobie folk, dark-wave czy nawet pewne elementy post-bm a wszystko to dzieło jednej osoby, utalentowanej artystki Anny Marii Olchawy. Jej nowy krążek Poświaty to duchowa podróż w krainę emocji, wspomnień i lęków, na końcu której czeka upragnione katharsis

9. Wanda i Banda - najbardziej nieoczekiwana pozycja w dzisiejszym zestawieniu. Wydana niedawno reedycja pierwszej płyty zespołu trafiła mnie jak grom z jasnego nieba. Przebojowe, gitarowe granie, momentami zahaczające o hard rock i wysoki, zadziorny wokal Wandy Kwietniewskiej na długi długi czas wbijają się do głowy

10. GIANT - tylko 3 lata kazał nam czekać na nowy krążek ten amerykański zespół (poprzednia przerwa trwała bagatela 12 lat!). Na Stand and Deliver nie czuć jednak tego [sic!] pośpiechu. Jest za to dopracowana i udana artystycznie płyta, na której prócz ballad czy przebojowych, gitarowych numerów znajdziecie także rozpędzony, wręcz heavy metalowy Beggars Can't Be Choosers. Jest moc!

11. Behölder - epickie połączenie amrykańskiego powera z doom metalem. Podniosłe, utrzymane w średnich tempach utwory, tematyka fantasy i niesamowity John Yelland za mikrofonem. Aż korci, by w końcu przysiąść do tego całego Baldur's Gate

12. Red Moon Architect - melancholijny death/doom metal z klasycznym damsko/męskim duetem wokalnym. October Decay premierę miało w połowie kwietnia ale wówczas nie poświęciłem jej odpowiednio dużo czasu. Cieszę się, że w maju sumiennie to nadrobiłem i dziś mogę Wam wrzucić na playlistę pełen emocji, majestatyczny i monumentalny bo aż 12-minutowy Decay of Emotions.

Wyżej wymieniona dwunastka to oczywiście nie wszyscy artyści, którzy towarzyszyli mi w tym miesiącu. Nadal dość często sięgałem po najnowsze albumy folk/power metalowego Elvenking i symfoniczno metalowej Epici. Zrobiłem sobie też dłuższą wycieczkę przez dyskografię ikony goteborskiego metalu - In Flames, by na koniec utwierdzić się w przekonaniu, że jednak to Reroute to Remain wielbię najmocniej. 

A jak Wam minął ten miesiąc? Jakie były Wasze odkrycia, oczarowania i (oby jak najmniej) rozczarowania. Piszcie śmiało! I oczywiście zachęcam do odsłuchu playlisty!

poniedziałek, 26 maja 2025

19.05-25.05.2025

 


To już czwarte majowe podsumowanie miesiąca i tak się dziwnie składa, że każde z nich jest inne. Tym razem wyszło chyba najdziwniej, gdyż mamy tu zebrane razem tak polski pop/hard rock (a może nawet i hair metal?) jak i francuski epicki black. A pomiędzy nimi jescze więcej zróżnicowanej i nierzadko zaskakującej muzyki. Jesteście gotowi na taką jazdę bez trzymanki? Cyk, uwaga, zaczynamy!

Skoro juz poniekąd wspomnialem o tym w pierwszym akapicie, zacznijmy od zespołu, którego, jak zakładam, niewielu z Was spodziewało się na moich playlistach. Wanda i Banda kilka dni temu wypuściła do serwisów streamingowych swój debiut z 1984 i kurcze, powiem Wam, że między nami zaiskrzyło. Jest to bowiem płyta bardzo udana, zarówno przebojowa (Nie będę Julią), liryczna (Chcę zapomnieć) jak i miejscami niemalże hard rockowa (niepublikowane dotąd Muchołapki). Wysoki, ostry głos Wandy Kwietniewskiej idealnie pasuje do gitarowych kompozycji, których ozdobą są popisy dwóch utalentowanych "wioślarzy" - Marka Raduliego i Jacka Krzaklewskiego. Wierzcie lub nie ale mam poczucie, że gdyby ten album ukazał się na Zachodzie (zwłaszcza okolice Sunset Strip) to Wanda i Banda byłaby dziś wymieniana w jednym rzędzie z Litą Ford, Lee Aaron czy zespołem Vixen.

Zbliżoną stylistycznie muzykę, choć może jednak nieco ostrzejszą grają zespoły zaliczane do dość szerokeigo nurtu AOR. W dzisiejszym podsumowaniu reprezentują go dwa zespoły z Ameryki Północnej - Harem Scarem z Kanady i Giant z USA. O tych pierwszych pisałem już kilka razy w ostatnich artykułach, więc może skupmy się na drugiej kapeli, która przed tygodniem wydała swój nowy album, zatytułowany Stand and Deliver. Mamy tu wysokiej jakości melodyjne, gitarowe granie. Wśród 11 utworów szczególnie wyróżnia się jeden - Beggars Can't Be Choosers - kawał dynamicznego, iście heavy metalowego killera. Cieszy mnie, że grupa dowodzona przez Danna Huffa wróciła do regularnej działalności wydawniczej, bo to już ich drugie solidne wydawnictwo w ciągu ostatnich trzech lat.

Ostatnio wydane single zespołu Lost in You przypomniały mi o zespole, który kiedyś mogłem słuchać na okrągło. To oczywiście poprzednia kapela Kulavika - Carrion. I choć uwielniam zarówno anty-religijny El Meddah jak i nagrany już z Hansem za mikrofonem, bardziej osobiste Dla Idei to jednak zaangażowana społecznie Sarita pozostaje dla mnie numerem jeden w ich dyskografii. W tym tygodniu najczęściej grała u mnie kompozycja, która jak żadna inna idealnie opisuje problem uzależnienia od alkoholu. Mowa oczywiście o utworze Absinth. Polecam, jeżeli lubicie mocne hard-rockowe granie z dużą dawką elektroniki.

Z drugiej strony macie dziś na playliście też trochę "brudnego" rock'n'rolla w wykonaniu kapeli dość przewrotnie nazwanej Eagles of Death Metal. Lata temu, jeszcze w czsach liceum mocno jarałem się ich płytą Death by Sexy a zwłaszcza teledyskiem do I Want You So Hard (Boys Bad News). Postanowiłem więc wskrzesić w sobie trochę tego ognia i cóż, efekt jest taki, że teraz mój 6-letni syn chodzi po domu i powtarza "boys bad news!". 

Trochę amerykańskiego feelingu i "brudu" czuć w muzyce polskiej grupy Yardburn, która miesiąc temu wydała swój debiutancki album pt. Junk. Ja sięgnąłem po niego z pewnym opóźnieniem ale lepiej późno niż wcale. Mamy tu bowiem mieszaninę punku, stonera i americany, co fajnie słychać w takich  kawałkach jak Rodeo czy Yardburn. Jeśli szukacie czegoś nowego a nuty zapożyczone z country&western zamiast razić, rozpalają Wasz apetyt to Yardburn aż prosi się o uwagę.

A co powiecie na połączenie artpopu, psychodelii i doom rocka jakim raczy nas australijski Turtle Skull? Na Being Here, swoim drugim albumie ta pochodząca z Antypodów grupa nie ogranicza niczym swojej kreatywności, gwarantując nam mnóstwo skrajnych nieraz emocji, transowych tripów i przebojowych melodii, z którym najczęściej zdarza mi się nucić tę z refrenu Into the Sun. Ciekaw jestem, czy Wam też się spodoba.

Zupełnie inne oblicze muzyki gitarowej prezentują muzycy spod szandaru rocka progresywnego. Jak już wielokrotnie pisałem, szczególnie bliski jest mi nurt neo-proga, skupiający zespoły debiutujące w latach 80-ych i później, stawiający na rozbudowane ale jednak melodyjne i bardziej refleksyjne kompozycje. Dziś mam dla Was aż trzech wykonawców tworzących w tym stylu. Po pierwsze domknąłem sobie dyskografię kanadyjskiego Huis, sięgając po wydany rok temu In the Face of the Unknown. Jak pewnie pamiętacie trafił on do mojej zeszłorocznej topki i nadal wracam do niego z przyjemnością. Z niecierpliwością czekałem też na nowy album norweskiego Magic Pie. Już zapowiadające Maestro single były bardzo obiecujące ale po premierze najbardziej w pamięc zapadł mi balladowy By the smokers pole, w którym gitary pięknie uzupełniają się z dyskretnymi klawiszami. Kolejny zespół wpadł mi w ucho dość przypadkiem, podlinkowany na grupie RMP z komentarzem "śliczne, nowe neonutki" i flagą Kanady. Cóż, nie mogłem tego przegapić i tak trafiłem w świat malowany dźwiękami przez zespół bySomethingELSE a są to dźwięki naprawdę urocze i nastrojowe. Po prostu idealna muzyka by się wyciszyć i ukoić zszargane nerwy. 

Jeśli mówimy o muzyce refleksyjnej i wyciszającej to nie sposób nie wspomnieć o Poświatach folkowego projektu Ols, choć Matka krew, której najczęściej w tym tygodniu słuchałem zamiast koić budzi raczej pewien niepokój. I w tym kryje się właśnie cała magia tego utworu. Zdecydowanie nie jest to utwór na Dzień Matki (ale na długi wieczór przy świecy i lampce wina już jak najbardziej tak).

Cały czas piszę o rocku, może już czas przejść do metalu? OK, więc zróbmy to z przytupem bo właśnie tak wyglądała premiera nowej EP-ki Wija. Nikt nie spodziewał się tego, co znajdziemy na Bluzgu. Mnie się jednak taka hard-corowo/blackrockowa stylizacja podoba choć trochę tęsknię za czystym śpiewem Tui. Jednak rozp**ol jaki niosą w sobie numery pokroju Cała wstecz czy Śmierć jest nie w humorze pozwala mi tę tęsknotę wsadzić "z powrotem do...".

Dwa tygodnie temu poznaliśmy laureatów tegorocznej edycji plebiscytu Wirtualne Gęśle. Mój faworyt, Pogorzelisko folk-metalowego zespołu Velesar zajął w nim drugie miejsce, ustępując tylko wspólnemu dziełu Kapeli ze Wsi Warszawa i Bassałyków. Z tej okazji postanowiłem odświeżyć sobie Pogorzelisko i stąd na playliście znalazły się moje dwa ulubione utwory z płyty - Kamienny Tron (Vol.2) i Czas Sabatu, łączące elementy folkowe z bardzo maidenowskim heavy metalem. 

Nieco szybciej niż Velesar grają Włosi z Trick or Treat na swojej ósmej płycie. Ghosted pełna jest klasycznych power metalowych galopad takich jak choćby Evil Dead Never Sleep czy wzbogacona o szantowe wstawki i głos kapitana Bowesa Return to the Monkey Island. Polecam każdemu miłośnikowi klasycznego, helloweenowego powera.

Drugi tydzień z rzędu wracam sobie do konkretnej piosenki niemieckiego Freedom Call. W tym padło na Paladin z wydanego w 2014 roku albumu Beyond. Był to krążek, na którym FC wrócił do bardziej symfonicznego fantasy-powera co widać między innymi właśnie w epickim refrenie rzeczonego utworu. Stand tall and believe in the light of the day... aż chce się nucić w kółko.

Jeżeli lubicie natomiast miks powera i metalu progresywnego nie możecie przegapić albumu The Time of the Dragon amerykańskiej kapeli Echosoul. Muzycy od roku przygotowywali nas na premierę swojego drugiego krążka, wypuszczając po drodze kilka ciekawych singli. Jednym z nich było Die Demon Die, które aktualnie uważam za najlepszy numer na płycie. 

Mamy też przedstawiciela sceny goteborskiej melodyjnego death metalu - In Flames i mój ulubiony utwór tej kapeli - Cloud Connected, pochodzący z kontrowersyjnego ale chyba najbardziej znanego albumu Reroute to Remain.

Rok 2025 należy jak dotąd zdecydowanie do Johna Yellanda. Pod koniec marca jego Judicator wydał album Concord, będący jak dotąd najlepszą tegoroczną płytą power metalową (sorry Tobi, nie tym razem) a już miesiąc później zaatakował nas epickim, inspirowanym "lochami i smokami" doom metalem jaki serwuje nam Behölder na swym debiucie zatytułowanym In the Temple of the Tyrant. Utwory z obu tych wydawnict znajdziecie oczywiście na playliście. 

Doom niejedną ma twarz. Ostatnie lata to zdecydowana dominacja stoner/doomu. U mnie też ten podgatunek pojawia się dość regularnie. Tym razem prócz kosmiczno-bagiennego Froglorda (epickie Emergence of the Toad) dużo czasu spędziłem przy nowym albumie Crystal Spiders. Metanoia to już trzecia płyta tego amerykańskiego tria i tak ja pozostałem pełna jest psychodelicznego klimatu, przesterowanych, fuzzujących gitar i jakże sugestywnego głosu Brenny Leath

Nieco inaczej rzecz się ma z klasycznym gothic/death/doomem. Przez lata moje zainteresowania w tym temacie ograniczały sie do kilku "głównych graczy" a ciężko mi było trafić na coś nowego. Ten rok jednak zaowocował już drugim (po Angellore) odkryciem. Jest nim brytyjsko-hiszpańska Opia, która na swoim debiucie - I Welcome Thee, Eternal Sleep łączy gotycką melancholię i doomowe cierpienie z brutalnością typową dla death czy black metalu. Klasyczny podział na czysty damski wokal i męski growl sprawdza się bardzo dobrze i jeszcze bardziej pogłębia tę atmosferę smutku. Podsumowując jest to naprawdę przejmująco piękna muzyka, którą pokochają fani wspomnianego powyżej Angellore czy dość często goszczącego u mnie ostatnio Red Moon Architect. 

Na koniec zostawiłem sobie najbardziej ekstremalnego wykonawcę. Jest to Vehemence, czyli właśnie ten francuski epic black metal, o którym wspomniałem na wstępie. Jak pewnie wiecie po black metal sięgam nieczęsto (ostatnio nasze polskie Zmarłym) ale gdy już się to dzieje to zwykle nie jest to taki zwyczajny bleczur. I tu jest tak samo, gdyż muzykę tej grupy najlepiej opisać jako połączenie melodyjnego blacka z chanson de geste. Zaiste, mamy tu trochę starodawnej muzyki dworskiej, odpowiednie do epoki instrumentarium i teksty (po francusku - czuwaj Strefa rokendrola wolna od angola!) nawiązujące do średniowiecznych sag czy wątków fantastycznych. Jest to muzyka, która wciąga już od pierwszych dźwięków i stąd właśnie na dzisiejszej playliście możecie usłyszeć De feu et d'acier - kawałek otwierający Ordalies, trzecią płytę francuskiego trio. Dzięki Jakubie za polecenie!

Ależ to był ciekawy i różnorodny tydzień. Zwróćcie uwagę, że na playliście (link poniżej) zawierającej 30 utworów jest aż 23 wykonawców! Mam nadzieje, że tym bardziej jej odsłuch będzie dla Was czymś niezwykle przyjemnym i wciągającym. Niezmiennie czekam też na Wasze podsumowania, czy i u Was trafiło się aż tylu artystów? Zaskoczcie mnie!

piątek, 23 maja 2025

Herbie Langhans - Playlista Tematyczna

 


Dwa dni temu swoje 50-e urodziny obchodził niezwykle utalentowany niemiecki wokalista Herbie Langhans. Z tej okazji, a także biorąc pod uwagę, że jego głos słyszymy w wielu bardzo lubianych przeze mnie zespołach, dzisiejszy artykuł postanowiłem właśnie poświęcić jemu. Na początek, już tradycyjnie, krótka notka biograficzna.

Herbie Langhans urodził się 21 maja 1975 roku w mieście Gifhorn w Dolnej Saksonii. Muzyką interesował się już od dziecka. Mając 14 lat dołączył w roli gitarzysty rytmicznego do zespołu The Preachers, działającego w Wolfsburgu. W 1990 roku nagrał z nimi swój pierwszy długogrający album. Dwa lata później zespół zmienił nazwę na Seventh Avenue a Herbie zadebiutował w roli wokalisty. W latach 1995-2012 wydali wspólnie 6 albumów studyjnych, niestety zespół zawiesił działalność. Na szczęście od kilku lat działa złożona z byłych członków wspomnianej wyżej kapeli grupa Radiant obracająca się w klimatach melodyjnego metalu/hard rocka.

W 2005 roku Herbie dołączył do power metalowego zespołu Sinbreed (wtedy jeszcze pod nazwą Neoshine), założonego m.in. przez perkusistę Blind Guardian - Frederika Ehmke. Nagrał z nimi trzy płyty, z czego druga - Shadows - była moim pierwszym spotkaniem z artystą i do dziś pozostaje jednym z ulubionych power metalowych albumów drugiej dekady XXI wieku. 

W 2010 roku został członkiem prog-metalowego Beyond the Bridge, którego debiut, wydany dwa lata później The Old Man and the Spirit zdobył uznanie prasy i słuchaczy. Niestety nagła śmierć klawiszowca Simona Oberendera postawiła przyszłość zespołu pod znakiem zapytania. Mimo deklaracji o chęci dalszego grania grupa aktualnie jest w zawieszeniu.

W 2015 roku Tobias Sammet zaprosił Herbiego do udziału w nagraniach nowego albumu Avantasii, zatytułowanego Ghostlights. Wystąpili razem w utworze Draconian Love, w którym zamiast swojego charakterystycznego zachrypłego falsetu, Herbie śpiewa wręcz aksamitnie. Powiem Wam, że gdybym nie spojrzał w creditsy, nigdy bym nie zgadł że to nasz dzisiejszy bohater. Do współpracy z Sammetem powrócił po kilku latach i dziś jest jednym z etatowych członków koncertowego cyrku Avantasii.

W latach 2017-20 zastępował Davida Readmana w roli wokalisty heavy/power/hard rockowego zespołu Voodoo Circle. Jego głos możemy usłyszeć na pochodzącej z 2018 roku płycie Raised on Rock.

Wszystkich tęskniących za Sinbreedem z Langhansem za mikrofonem na pewno ucieszył jego angaż do szwedzkiego zespołu The Lightbringer of Sweden. Oba wydane do tej pory albumy (a w drodze już trzeci) to wysokiej jakości, szybki i drapieżny power metal.

Dużym wydarzeniem na power metalowej scenie było też ogłoszenie Herbiego Langhansa nowym wokalistą greckiego Firewind. Z ekipą dowodzoną przez znanego gitarzystę Gusa G. wokalista współpracuje po dziś dzień a wspólnie mają na koncie już dwa albumy studyjne - Firewind i Stand United.

Oprócz wspomnianych powyżej kapel, Herbie jest również wokalistą power metalowego Sonic Haven i Ryffhuntr, będącego coverbandem grającym przeboje z lat 80-ych.

Jak to bywa w przypadku większości artystów, którym poświęcam osobne wpisy, także i Herbie Langhans ma na koncie wiele występów gościnnych. Z irańskim Whispers in Crimson nagrał nawet cały album - Suicide in B Minor. Warto zapamiętać tę nazwę (choć grupa prawdopodobnie zawiesiła swoją działalność), gdyż jest to chyba jeden z niewielu, jak nie jedyny, prog/power metalowy zespół z tego kraju.

Bardzo często wokalista angażuje się w power metalowe opery. Poza najbardziej znaną, wspomnianą już wyżej Avantasią, warto wymienić uwielbianą przeze mnie Marius Danielsen's Legend of Valley Doom czy projekt holenderskiego klawiszowca, Gideona Ricardo - Woods of Wonders, gdzie na jednej płycie zebrana jest cała śmietanka europejskiego power metalu (i nie tylko).

Podsumowując, Herbie Langhans to niezwykle utalentowany i ceniony wokalista. Zachęcam do zapoznania się z sylwetką artysty jak i współtworzoną przez niego muzyką. Do artykułu jak zwykle dołączam playlistę, na której znajdziecie wszystkie gościnne występy wokalisty a także subiektywnie wybrane, najlepsze utwory zespołów, z którymi współpracuje lub kiedyś współpracował. Dla fanów hard rocka, power/heavy i symfonicznego metalu powinna to być nie lada gratka. Link poniżej a ja życzę udanego weekendu!

Playlista: The Best of Herbie Langhans


 

poniedziałek, 19 maja 2025

12.05-18.05.2025

 


"On przywróci równowagę Mocy... te słowa, wypowiedziane przez umierającego Qui Gona pochodziły z przepowiedni, którą większość Jedi rozumiała bardzo opacznie. Anakin rzeczywiście przywrócił równowagę, która przez setki lat była mocno przechylona w kierunku Jasnej Strony. Na końcu Zemsty Sithów w Galaktyce pozostało już tylko dwóch Jedi i dwóch Sithów. Równowaga idealna. Czemu nawiązuję do Gwiezdnych Wojen na wstępie do dzisiejszego podsumowania? Ano dlatego, że po tygodniu power/aor-owym i następującym po nim doom/progowym w końcu przyszedł taki czas, gdy te wszystkie inspiracje osiągnęły względną równowagę. Zobaczcie sami.

Znów po krótkiej przerwie najczęście słuchanym zespołem zostało włoskie Trick or Treat. Ghosted, ósma płyta włoskich power metalowców to szybki, melodyjny i bardzo przyjemny kawał muzyki. Alessandro Conti po raz kolejny dodaję sczyptę swojej wokalnej magii do przebojowych melodii poświęconych postaciom z horrorów i gier komputerowych, wspierany przez grono utalentowanych gości jak Christopher Bowes w Return to the Monkey Island czy Adrianne Cowan w Bloodmoon. Najlepszym utworem na płycie jest jednak ten, w którym Ale śpiewa solo, wchodząc w refrenie w naprawdę wysokie rejestry - Evil Dead Never Sleep. Wszystkie trzy znajdziecie na dzisiejszej playliscie.

Po raz kolejny zwracam też Waszą uwagę na inny włoski zespół, grający miks power i folk metalu Elvenking. Otwierający najnowszy album utwór Season of the Owl ma w sobie coś, co sprawia, że nawet przy 30-40 odsłuchu wciąga tak samo mocno.

Pozostając jeszcze na chwilę przy power metalu pozwoliłem sobie ostatnio na krotką podróż w czasie do 2010 roku. W tym roku bowiem Freedom Call nagrał album Legend of the Shadowking, nieco bardziej epicki i mroczny niż klasyczne dzieła niemieckich "happy metalowców". Ten krażek to kopalnia świetnych kompozycji, z których tym razem najbardziej wzięło mnie na nieco apokaliptyczny choć jednocześnie pełen nadziei, rozpędzony Remember!

Często piszę tu zarówno o kapelach power jak i doom metalowych. A czy zdarzają się jakieś hybrydy gatunkowe? Otóż tak, i to nawet niemało, zwłaszcza w amerykańskiej szkole powera. Niecały miesiąc temu swój debiut płytowy zaliczył pochodzący z Philadelphi zespół Beholder, w którym za mikrofonem stanął John Yelland, lider wielokrotnie wspominanego u mnie w tym roku Judicatora. Ich muzyka to epicki doom metal z mocnym powerowym pierwiastkiem. Muzyka jest dość ciężka, utrzymana przeważnie w marszowych tempach z podniosłymi, łatwo wpadającymi w ucho melodiami. Sam John ze swojego gardła wyciąga zdecydowanie bardziej agresywne partie, co tylko dodaje klimatu takim numerom jak  Dungeon Crawl, A Pale Blood Sky czy Into the Underdark

Mariaż z power metalem swego czasu zarzucano szwedzkim weteranom gatunku z Candlemass, którzy w tym roku świętują 40-lecie działalności. Z tej okazji jak już pewnie wiecie wydali ep-kę Black Star, która dość często gości w moich głośnikach, głównie za sprawą dwóch autorskich numerów - tytułowego i instrumentalnego Corridors of Chaos.

Wielbicielom bardziej gruzowo-kamieniarskiej odmiany doom metalu polecam transowy, żabi okultyzm serwowany nam na najnowszym krążku Froglorda i stoner/sludge'owe lamenty potępionych dusz, które znajdziecie na trzecim albumie szwedzkiego Cavern Deep. Ich ciężar i melnacholia naprawdę potrafi przytłoczyć a na zaskakująco deszczowe i ponure majowe dni stanowi najlepszy możliwy soundtrack.

Natomiast w kategorii doom metal ale bardzo nieoczywisty polecam włoską Messę z Void Meridian, kapitalnym otwarciem świetnego albumu jakim jest The Spin oraz kapelę, którą już teraz mogę nazwać twórcą jednego z murowanych kandydatów do tytułu album roku. Mowa oczywiście o Avatarium i Between You, God, the Devil and the Dead, pełny psychodelii, bluesa, starego hard rocka i tradycyjnego doom metalu. A wśród tego wszystkiego Lovers Give a Kingdom to Each Other, aktualnie moja ulubiona tegoroczna piosenka.

Dziwnym tworem na polskiej scenie rocko-metalowej jest bez wątpienia Wij. Trio dowodzone przez charyzmatyczną Tuję Szmaragd przez kilka ostatnich lat wyrobiło sobie swój jakże unikalny styl, łączący hard rocka z proto i doom metalem. Tymczasem, 15 maja bieżącego roku Wij totalnie bez ostrzeżenia wydał nową EP-kę, pełną agresywnego, szalonego hc/black punka. Czy to jednorazowy eksperyment, czy zwiastun nowego otwarcia w dziejach grupy nie mam pojęcia. Ale brzmi to kapitalnie a teksty nie dość, że poetyckie i błyskotliwe jak zawsze to wykrzyczane (wręcz wygrowlowane) biją prosto po mordzie. Jeśli ktoś zapyta mnie kiedyś, jak przetłumaczyć na polski deathcorowe blegh odpowiem mu - Bluzg.

Po tak mocnym akcencie pora na chwilę wyciszenia. Tę zapewnia mi ostatnio trzeci longplay projektu Ols zatytułowany Poświaty. Eteryczna, czerpiąca zarówno z folku jak i darkwave'a muzyka jest jak promień śwaitła prześwitujący przez ciemne liście w samym środku gęstego lasu. Można odetchnąć od tego całego pędu i problemów świata, wyciszyć się ale w tym wszystkim jest też nuta niepokoju i niepewności, przed którą nie ma ucieczki. Można jedynie podzielić się nimi z innymi i właśnie w tym upatruję terapeutycznego aspektu muzyki tworzonej przez artystkę.

Pozostając przy bardziej refleksyjnej muzyce, w dalszym ciągu trwa moja wędrówka przez dyskografię kanadyjskiego Huis. Tym razem sięgnąłem po najsłabiej mi do tej pory znaną płytę numer 2 - Neither in Heaven. Po spędzonym z nią kilku dniach dziwię się, czemu była tak pomijana bo to kolejna neo-progowa perełka, urzekająca tak w warstwie lirycznej jak i muzycznej. Na dzisiejszją playlistę wrzucam najpiękniejszy utwór - Even Angels Sometimes Fall ale zapewniam, że jest to tylko primus inter pares.

W metalu symfonicznym natomiast mamy triumwirat. Najczęściej sięgałem po Therion, Haggard i Epicę. Kilka słów więcej chciałbym napisać o tym pierwszym zespole a w zasadzie o płycie Lemuria, wydanej w 2004 roku wspólnie z Sirius B. Otóż, w kilku utworach możemy na wokalu usłyszeć Piotra Wawrzeniuka, który w latach 92-06 współpracował z zespołem również w roli perkusisty. To on wyśpiewuje epicki refren w utworze tytułowym jak i prowadzi główny wątek w rytmicznym, bardzo hard-rockowym The Dreams of Swedenborg a są to moje absolutnie ulubione utwory z absolutnie ulubionego albumu szwedzkiej "bestii".

And last but not least - drugi z najcześciej słuchanych przeze mnie w tym tygodniu zespołów a zarazem jedyny przedstawiciel AOR - kanadyjski Harem Scarem i płyta Chasing Euphoria. Przyznam się, że po pierwszych odsłuchach promujących album singlii nie czułem w sobie jakiejś wielkiej nomen omen euforii. Ta przyszła jednak z czasem i takimi numerami jak In A Bad Way, Gotta Keep Your Head Up, A Falling Knife czy zamykające tracklistę Wasted Years. To kolejny przykład świetnej płyty, którą promowały solidne ale jednak nie wybitne kompozycje. I przestroga dla nas, by jednak w dobie streamingów, playlist (autoronia) słuchać płyt od deski do deski.

Rzekłem. A teraz pytanie do Was, jaka muzyka najczęściej umilała Wam ten dość deszczowy tydzień i z jakimi zespołami planujecie spędzić kolejne siedem dni? A jeśli lubicie playlisty (jako punkt wyjścia do eksploracji całych płyt czy nawet dyskografii) to pod artykułem znajdziecie odpowiednie łącze. Miłego tygodnia i dużo pogody nie tylko ducha!

piątek, 16 maja 2025

Cobras & Vipers - Playlista Tematyczna

 

Czy ktoś z Was zastanawiał się kto będzie bohaterem kolejnego artykułu z mojej "zwierzęcej" serii? Już spieszę z odpowiedzią. Mieliśmy już przedstawicieli ssaków, płazów i mięczaków, czas więc skupić się na kolejnej gromadzie, tym razem gadach. A jakie inne gady (poza dinozaurami) oczywiście wzbudzają tyle emocji co węże? Quetzalcoatl. Jormungand, Apophis... Długo by wymieniać wszystkich bogów, którzy przyjmowali wężowe postaci. Wśród rockowych i metalowych muzyków zwierzęta te również cieszą się sporą popularnością, nic więc dziwnego że znajdziemy ich w nazwie niejednej kapeli. Dziś skupimy się na dwóch konkretnych gatunkach - kobrach i żmijach. A oto sylwetki ośmiu interesujących zespołów, które w nazwie mają właśnie słowo "cobra" bądź "viper".

1. King Kobra - amerykański zespół heavy/glam metalowy, najbardziej znany z hitu Iron Eagle (Never Say Die) nagranego na potrzeby filmu o tym samym tytule. Przez lata skład zespołu zmieniał się wielokrotnie ale nie miało to większego wpływu na jakość muzyki, która tak w latach 80-ych jak i 20-ych XXI wieku jest zarówno melodyjna i przebojowa jak i soczyście gitarowa

2. Crystal Viper - jeden z naszych hitów eksportowych i aktualnie chyba najlepsza rodzima kapela obracająca się w estetyce heavy/power metalowej. Charakterystyczna chrypa świetnej Marty Gabriel, szybkie i zadziorne numery i osadzone w literaturze sci-fi, horror, fantasy teksty spodobają się każdemu miłośnikowi klasycznego grania w stylu Accept, Helloween czy Running Wild.

3. Year of the Cobra - psychodeliczno/stonerowo doom metalowy duet złożony ze śpiewającej basistki i perkusistki. Niech Was jednak nie zwiedzie ten instrumentalny minimalizm, Państwo Barrysmith potrafią z niego wycisnąć mnóstwo przejmująco pięknej i melancholijnej muzyki, którą znajdziecie m.in. na trzech dotychczas wydanych albumach studyjnych, z czego ostatni, zatytułowany po prostu Year of the Cobra jest jednym z moich ulubionych krążków pierwszej połowy tego roku

4. Deadly Vipers - fuzz/desert rockowy kwartet z południa Francji. W ich muzyce czuć wręcz namacalnie duszne, gorące wiatry smagające suche i piaszczyste zbocza pirenejskich szczytów.

5. Cobra Spell - hard-rockowo/metalowa bestia założona w 2019 roku w Holandii przez byłą gitarzystkę m.in. Burning Witches i Crypta - Sonię Anubis. Aktualnie dziewczyny (i jeden rodzynek w postaci gitarzysty Adriego Funeraillesa) rezydują w Hiszpanii skąd wysyłają w świat drapieżne i przebojowe dźwięki pełne tekstów o miłości, seksie, buncie i pożądaniu. Jest ogień!

6. Viper - legenda brazylijskiego metalu, działająca z przerwami od 1985 roku, jeden z pierwszych w Ameryce Południowej zespołów speed/power metalowych. To właśnie tu swoje pierwsze kroki w muzycznym biznesie stawiał nieodżałowany Andre Matos, znany wszystkim jako pierwszy wokalista Angry. Jego głos możemy usłyszeć na dwóch pierwszych płytach kapeli

7. Kobra and the Lotus - kanadyjski zespół heavy metalowy dowodzony przez utalentowaną wokalistkę i autorkę muzyki Kobrę Paige, ogłoszony w 2012 roku na gali Metal Hammera jednym z najlepszych młodych zespołów heavy metalowych. Na koncie mają sześć dobrze przyjętych przez słuchaczy i krytyków albumów, aktualnie jednak liderka kapeli skupia się na karierze solowej, wydając w 2024 roku swój debiutancki krążek Like No Other

8. Viperwitch - post apokaliptyczny oldschoolowy heavy metal rodem prosto Denver w stanie Colorado. Szybkie, surowe kawałki, dynamiczne wokalne duety Danici "Lynx the Hunter" Minor i Devina Reicha przeplatane instrumentalnymi przerywnikami to znak rozpoznawczy ich debiutanckiego concept albumu pt. Witch Hunt - Road to Vengeance.

Jak patrzę na sylwetki tych ośmiu wykonawców dopiero teraz uderzyła mnie przewaga kobiet za mikrofonem. Cóż, w języku polskim tak kobra jak i żmija są rodzaju żeńskiego, może to jakaś koincydencja? Abstrachując już od płci wokalistów, najważniejsze są i tak emocje, które dana muzyka w nas wzbudza i tu mam nadzieję, że odsłuch przygotowanej przeze mnie playlisty będzie źródłem wielu mocnych i niezapomnianych wrażeń. Dajcie też znać, który z wyżej wymienionych zespołów jest Wam najbliższy i dlaczego?

Z wężowym pozdrowieniem!

Playlista: Cobras&Vipers

poniedziałek, 12 maja 2025

05.05-11.05.2025

 


W jednym z podręczników do psychiatrii można przeczytać, że afekt jest jak pogoda a nastrój jak klimat. Można to chyba także podciągnąć pod gusta muzyczne. Jeszcze dwa tygodnie temu pisałem, że słucham bardziej "słonecznej i pogodnej" muzyki. Minęło 14 dni a moje muzyczne niebo się zachmurzyło, sposępniało i gdzieniegdzie tylko przymglony blask refleksyjnie muska moją twarz. Jak przekłada się to na podsumowanie tygodnia, zaraz się przekonacie.

Za to zachmurzenie odpowiada przede wszystkim Froglord za sprawą swojej nowej płyty pt. Metamorphosis. Jest to krążek, z którym wiązałem duże nadzieje i w żadnym calu się nie zawiodłem. Gęste i duszne dźwięki, pełne ciekawych i odważnych efektów (harmonijka w Herman, odgłosy przyrody na końcu Emergence of the Toad) wciągają w swój świat niczym bagno (również świetny The Swamp) nieostrożnego podróżnika. I choć ten cały "płazi sztafaż" może komuś wydać się cringe'owy, z minuty na minutę pragniesz pogrążyć się w nim jeszcze i jeszcze głębiej. Także moi drodzy, na okładce Metamorphosis (jak i poprzednich krażków zespołu) powinno pojawić się ostrzeżenie - produkt silnie uzależniający!

Doom metal w różnych odcieniach pojawia się na dzisiejszej playliście niejeden raz. Legenda epickiego doom metalu, szwedzki Candlemass swoje 40-e urodziny postanowiła uczcić okolicznościową EP-ką. Na Black Star mamy 4 utwory, z czego dwa to nowe kompozycje a dwa to covery innych mistrzów gatunku. Może trochę i mało ale broni się jakością. Covery coverami ale bardzo spodobały mi się nowe kawałki - znany już z singla utwór tytułowy i instrumentalny Corridors of Chaos. Często goszczą w moich głośnikach i nie ma póki co widoków, by się to miało zmienić. A jakie są Wasze odczucia na temat tego minialbumu?

Ich rodacy z Cavern Deep w ten piątek również opublikowali nowy album. Na Bodiless (Pt. III) mamy jednak bardziej psychodeliczne podejście do doom metalu, momentami zbliżone do tego znanego choćby z płyt Ahab, choć w znacznie bardziej kompaktowej wersji. Po kilku pierwszych odsłuchach szczególnie zapadł mi w pamięć utwór tytułowy ale pozostałe pięć kompozycji to również "gruz prima sort". Polecam!

Teraz dwoje przedstawicieli atmosferycznego doom metalu bo tak chyba najlepiej określić muzykę prezentowaną przez fiński Red Moon Architect i francuskie Angellore. W przypadku pierwszej kapeli po krótkiej przerwie znów nurzam się w ich najnowszym krążku - October Decay, głównie za sprawą majestatycznego, aż 12-minutowego Decay of Emotions, który wbrew swojej nazwie aż kipi od intensywnych, mrocznych emocji. Co ciekawe, przy pierwszym podejściu do albumu, utwór ten jakoś przeszedł mi bokiem i dopiero teraz odkrywam pełnię zawartego w nim piękna. Angellore również opiera się na tzw systemie pięknej i bestii (czysty śpiew kobiecy i męski growling) i mieszance gothic, death i doom metalu i zamiłowaniu do dłuższych form. Na dzisiejsza playlistę trafił 10-minutowy Still Glowing Ashes, w którym te wszystkie elementy współgrają niemal idealnie tworząc melancholijną, romantyczną całość.

Romantyczność i melancholia to też cechy, którymi można określić muzykę projektu Ols, za którym stoi Anna Maria Olchawa. Poświaty to już trzeci album tej utalentowanej artystki, która w swej twórczości łączy ze sobą różne gatunki, od neo i dark-folku po atmosferyczny post-black metal. Bardzo ważną rolę odgrywaja również poetyckie teksty jak choćby ten z neo-folkowego proch kość liść - mojego absolutnie ulubionego utworu z tej płyty.

Pozostając w refleksyjnych klimatach, choć już bardziej rockowych niż metalowych słów kilka o Love, siedemnastym albumie szwedzkich weteranów progresywnego grania z The Flower Kings. Już tydzień temu pisałem, że to muzyka stworzona do kontemplacji i zdania nie zmieniam. Bogato zaaranżowane, miejscami jazzujące, innym razem ostrzejsze utwory, rozbudowane ale nie ponad potrzebę, korzystające również z dość szerokiego isntrumentarium, spuentowane wokalnym duetem Roine Stolta i Hasse Froberga. Takie muzyczne kolaże to ja rozumiem.

Kontynuuję również podróż przez dyskografię kanadyjskiego Huis, trochę niedocenianego a zdolnego zespołu grającego rock neoprogresywny. Po debiutanckim Despire Guardian Angel przeskoczyłem do płyty numer trzy - wydanej w 2019 roku Abandoned. Mamy tu dziewięć leniwie toczących się, refleksyjnych kawałków wśród których wybijają się na pewno pełen optymizmu We Are Not Alone i bardzo gitarowy, dość ostry jak na standardy zespołu The Giant Awakens. Cała płyta trwa ponad 70 minut ale jest tak umiejętnie zbalansowana, że czas ten mija bardzo szybko i niezwykle przyjemnie. 

Ostatnie kilka tygodni dość często gościła u mnie symfoniczna odmiana metalu, pewnie pamietacie wzmianki o Katrze, Epice czy Visionatice. Ta tendencja się utrzymała choć zmienili się główni aktorzy. Tym razem byli nimi Therion i Haggard. Pierwsi to absolutni twórcy gatunku mający na koncie kilkanaście dobrze przyjętych albumów. Spośród nich jednak najmocniej uwielbiam i najczęściej wracam do Lemurii, za jej eklektyczność, przebojowość ale i atmosferę tajemnicy. Drugi zespół to już niemalże mini orkiestra, liczy bowiem sobie ponad dwudziestu członków. Muzycznie mamy tu mieszankę stylów i gatunków, dosłuchując się nawet w jednym utworze elementów tak chamber folku jak i death metalu. Moim ulubionym albumem tej niemieckiej orkiestry jest, jak na razie ostatni a minęło już 17(!) lat Tales of Ithiria, z którego pochodzą epicki Chapter I i piękna aranżacja synth popowego przeboju Hijo de la luna, pierwotnie wykonywanego przez hiszpański zespół Mecano.

Trochę słabiej było z power metalem, gdyż tylko włoski Elvenking z otwierającym ich najnowszą płytę utworem Season of the Owl przebił się na dzisiejszą playlistę. Polecam, jeśli lubicie klimaty fantasy i mieszankę folku z powerem.

Coraz bardziej natomiast podoba mi się nowy krążek kanadyjskiego Harem Scarem. Chasing Euphoria to solidna dawka melodyjnego hard rocka, przy ktorej dobrze bawić się będą tak miłośnicy hair metalu jak i koneserzy AOR-a. Na playliście znajdziecie aż 3 utwory, w tym przebojowy Gotta Keep Your Head Up, który dość niespodziewanie wyrasta na mój ulubiony numer z tej płyty. 

Inni przedstawiciele tego typu muzyki w dzisiejszym podsumowaniu to bardziej progresywny Ten z niezwykle charakterystycznym, aksamitnym wokalem Gary'ego Hughesa (Albion Born) i mroczny, satanistyczny, plugawy, przebojowy, teatralny (niepotrzebne skreślić) Ghost, którego reprezentuje chyba najbardziej dynamiczny utwór z nowej płyty - De Profundis Borealis.

Następnie ikona goteborskiej sceny - In Flames i ich najbardziej znany (i zarazem chyba najlepszy z tego bardziej komercyjnego okresu) album Reroute to Remain, na którym znajduje się jedna z moich ulubionych kompozycji zespołu, synth-metalowe Cloud Connected

Był melodeath, może czas na odrobinę thrashu? Metal Boomer w komentarzu do poprzedniego podsumowania przypomniał mi o albumie Reli XIV mojej ulubionej thrash-metalowej kapeli, nowojorskiego Overkill. W moim prywatnym rankingu plasuje się on gdzieś pośrodku, solidny ale jako całość nigdy mnie nie porywał. Zainspirowany odświeżyłem go sobie i uświadomiłem, że jednak ma kilka bardzo jasnych punktów, jak choćby mocno groove'owy Bats in the Belfry czy nomen omen, oldschoolowo hard-rockowy Oldskool.

Kolejny zespół, Propaghandii to znowu odkrycie ze strony Stoner & Co., gdzie ich najnowsza płyta At Peace trafiła do majowej topki. Zaciekawiony i nazwą i okładką wrzuciłem dodałem ten krążek do kolejki i jakie było moje zaskoczenie, gdy zamiast dusznego stonera dostałem lekko przybrudzony ale jednak rasowy, lewicujący punk rock. I to taki mocno zadziorny. Jak widać pozory mylą a ja takie pomyłki wręcz uwielbiam. 

I na koniec, jeszcze jeden gatunek z grona tych, które u mnie ostatnio rzadziej się pojawiają. Tym razem jest to psychobilly i podpatrzeni u Nadajnika Coffinshakers. Od lat w tym gatunku jakoś bliżej mi do zespołów z żeńskim wokalem ale panowie ze Szwecji swoją jakże klimatyczną mieszaniną country rocka, rockabilly i gotycko-horrorowej tematyki pomogli mi przełamać moje płciowe uprzedzenia. Tak przy okazji oznaczania kolejnego już dziś fanpeja naszła mnie pewna refleksja. Czuję, że parafrazując jednego z nas, my "mało bądź średnio-poczytni" blogerzy muzyczni tworzymy pewną charakterystyczną subkulturę ale każdy z nas ogarnia nieco inne spektrum muzyczne i dzięki temu możemy stale inspirować się i odkrywać dziesiątki wspaniałych aczkolwiek mało jeszcze znanych artystów. A wszystko z korzyścią dla naszego stale rosnącego grona czytelników.

Dobra, dość złotych myśli. Czas na muzykę. Wiecie gdzie znaleźć playlistę, życzę miłego odsłuchu i oczywiście zachęcam do dzielenia się swoimi podsumowaniami i poleceniami. 

Playlista: 11.05.2025

 

piątek, 9 maja 2025

Rockowe i Metalowe Liturgie Muzyczne - Playlista Tematyczna

 


Pomysł na ten artykuł chodził za mną już od dawna. Powoli gromadziłem pasujących do koncepcji artystów ale jakoś nigdy nie było odpowiedniego momentu na publikację. W końcu jednak ten dzień nadszedł, bo czy można sobie wyobrazić bardziej adekwatną chwilę niż konklawe i wybór nowego biskupa Rzymu? Tak więc macie przed sobą zestawienie 8 zespołów/projektów muzycznych, które łączą w sobie elementy kościelne i liturgiczne z różnymi odcieniami muzyki rockowo-metalowej. Te inspiracje widoczne są też nie tylko w warstwie dźwiękowej ale też wizualnej, gdyż muzycy występują w strojach wzorowanych na osobach duchownych różnych odłamów religii chrześcijańskiej, często przybierając też pochodzące z łaciny bądź greki przydomki. Wszystkich spodziewających się tu tzw. christian czy white metalu pragnę uspokoić - będzie plugawo, wyuzdanie i jak najbardziej obrazoburczo. A więc jak to mówią, Alleluja i do przodu!

Ghost - nie sposób nie rozpocząć tego zestawienia od światowego fenomenu jakim jest projekt Tobiasa Forge, wcielającego się w kolejne inkarnacji Papy Emeritusa (i pokrewnych), któremu towarzyszy grono Bezimiennych Ghuli. Otoczony aurą tajemniczości, misternie konstruujący swoje własne uniwersum zespół był swego czasu czymś niezwykle świeżym i szokującym i w tym właśnie upatrywałbym źródeł międzynarodowego sukcesu jaki udało im się odnieść. Ja osobiście ich poczynania śledzę już od premiery drugiego albumu, wydanego w 2013 roku Infestissumam i pomimo stopniowego łagodzenia brzmienia (tak, uważam, że swego czasu Ghost grał jednak metal) nadal potrafię znaleźć w tej muzyce coś pociągającego. Co prawda najnowszy album jako całość nie porwał ale, jak już pewnie wiecie z tygodniowych podsumowań, ma też swoje mocne strony

Dogma - jeżeli nazywamy Ghosta "satanistycznym Bon Jovi, to tu mamy do czynienia z równie heretycką odmianą Vixen. Jest to bowiem meksykański girl-band, którego członkinie występują w kostiumach demonicznych zakonnic. Gatunkowo dużo tu bombastycznego, melodyjnego hard rocka czy glam metalu, choć zdarzają się nawet niemalże powerowe galopady (świetny Made Her Mine). Z Ghostem łączy ich też ukrywanie swoich tożsamości pod maskami i pseudonimami a z kilkoma kolejnymi artystami na liście często obecne podteksty seksualne

Powerwolf - aktualnie jeden z najpopularniejszych zespołów power metalowych na świecie, choć ta popularność sprawiła, że rasowych powerowych kilerów na ostatnich płytach jest nieco mniej. Przez kilkanaście lat swojej działalności niemiecki zespół wypracował swój unikalny styl, łącząc melodyjne gitary i perkusyjne galopady z brzmieniem kościelnych organów (nagrywanych w autentycznym kościele), historie o wilkołakach i wampirach z tematyką religijną i, począwszy od klasycznego już bangera jakim jest Resurrection by Errection, seksualną. A wszystko to ubrane w liturgiczne szaty. Duzą zaletą kapeli są też emocjonujące wytępy na żywo. Kto jeszcze nie miał okazji zachęcam do wzięcia udziału w kolejnej metalowej mszy. Ja byłem dwukrotnie i z każdego koncertu mam świetne wspomnienia

Apostolica - drugi w tym zestawieniu power-metalowy zespół z kościelnymi organami, tym razem z Wloch. W warstwie muzycznej nie sposób uciec od mocnych inspiracji Powerwolfem (kościelne organy, chóralne zaśpiewy, przebojowość) ale warstwa tekstowa jest jednak bardziej poważna. Na swoich dwóch wydanych jak dotąd albumach Apostolica odwołuje się do losów Apostołów czy historii, tak Kościoła jak i powszechnej. Tożsamość muzyków natomiast jest ukryta za bogatymi, liturgicznymi szatami kapłanów, wiemy jednak, że w powstanie muzyki zaangażowany jest jeden z najbardziej pracowitych włoskich muzyków, znany m.in. z Temperance czy (ostatnio) Serenity Marco Pastorino (o którym artykuł tez mam w planach). A to już samo w sobie brzmi jak najlepszy znak jakości

Fvneral Fvkk - czego można się spodziewać, po tak brzmiącej nazwie zespołu? Na pewno nie epickiego doom metalu. Ale spokojnie, jeśli liczycie na herezje i wszeteczeństwa - dostaniecie je, bo powolnej, majestatycznej, liturgicznej muzyce towarzyszą teksty pełne bluźnierczych perwersji. Poor Sisters of Nazareth, Alone with the Cross, Chapel of Abuse... Czy mam wymieniać dalej? Jest to mieszanka, która prawdziwie wodzi na pokuszenie i angielski neologizm, na określenie euforycznej przyjemności płynącej ze słuchania muzyki - eargasm - jest tu jak najbardziej na miejscu. Niemieccy muzycy o zaczerpniętych z łaciny mianach na swym koncie mają jedną EP-kę i jedną płytę długogrającą, które gorąco polecam ale jednocześnie mocno wierzę, że płyta numer 2 gdzieś tam pomału powstaje

Ecclesia - czyli po grecku "kościół" - francuski zespół grający klasyczny heavy/doom metal. Kolejna ekipa występująca w szatach duchownych, tym razem w kolorze czerwonym i złotych maskach. Imiona muzyków również (z małymi wyjątkami) owiane są tajemnicą a tematyka utworów dotyczy m.in. polowań na czarownice, inkwizycji czy szeroko pojętej herezji. Ich drugi krążek, wydana rok temu Ecclesia Militans był dla mnie bardzo ciekawym odkryciem i od tamtej pory co jakiś czas wracam sobie do tej muzyki, do czego i Was zachęcam

Na koniec nasz polski, podlaski akcent. Od razu informuję, że pozwoliłem sobie nie oznaczać fanpejdżów tych arystów, bo choć wierze mocno w rolę dialogu ekumenicznego, schizma jaka powstała między panami Krysiukiem i Drabikowskim jest na tyle głęboka, że wolę nie ryzykować wybuchem na swoim, spokojnym jednak, fanpage'u jakiejś prawosławnej świętej wojny. Ale przejdźmy do sedna - Batushka w momencie powstania była czymś niezwykle oryginalnym, black metalu połączonego z prawosławną muzyką religijną chyba nikt wcześniej nie grał. Tak jednak jak mocno rozbłysła ich gwiazda, tak szybko przygasła na skutek waśni pomiędzy dwoma liderami zespołu. Przez długi czas mieliśmy dwie równoległe (a w zasadzie chyba i 72) różne Batushki, przez co poważny jednak projekt stał się internetowym memem. Konflikt rozstrzygnięto na drodze sądowej i aktualnie istnieje już tylko jedna Batushka (Drabushka) a zespół Bartłomieja Krysiuka zmienił nazwę na Patriarch. Muzycznie zbliżone do siebie, choć pewnie każdy z Was ma swoje zdanie na temat, która inkarnacja jest lepsza. Ja nie jestem psychofanem żadnej ale raz na jakiś czas lubię sobie posłuchać tak Bartushki jak i Drabushki.

Ok, miało być poważnie a na koniec zacząłem trochę śmieszkować. Także za grzechy bardzo żałuję a Wam, drodzy czytelnicy podrzucam playlistę z moimi ulubionymi utworami każdego z ośmiu wymienionych zespołów. Ciekaw też jestem Waszego zdania na temat łączenia muzyki sakralnej z rockiem czy metalem a także, jak zwykle, czekam na jakieś intrygujące polecajki. Ave!

Playlista: Rock & Metal Liturgies

poniedziałek, 5 maja 2025

28.04-04.05.2025

 


To już ostatni wieczór tego przedłużonego majowego weekendu a ja dopiero teraz mam chwilę czasu by przygotować muzyczne podsumowanie ostatniego tygodnia. Jak już się zdążyłem kilkukrotnie pochwalić, był to dla mnie tydzień intensywny. Podróże, muzea i odpoczynek od spraw dnia codziennego a wszystko przy dźwiękach ulubionej muzyki. 

Najważniejszą premierą tego weekendu było na pewno Metamorphosis brytyjskiego Froglorda. Zespół, który w naszym kraju (a przynajmniej wśród muzycznych blogerów) dorobił się już statusu kultowego nie zawodzi. Osiem zawartych na płycie utworów to kwintesencja stonera, sludge'u i doomu w tak charakterystycznym "żabim" sztafażu. Co więcej, widać że zespół nie zamyka się w swojej bagiennej bańce tylko wciąż włącza nowe inspiracje, takie jak choćby elektronika w Cryptids. Prócz tego utworu i drugiego singlowego Hermana moją uwagę najbardziej zwróciły The Swamp i Emergence of the Toad, pełne tłustego brzmienia i hipnotyzujących melodii. 

Nową płytę zaprezentowali też szwedzcy weterani rocka progresywnego z The Flower Kings. Love to kolejny krążek pełny bogato aranżowanych, przemyślanych kompozycji, raczej subtelnych niż ciężkich. Jest to muzyka do której nie będziemy machać głową tylko rozsiądziemy się wygodnie w fotelu by z pietyzmem analizować każdy nagrany dźwięk. Na playlistę trafiają dziś tylko singlowe utwory ale myślę że za tydzień, jak już właśnie sobie wszystko przeanalizuję, będzie ich więcej. 

Pora na kolejną nowość w mojej bibliotece, choć opisywany właśnie przeze mnie zespół ma już prawie 50 lat na karku. Po ostatniej audycji Epoki Żelaza zapowiedziałem, że zabieram Quartz na majówkę i słowa dotrzymałem. Tegoroczny album, legendy brytyjskiej sceny to kawał klasycznego heavy metalu, nagranego z pasją i wiernego tradycji nwobhm. Wstyd się przyznać, że nie znałem wcześniej tego zespołu. Dzięki Epoka Żelaza za to odkrycie a Wam, moi czytelnicy podrzucam dwa utwory z płyty Six, które polubiłem najbardziej.

Co dalej? Na przykład garść podszytego zimną falą post-apokaliptycznego black metalu, jakim na płycie Wielkie Zanikanie raczy nas Zmarłym. Mocną stroną zespołu są dekadenckie, miejscami surrealistyczne teksty. Pozwolę sobie zacytować bodajże najlepszą frazę pochodząca z utworu Sny o Lataniu: nie umiesz latać to chociaż się naucz pełzać z godnością...

Dużo grało u mnie też powera z miłośnikami horrorów i opowieści grozy z włoskiego Trick or Treat. Nową płyta tej kapeli zatytułowana Ghosted kryje w sobie niejednego rozpędzonego killera z Wbił Dead Never Sleeps na czele. Nie można też zapomnieć o śpiewanym z Christopherem Bowesem w duecie "pirackim" Return to the Monkey Island, który również dobrze mógłby się znaleźć na krążku sygnowanym nazwą Alestorm. I patrząc na ostatnie ich wydawnictwa byłby jednym z najlepszych. 

Pora na Gloryhammer z Linköping, jak ostatnio nazwano zespół Hans&Valter. Coś w tym jest, obie kapele bowiem grają melodyjny power metal osadzony w wymyślonym przez siebie świecie fantasy. W przypadku autorów Legend of the Oakensource więcej jest tu jednak elementów symfonicznych niż elektroniki a ten saksofon użyty pod koniec The Endless Night to mistrzostwo świata. 

Z racji mojej podróży do Francji do odtwarzacza wskoczyła na dłużej moja ulubiona francuska power metalowa kapela - pochodząca z Marsylii Galderia. Ich muzyka to połączenie melodyjności, elektroniki i elementów symfonicznych. Łatwo wpadających w ucho, nieraz niebezpiecznie aż przebojowych numerów można słuchać w nieskończoność. To właśnie dopadło mnie w tym tygodniu i stąd na playliście meldują się aż 4 pochodzące z różnych albumów piosenki.

Niemiecki Powerwolf to dziś gwiazda pierwszej wielkości, nie tylko na powerowym polu. Ja przeniosłem się jednak w czasie do początków ich kariery i drugiego krążka, legendarnego już Lupus Dei. Utwór tytułowy to moim zdaniem do dziś niedościgniony majstersztyk jeśli chodzi o klimat, melodię i cały ten wilczo-religijny sztafaż. A Wy co o nim sądzicie?

Listę power metalowych ekip zamyka Twilight Force z najlepszym utworem ze swojej the  debiutanckiej (i chyba jednak też najlepszej) płyty. Dorzućcie sobie do playlisty i wspólnie poczujmy The Power of the Ancient Force!

Symfoniczny metal z damskim wokalem dziś w wydaniu podwójnym - tym bardziej (Epica) i mniej znanym (Visionatica). Zapewniam jednak, że obie kapele gwarantują nam dużo solidnego grania. Cieszy zwłaszcza dobra forma Visionatica, której Harrowing Insight wydany po dłuższej przerwie zaskakuje świeżością i wieloma ciekawymi rozwiązaniami stylistycznymi. A Epica? Cóż, utrzymuje swoją pozycję światowego lidera w tej kategorii.

Niedawno natrafiłem na ciekawy artykuł o Anne Frank, której pamiętnik jest przejmującym zapisem czasów II Wojny Światowej. Od razu przypomniał mi się równie emocjonalny utwór Little Anne neo-progowego Huis. O Kanadyjczykach pisałem dużo na jesieni przy okazji premiery albumu In the Face of the Unknown. Tym razem zapraszam do odsłuchu starszego o 10 lat Despite Guardian Angel, na którym prócz Little Anne znajduje się też inny z moich ulubionych kawałków Huis - The Last Journey, pięknie opowiadający o przemijaniu. 

Nie zapominam też o włoskiej Messie i ich czwartym albumie, The Spin. Szczególnie upodobałem sobie dość kompaktowy, singlowy At the Races, który charakteryzuje się świetną melodią, dość delikatną warstwą muzyczną ale typowo messowym, refleksyjnym klimatem.

Miłośnikom hard rocka natomiast polecam dwa ostatnie z wymienionych dziś w artykule zespołów. Harem Scarem to legenda kanadyjskiego hair metalu, która nadal jest aktywna a ich ostatnie krążki jak dla mnie dorównują tym z przełomu lat 80 i 90. I choć może Chasing Euphoria nie zrobiła na mnie w dniu premiery takiego wrażenia jak poprzedniczka to jednak z tygodnia na tydzień, z odsłuchu na odsłuch zyskuje coraz bardziej, co potwierdza m.in. obecność dynamicznego A Falling Knife na dzisiejszej playliście. 

Drugi krążek budzi kontrowersje, jak zresztą co najmniej dwa poprzednie tego wykonawcy. Jest nim oczywiście Skeleta szwedzkiego projektu Ghost. Jak widzicie zaliczyłem ją do hard rocka, bo to co tworzy Tobias Forge od kilku lat ciężko już nazwać metalem. Inna rzecz, że artysta nie kryje się z tym, że mocno inspiruje się muzyką lat 80-ych. Zwał jak zwał, do tej pory wychodziło mu to co najmniej solidnie. Ale Skeleta cóż, jest poprawna, przyzwoita ot w skali szkolnej taka 3 z plusem. Są momenty kapitalne jak De Profundis Borealis, są takie, które można spokojnie pominąć. I zdaję sobie sprawę, że zdania na temat tego krążka są mocno podzielone to jednak też w tym tkwi niepodważalne osiągnięcie Ghosta - każda nowość z ich obozu to niezwykle ważne wydarzenie w świecie wspołczesnej muzyki.

I to już koniec, i podsumowania i urlopu. Jutro trzeba wcześnie wstać i walczyć o zdrowie psychiczne narodu. A dziś można zadbać o własne, usiąść wygodnie w fotelu i posłuchać najlepszej muzyki. A badania dowiodły, że muzyka rockowa i metalowa na to zdrowie psychiczne wpływa bardzo pozytywnie. Poniżej więc link do playlisty a ja zapraszam do dyskusji ;)

Playlista: 04.05.2025

czwartek, 1 maja 2025

Kwiecień 2025 - Podsumowanie Miesiąca

 


Cześć kochani! Jak Wam mija majówka? Mam nadzieję, że wypoczywacie przy dźwiękach najlepszej muzyki :) Może więc znajdziecie czas na playlistowe podsumowanie kwietnia? W nim traficie na, tradycyjnie już, krótki opis najczęściej słuchanych w tym miesiącu zespołów. A były nimi:

Judicator - Concord to niezaprzeczalnie jedna z najlepszych power metalowych płyt wydanych jak dotąd w tym roku. Po bardzo progresywnym The Majesty of Decay przyszedł czas na krążek, na którym prog-rockowe inspiracje i znana z wcześniejszych płyt powerowa dynamika osiągnęły w końcu złotą proporcję. Od otwierającego krążek, szybkiego Sawtooth po ostatni na liście, epicki Blood Meridian  słucha się tego z wielką przyjemnością 

Elvenking - włoscy folk/power metalowcy albumem Luna wieńczą trylogię Reader of the Runes i jest to naprawdę godny finał. Ekipa Damnagorasa zręcznie porusza się między folk, symphonic i power metalem, dowożąc naprawdę dużo bogatych aranżacyjnie, zapadających w pamięć utworów 

Epica - od zespołu tej klasy zawsze wymaga się dużo a gdy pierwsze single zapowiadające nowy album nie są w stanie sprostać tym zawyżonym wymaganiom pojawia się pewien niepokój. Na szczęście Aspiral jako całość okazał się spójnym i udanym dziełem a rzeczone single nagle stały się dużo bardziej enjoyable

W.E.T. - jeszcze pod koniec marca narzekałem trochę, że w tym roku nie trafiłem na żaden wybitny AOR-owy album. Na szczęście wtedy (28.03) pojawił się Apex, pełen melodyjnego, przebojowego i soczyście gitarowego hard rocka. Ale powiedzcie sami, czego można się spodziewać po supergrupie złożonej z mistrzów gatunku?

IQ - brytyjski zespół neo-progowy przyzwyczaił nas już do długich, rozbudowanych albumów, tymczasem w 2025 roku wypuścił Dominion - 53 minuty zamknięte w 5 kompozycjach. Jedno jednak się nie zmienia - na pierwszym miejscu nadal stawiają jakość - czy to w warstwie muzycznej, wokalnej (ten pełen melancholii tembr głosu Petera Nichollsa) jak i tekstowej (refleksje na temat przemijania). I za to ich uwielbiam!

L.A. Guns - od niespełna 10-u lat mam tak z tą kapelą, że porywa mnie co druga ich płyta. Na szczęście Leopard Skin jest tą "co drugą". Mamy tu dużo wpadającego w ucho, lekko bluesowego, trochę westernowego hard rocka, który, co najważniejsze w przypadku zespołu z tak długim stażem, nie brzmi jak nagrywany na siłę. Dobra robota Gunsi (ale bez Roses)

Last Leaf Down - muzyczni impresjoniści prosto z zamglonej, górzystej Szwajcarii powrócili po latach z trzecim krążkiem, zatytułowanym dość znacząco Weight of Silence. Senne, rozmyte dźwięki połączone z rozmarzonym, delikatnym wokalem sprawiają, że gdy widzę tag #dreamgaze, nie mogę się z nim nie zgodzić. 

Visionatica - niemiecki zespół potrzebował aż 6 lat by nagrać swój trzeci album. I dobrze, bo okazuje się, że Harrowing Insight to najlepsze wydawnictwo tej symfoniczno metalowej kapeli. Orkiestracje, orientalne wstawki i bardziej agresywne momenty, wszystko w końcu zagrało ze sobą tak jak powinno. 

Daevar - do grunge'u mam dość ambiwalentny stosunek. Co innego grunge/doom prezentowany przez tę niemiecką kapelę. Tu tonę aż po czubek głowy w tych brudnych, onirycznych ale zaskakująco melodyjnych dźwiękach.

Messa - muzyka włoskiej kapeli jest unikatowa na tle innych psychodeliczno-doom metalowych artystów. Najnowszy krążek The Spin tylko potwierdza tę regułę. Jedni słyszą tu echa rocka gotyckiego, inni zimnej fali a jeszcze inni nawet stonera. Ja słyszę piękną, tajemniczą i melancholijną muzykę. I na tym poprzestanę.

Metallus - mocarne, epickie granie jednego z Apostołów nowej fali polskiego doom metalu. We're All Doomed jest bardziej kompaktowy niż debiut ale przez to jego intensywność jest jeszcze mocniej zaakcentowana

Paula Szczyt - w internetach ta dysponująca świetnym głosem wokalistka opisuje swoją twórczość jako blues-rockową. Ja jednak słyszę w Nie mam racji rasową, hard rockową złość. Do tego utworu powracam najczęściej ale zachęcam do zapoznania się z całą zawartością debiutanckiej EPki pt. Therapy vol.1. I czekam oczywiście na Vol. 2, bo będzie, będzie prawda?

Tyr - kwiecień był miesiącem, w którym odświeżałem sobie dyskografię tego farmerskiego bandu. I choć mają w swoim katalogu dużo dobrych płyt to jednak serce nadal najmocniej bije przy wydanej w 2009r By the Light of the Northern Star

Wspomniana powyżej 13-tka to oczywiście nie wszyscy wykonawcy, jacy przewinęli się przez playlistowe głośniki. Na wzmiankę zasługują choćby heavy/power metalowcy z Dream Evil, psychodeliczni pop-rockowcy z końca lat 60-ych (Grapefruit) czy łącząca elementy black i post-metalu z shoegazem wazzara. Utwory wszystkich artystów trafiły oczywiście na kwietniową playlistę, do której link wrzucam poniżej. Czekam też z niecierpliwością na Wasze podsumowania. Zaskoczcie mnie czymś niespotykanym ;)


Playlista: Kwiecień 2025

Najpopularniejsze