poniedziałek, 28 lipca 2025

21.07-27.07.2025

 


Przed nami kolejne podsumowanie miesiąca. Z wiadomych przyczyn w dużej mierze poświęcone Ozzy'emu i Black Sabbath. Nie braknie w nim jednak innych muzycznych legend, będą tez i "młodzi wilcy". Cyk, uwaga, zaczynamy.

5 lipca miał miejsce pożegnalny koncert Black Sabbath i Ozzy'ego Osbourne'a. Planowałem z tej okazji mocno odświeżyć sobie ich dyskografię. Z różnych przyczyn odłożyłem to jednak w czasie, myśląc, że przecież nieraz jeszcze będzie okazja. 22 lipca "ta okazja" nadarzyła się w najgorszy możliwy sposób. Książe Ciemności odszedł a ja zostałem z jego muzyką, i tym razem już dałem się jej wciągnąć na całego. Wróciłem do mojej ulubionej płyty Sabbathów - Paranoid, którą otwiera prze-epicki War Pigs ale i, co doceniłem dopiero teraz - Electric Funeral - prawdziwy archetyp gruzowo-fuzzowgo grania. Z drugiej strony, zamiast iść płyta po płycie przez solową twórczość Ozzy'ego sięgnąłem po składankę Memoirs of a Madmen, pełną samych hitów. Bark at the Moon, Perry Mason czy jakże przejmująca ballada Mama I'm Coming Home cały czas krążą mi po głowie. 

Rok starszy od Ozzy'ego jest inny legendarny muzyk. Alice Cooper właśnie powraca z nową płytą i to wydaną jako zespół a nie artysta solowy. Warto przypomnieć bowiem, że Alice Cooper było pierwotnie nazwą zespołu, którą pan Vincent Damon Furnier przyjął legalnie jako swoje imię w 1975 roku. 52 lata od ostatniej płyty, Muscle of Love, kapela powraca z krążkiem zatytułowanym znamiennie The Revenge of Alice Cooper. Powraca i nie bierze jeńców, grając energetyczny, lekko podbarwiony bluesem hard-rock. W każdej nucie czuć tu przyjemność z grania muzyki, jaką panowie pokochali te dziesiąt lat temu i nadal mają w swych żyłach. Nagrany w szybkim tempie Wild Ones, restrospektywny Crap That Gets in the Way of Your Dreams czy absolutnie uzależniający What Happened to You to tylko kilka przykładów świetnych utworów, z których składa się ten krążek. Od premiery minęło dopiero trzy dni a ja słucham tej płyty po kilka razy dziennie. 

Takie melodyjne gitarowe granie w stylu lat 70-ych czy 80-ych może nie było zbyt popularne wśród rodzimych zespołów, gdzie rock zawsze był bardziej zaangażowany politycznie i społecznie. Moda na ejtisowy hair-metal, który przeżywa ostatnio prawdziwy renesans głównie w Skandynawii zawitała w końcu nad Wisłę. Jednym ze sztandarowych zespołów tej fali jest June 66, który szerszej publiczności dał się poznać dzięki występowi (byłej już) basistki, Sofii Menescal w programie TopModel, gdzie doszła aż do finału. Kapela pokazuje jednak na wydanym w czwartek debiutanckim albumie, że muzycznie również zasługuję na szersza uwagę. Żywiołowe, przebojowe i gitarowe granie w amerykańskim stylu da się lubić a melodia z refrenu Angel of a Danger to prawdziwy earworm. Słucham tego krążku między utworami Ozzy'ego i Alice'a nie czując wcale by jakiejś wielkiej różnicy klas. Bądźcie pewni, że w kolejnym tygodniu na playliście wyląduje więcej kawałków od June 66.

Do klasyki heavy metalu odwołuje się też podpatrzony u Epoka Żelaza włoski Temptress. Catch the Endless Dawn to debiutancki album kapeli, która do solidnego, tradycyjnego rdzenia dodaje trochę melancholijnej, mglistej atmosfery. Dobrze to słychać w numerze Dream Metal, może nie tak onirycznym jak utwory dream popowe ale na pewno nieco bardziej rozmarzonym niż typowe nwothm.

Wydawać by się mogło, że był to tydzień mocno hard'n'heavy. To jednak tylko pierwsza strona metalu. Tak jak ostatnio, sporo czasu spędzałem przy muzyce progresywnej. Tu przede wszystkim królował brytyjski Threshold, gdzie sięgałem i po ostatnie albumy jak i nurkowałem w bardziej klasyczne dokonania. Jest to kapela, która przez 37 lat istnienia nagrała kilkanaście bardzo dobrych krążków i w każdym wydaniu, czy to Damianem Wilsonem, nieodżałowanym Andrew McDermottem czy aktualnie stojącym za mikrofonem Glynnem Morganem zachowywała swój niepowtarzalny styl, będąc wzorem dla wielu innych prog-metalowych artystów. Dziś na playlistę trafiają cztery utwory zespołu, każdy z innej płyty. 

Jakiś czas temu na profilu ProgRock.org.pl pojawił się wpis poświęcony nieznanemu mi wcześniej łódzkiemu zespoło Let See Thin. Zaciekawiony nim jak i opiniami w serwisie Progarchives sprawdziłem najnowszy album kapeli, Machine Called Life. Powiem Wam, że to bardzo udana neo-progowa płyta. Utwory przyjemnie się rozwijają, prowadzone tak przez gitary jak i klawisze a wokal Łukasza Woszczyńskiego, przywodzący na myśl wspomnianego powyżej Damiana Wilsona nadaje im takiego ciepłego, romantycznego wręcz klimatu.

Jedną z legend progresywnego rocka jest szwedzka Kaipa. Pierwsze kroki stawiał tu m.in. znany później z The Flower Kings Roine Stolt. Wespół z Hansem Lundinem przez wiele lat wspólnie odpowiadali za brzmienie kapeli. Tak było w przypadku Notes from the Past, o której pisałem tydzień temu, tak było też na kolejnym albumie Szwedów, zatytułowanym Keyholder. Jest to nieco inna płyta niż poprzedniczka. Elementy folkowe zeszły na drugi plan, ustępując miejsca bardziej mrocznemu, hard-rockowemu klimatowi. Jeśli miałbym jakoś obrazowo przedstawić oba te albumy, to rzekłbym, że Notes form the Past jest jak leśna polana, gdzie można odpoczać i wsłuchać się w dźwięki przyrody a Keyholder brzmi niczym wąskie, zatopione w półmroku uliczki miasta z jakiejś alternatywnej, dystopijnej rzeczywistosci. Co jednak warto zaznaczyć, Keyholder to też kawał ambitnego i emocjonującego grania, tylko podanego w nieco innym sosie. Ja ten krażek polubiłem i polecam Waszej uwadze takie kawałki jak choćby bardziej symfoniczny Lifetime of a Journey czy neo-progowy Sonic Pearls

Bardzo przyjemny album wydali też weterani rocka z amerykańskiego Styx. Circling from Above to kolejny już concept album, analizujący wzajemne związki między nauka a technologią. Jest to krążek, przez który po prostu sie płynie, a w zasadzie frunie, gdyż to śledzenie szlaków migracji ptaków przez nadajniki GPS zainspirowało muzyków, do podjęcia takiej tematyki. Mamy tu wszystko to, do czego ta działająca juz 50-y rok grupa nas juz przyzwyczaiła. Romans AOR-u z progiem, urzekające ballady, wokalne polifonie ale też mocniejsze, bardziej gitarowe kawalki. Ale wśród wszystkich 13-u numerów nic nie przebije skocznego, folkowo-szantowego wręcz Blue Eyed Raven.

O Ashes of Ares również pisałem już tydzień temu. Ta amerykańska ekipa, gdzie wokalnie realizuje się znany ze współpracy z Iced Earth Matt Barlow balansuje od lat na pograniczu prog i power metalu. Nie inaczej jest na New Messiahs, najnowszym krążku zespołu. Szybkie, thrashowe tempa przeplatane z wolniejszymi, groove-metalowymi wręcz momentami, mocny ale i przestrzenny głos Barlowa i zmuszające do zastanowienia teksty to zdecydowanie mocne strony albumu. Słuchając New Messiahs przypomniała mi się twórczość Nevermore a to samo powinno wystarczyć Wam za odpowiednią zachęte.

Jeśli chodzi o "czysty" power metal, było go u mnie nieco mniej. Warkings i ich Armageddon nie przestają mnie cieszyć swoimi przebojowymi melodiami i epickim antruażem. Sięgnąłem też po jeden z gorzej ocenianych przez krytyków i fanów album szwedzkiego HammeFall. Po 16 latach od premiery większość z nas kojarzy głównie przebojowe i soczyste, wręcz stadionowe Any Means Necessery. Ja jednak pozwolę sobie napisać, że niczym nie ustępuje mu klasyczna, powerowa galopada pod tytułem Legion. Co prawda kilkudziesięcio-sekundowe, "filmowe" i wypowiadane "szatańskim" głosem intro trochę się dłuży ale potem zaczyna się iście, nota bene, szatański ogień. 

Świetny album za to rok temu wydało włoskie Alterium. Of War and Flames to jeden z najlepszych w gatunku debiutów ostatnich lat i nic dziwnego, że ostatecznie wylądował w mojej rocznej topce. Teraz drużyna dowodzona przez utalentowaną Nicolettę Roselini wraca z nowymi utworami, które składaja się na EP-kę pod tytułem Stormwind. Pochodzi z niej m.in. rozpędzone Sui, które udanie łączy chińską mitologię z europejskim power metalem. Brawo!

Na koniec jeszcze trochę doom metalu, co by nie było zbyt kolorowo. Tu kolejna melancholijna melorecytacja w katalogu duńskiego Saturnus - Call of the Raven Moon z albumu Saturn in Ascension - chyba mój ulubiony utwór tego zespołu. 

Następnie klasyka późniejszego Paradise Lost i album, od którego zacząłem przygodę z kapelą - Faith Divided Us, Death Unites Us. Ciężkie, gotyckie, melancholijne granie, którego nieco brakuje na ostatnich 2-3 płytach. Zobaczymy co przyniesie zaplanowane na wrzesień Ascension.

Artykuł zamkniemy natomiast jedynym w swoim rodzaju miksem synth-metalu z epic doomem. Chodzi oczywiście o Lord Vigo i ich najnowsze dzieło Walk the Shadows. Gatunkowi purysci wyrywają włosy z głowy a ja już kolejny tydzień nucę sobie utwór tytułowy na zmianę z We Shall Not. I jest dobrze.

To już wszystko na dziś. Playlistę znajdziecie tam gdzie zawsze, a ja, jak zawsze, proszę o Wasze refleksje, podsumowania a przede wszystkimi o polecenia. Dobre muzyki nigdy dość!

Playlista: 27.07.2025

piątek, 25 lipca 2025

Muzyka Instrumentalna - Playlista Tematyczna


 

Kilka dni temu muzyka rockowa i metalowa straciła jeden ze swoich najbardziej wyrazistych i charakterystycznych głosów. I choć ten artykuł w planach miałem już od dawna i z wolna się do niego szykowałem to jednak trudno mówić dziś o zbiegu okoliczności. Nie będzie więcej drugiego takiego wokalisty jak Ozzy, więc może posłuchajmy muzyki, w której na odwrót, tego wokalu nie ma wcale. Poniżej znajdziecie sylwetki dwunastu wykonawców z różnych gatunków i stylów, które łączy jeden wspólny mianownik - ich muzyka jest w pełni (lub niemalże w pełni) instrumentalna. Tyle tytułem wstępu, tymczasem oddajmy głos [sic!] artystom.

1. Earth - amerykański duet (okresowo wspierany przez dodatkowych muzyków) uchodzący za jednego z prekursorów drone metalu i drone doomu. W ich muzyce - ciężkiej i minimalistycznej, w zależności od okrestu twórczości można znaleźć też cechy stonera, post-rocka, jazz rocka czy nawet country i folku. Kilkukrotnie pojawiły się też wokale, jednak w ponad 90% przypadków mamy tu do czynienia z formami w całości intrumentalnymi

2. Wąż - krakowskie trio, grające instrumentalne połączenie stoner rocka i progresywnego metalu z elementami psychodelii i ambientu. Jak zapewne pamiętacie miałem okazję widzieć ich na żywo i było to bardzo ciekawe, ezoteryczne wręcz doświadczenie

3. Mammoth Toe - pochodzące z Bristolu w Wielkiej Brytanii trio, którego muzyka to udane połączenie sludge i prog-metalu, z częstymi zmianami tempa i wciągającą, hipnotyzującą atmosferą. 

4. YENISEI - post-rock z elementami ambientu i muzyki elektronicznej. Atmosferyczne klawisze i nierzadko ciężkie gitary tworzą bardzo sugestywny klimat. Na swojej trzeciej płycie, wydanej w zeszłym roku Home po raz pierwszy w jednym utworze pojawia się wokal, ja jednak, w zgodzie z tematem posta, wrzucam Wam na playlistę instrumentalną wersję Insecure,

5. This Love is Drone - pochodzący z Kanady zespół, który w zaskakujący sposób łączy ze sobą szorstkie, stonerowe gitary z kosmicznie brzmiącymi syntezatorami. Jedna z najbardziej wyjątkowych grup, jakie w tym roku pojawiły się na łamach Muzycznej Kroniki

6. Karfagen - założony w 1997 roku przez multiinstrumentalistę Antony'ego Kalugina zespół symfoniczno-prog rockowy, mający na koncie aż 21 albumów studyjnych, na których słychać też echa new-age, folku, jazz-rocka czy rocka neoprogresywnego. Na uwagę zasługują też bardzo szczegółowe okładki płyt, z których każda to małe dzieło sztuki

7. Lan/cet - polska kapela, tworząca bardzo specyficzny, eksperymentalny stoner/doom, którego charakterystyczną cechą są transowo-hipnotyzujące klimaty. Ich najnowsze dzieło, zeszłoroczne Psilocybe Semilanceata gwarantuje Wam niezapomniane, psychodeliczne doznania

8. Christiano Varisco - brazylijski muzyk i kompozytor, łączący w swojej w pełni instrumentalnej muzyce przeróżne wpływy. Mamy tu więc i elementy progresywnego rocka i psychodelii, bluesa czy latynoamerykańskiego folku. Zdecydowanie zasługuje na szersze uznanie

9. Weedcraft - zdecydowanie najsłynniejsi w świecie stoner/doomu kucharze, specjaliści od kamieniarskiego Żuru ale nie tylko. Warszawiacy mają w swojej dyskografii jeszcze kilka ciekawych nagrań, w tym słynnego splita Księgi wieczyste, nagranego wspólnie z TOŃ-ą

10. Wasteland Haze - jeden z przedstawiciel nowej fali niemieckiego stonera. Ciężka, apokaliptyczna muzyka, która nie potrzebuje słów by nieść ze sobą naprawdę pokaźny ładunek emocji.

11. Diplodocus - dungeon synth to muzyka, która zgarnia coraz większe grono słuchaczy. A czy słyszeliście o dino synthie? Diplodocus to sztandarowy przedstawiciel garunku, który ambientowe, syntezatorowe dźwięki nasyca mezozoicznymi klimatami a w zasadzie własnymi wyobrażeniami dźwieków, które roznosiły się na Ziemi te 70 i więcej milionów lat temu

12. Czterech - coś dla miłośników muzycznych wykopalisk. Działający w latach 1966-68 zespół początkowo wpisywał się w szeroko pojęty nurt big-bitowy, wyróżniając się jednak w pełni instrumentalną muzyką. Później szukając własnej drogi skierował się bardziej w stronę muzyki klasycznej i jazzu. Ich największym osiągnięciem są gitarowe adaptacje twórczości Bacha, czym myślę, że mogę zainteresować muzyczną nerdkę z Partyturiady

Na zakończenie drobne złamanie ustalonego powyżej regulaminu. Żeby domknąć listę utworów na playliście do 50-u (a przyznałem na niej każdemu artyście po 4 utwory) pozwoliłem sobie dorzucić dwa instrumentalne "przeboje" z lat 80-ych, nagrane przez zdecydowanie wokalne zespoły. Pierwszy z nich to Latarnik new-romantic/synth-rockowego Klinczu a drugim jest Fryzjer na plaży reggae'owego Daabu (szczerze to chyba jedyny zespół z tego gatunku, którego potrafię słuchać i czynię to zawsze z wielką przyjemnością).

Poniżej łącze do anonsowanej już wyżej playlisty. Życzę Wam miłego odsłuchu i kontemplowania tej niezwykłej (mam nadzieję) muzyki. Piszcie też jakie utwory instrumentalne lub artystów tworzących tylko taki rodzaj muzyki lubicie i chcielibyście się ze mną podzielić. 

Playlista: Muzyka Instrumentalna



poniedziałek, 21 lipca 2025

14.07-20.07.2025

 


Za nami najbardziej progresywny tydzień w tym roku. Czy to wśród premier czy odświeżania "starych dobrych" znajomych dominowały tego typu brzmienia. Z racji małej ilości czasu przejdźmy od razu do sedna.

Wspomniane nowości to płyty New Messiahs amerykańskiego Ashes of Ares i Circling From Above ich starszych krajanów że Styx. Czyli odpowiednio progresywny power metal z niezastąpionym Mattem Barlowem za mikrofonem i klasyka gatunku, łącząca od dawna elementy melodyjne, progresywne a czasem nawet hard rockowe. 

Najczęściej jednak chyba słuchałem szwedzkiej Kaipa. Pierwotnie planowałem odświeżyć sobie tylko przełomowy w karierze zespołu album Notes from the Past, całkiem jednak przypadkiem trafiłem na niezwykle urzekający kawałek - Path of Humbleness z płyty Angling Feelings. I tu i tu jednak dostajemy charakterystyczne folkowo-symfoniczne progrockowe brzmienie z pięknymi, mocno naturalistycznymi tekstami. Warta zaznaczyć, że na Notes From The Past po raz pierwszy możemy usłyszeć wokalny wkład Aleeny Gibson, bez której trudno wyobrazić mi sobie ten zespół. 

Wokalista Kaipy, Patrick Lundström udziela się również w innym progresywnym zespole o nazwie Ritual. Rok temu ukazała się ich płyta The Story of Mr. Bogd Pt. 1, wciągająca jak dobra, nomen omen opowieść. W zeszłym tygodniu po raz kolejny wróciłem do niej na chwilę, by znów poczuć ten charakterystyczny tawerniany klimat. 

Co jakiś czas lubię odwiedzić stronę Progarchives by sprawdzić zestawienie najlepszych płyt wydanych w tym roku. Tym razem zaowocowało to odkryciem brazylijskiego Atomic Time. Ich najnowszy krążek Subsounds zbiera bardzo dobre opinie i wcale się temu nie dziwię. Jak przystało na neoprog, mamy tu umiejętne zapożyczenia z różnych stylów muzycznych a zwłaszcza, trochę zaskakujące z muzyki ambientowej. Spośród pięciu zawartych na płycie utworów żaden nie trwa krócej niż 10 minut. Mamy tu długie instrumentalne pasaże, minuty wypełnione tylko dźwiękami przyrody ale gdy wchodzi już typowo rockowe instrumentarium, dostajemy prawdziwą ucztę dźwiękową. Polecam ten krążek wszystkim, którzy lubią przeżywać i kontemplować dźwięki i nie zrażają się tak rozbudowanymi kompozycjami. Na dzisiejszej playliście znajdziecie aż trzy pięciu kompozycji. 

Dalej mamy kanadyjskie Mystery, jeden z moich ulubionych neo-progowych zespołów. Pochodzący z ich ostatniej płyty utwór The Beauty and The Least to czyste piękno zamknięte w 9 minutach muzyki. 

Miłośnicy bardziej ekstremalnego progu powinni zaciekawić się polskim Chaos over Cosmos. Mamy tu techniczny melodeath z elementami elektroniki i właśnie profesji. Dobrze widać to w rozbudowanym The Sins Between the Stars ale gdy trzeba zagrać szybko i bezpośrednio chłopaki radzą sobie również dobrze - za przykład niech stanie rozpędzony Control ZED - prawdziwy metalowy ogień.

Korzeni włoskiego Eternal Idol można szukać w prog-power metalowym Hollow Haze. Sam projekt jednak prezentuje głównie melodyjny, symfoniczny metal. Gdzieś to progresywne zacięcie czuć ale bardziej jako urozmaicający dodatek niż sedno muzyki. Nowy krążek Behind a Vision kontynuuje ten trend i wychodzi to całkiem zgrabnie.


Długa drogę od death/doomu przez depresyjny rock po szeroko pojętym prog-metal przeszła na pewno szwedzka Katatonia. Tym razem ich najnowszy krążek zszedł u mnie na drugi plan a ja, po raz wtóry zanurzyłem się w Last Fair Deal Gone Down, drugi obok Viva Emptiness mój ulubiony album ze "środkowego okresu" w dziejach kapeli. Jest tu i przygnębiający nastrój ale i naprawdę wciągające melodie jak i kunszt artystyczny dzięki któremu żaden z dwóch utworów na płycie nie brzmi tak samo.

W kategorii doom metal sięgnąłem też po trochę starsze, bardziej klasyczny albumy. Po pierwsze Faith Divides Us, Death Unites Us pionierów death/doomu z Paradise Lost, choć album ten jak i wiele innych z tego okresu ma w sobie znacznie więcej metalu gotyckiego. Jest to też pierwszy krążek Paradisów którego słuchałem, mam więc do niego niemały sentyment. 

Duński Saturnus z drugiej strony jest stabilny w swoich muzycznych wyborach. Od początku do końca wierni są death/doomowi a ich najlepszą moim zdaniem płytą jest wydana w 2006 Veronica Decides to Die. Piszę tak o tym death/doomie a i tak to melorecytacja w All Alone jest moim ulubioną kompozycją. Cóż, mało kto tak potrafi recytować jak Thomas Jensen. 

Warto wspomnieć jeszcze o heavy metalowych lamentacjach brytyjskiego Wytch Hazel. Ich piąty album to najlepszy dowód na to, że z połączenia tradycyjnego heavy z doom metalem potrafi wyjść prawdziwa muzyczna perełka. 

Niemiecki Sodom to klasyka thrash metalu i od miesiąca już ich najnowszy krążek The Arsonist udowadnia że na miejsce w muzycznym panteonie w pełni zasługuje. 

Następnie jest Armageddon germańskiego (bo austriacko-niemiecko-szwajcarskeigo) Warkings - jeden z najfajniejszych tegorocznych albumów power metalowych. Używam słowa fajny, bo choć trochę kolokwialne i mało epickie to jednak podkreśla, że odsłuch tej płyty daje mi naprawdę dużo frajdy. 

Kolejny tydzień dość często gości u mnie nowe wydawnictwo Bogusław Balcerak's Crylord. Lost Bloody Heroes pokazuje nam, że neoklasyczny power metal to nie tylko domena Luci Turillego i jego włoskich kolegów. 

Na koniec zostaje coś mniej na poważnie. Ktoś powie, że żarty Alestorma mogą się już mam przejść ale mnie takie kawałki jak Banana cieszą i bawią. I oto chodzi.

A w cotygodniowym podsumowaniu chodzi też o coś więcej. O wymianę z Wami swoimi odkryciami i poleceniami. Czekam więc na Wasze komentarze, zapraszam do dyskusji i podrzucam oczywiście odpowiednią playlistę. Miłego po południa!

piątek, 18 lipca 2025

Russell Allen - Playlista Tematyczna

 


Jutro swoje 54-te urodziny obchodzi jeden z najbardziej znanych głosów w świecie progresywnego power metalu. Czy może być więc lepsza okazja na poświęcony mu wpis? Panie i Panowie, przed Wami Sir Russell Allen!

Tradycyjnie artykuł rozpoczniemy od krótkiej notki biograficznej. Muzyk przyszedł na świat 19 lipca 1971 roku w Long Beach niedaleko Los Angeles. Nim rozpoczęła się jego muzyczna kariera pracował m.in. w Medieval Times Dinner Theater gdzie odgrywał rolę rycerza biorącego udział w turniejach. Nieco żartobliwym nawiązaniem do tego okresu jest pseudonim artysty - "Sir". W rzeczywistości Russell Allen nie jest ani poddanym Korony Brytyjskiej ani tym bardziej pasowany na rycerza. W 1995 roku został zarekomendowany przez odchodzącego z Symphony X Roda Taylera na stanowisko nowego wokalisty. Tak zaczęła się trwająca do dziś przygoda. Z zespołem Russell nagrał jak dotąd osiem albumów studyjnych i jeden koncertowy, tworząc jedną z najbardziej wpływowych grup prog-power metalowych. 

W 2005 roku ukazała się pierwsza solową płytą muzyka - Atomic Soul, na której oprócz obowiązków wokalnych pełnił też rolę basisty.

W tym samym roku rozpoczęła się też długoletnią współpraca z innymi charyzmatycznym wokalistą, znanym choćby z Masterplan czy Ark Jornem Lande. Pod skrzydłami Frontiers Records i przy kompozytorskim wsparciu Magnusa Karlssona (a później też Timo Tolkkiego) powstały cztery albumy sygnowane nazwą Allen-Lande. W przeciwieństwie do progresywnych korzeni obu piosenkarzy, muzycznie mamy tu więcej melodyjnego rocka/metalu.

W 2019 roku Jorn zdecydował o opuszczeniu projektu. Natura (a właściwie panowie z Frontiers) nie zna próżni. Do Sir Russella dokooptowano byłą frontwoman Nightwisha - Anette Olzon i w takim składzie powstały dwie kolejne, naprawdę udane płyty. 

Russell Allen ma na swoim koncie współzałożycielstwo dwóch metalowych super grup. 2011 roku wraz z między innymi Mike'm Portnoyem z Dream Theater założył Adrenaline Mob. Pod tym szyldem nagrano trzy płyty utrzymane w tego bardziej alternatywnego/groove metalu. Trzy lata później, z liderem Primal Fear, Matem Sinnerem współtworzyli heavy metalowy Level 10. 

W 2013 roku nasz bohater dołączył do składu koncertowego rockowego projektu Trans Siberian Orchestra, wziął też udział w nagraniu ich wydanego dolwa lata później albumu Letters from the Labyrinth.

W 2015 roku wsparł również basistej grupy whitesnake, Joela Hoekstra'ęwl w  jego solowym projekcie - Joel Hoekstra's 13. Na debiutanckim albumie tej grupy, zatytułowanym Dying to Live obowiązkami wokalnymi dzielił się z Jeffem Scottem Soto.

Jak już się pewnie przyzwyczailiście, każdy bohater tego typu artykułu może poszczycić się również wieloma gościnnymi występami. Nie inaczej jest w tym przypadku. Sir Russell szczególnie upodobał sobie projekty, w których może występować u boku innych utalentowanych wokalistów. Stąd mamy tu m.in. Avantasia, Magnus Karlsson's Freefall czy różne projekty Arjena Lucassena. To właśnie holenderskiemu kompozytorowi możemy zawdzięczać ten żartobliwy przydomek "Sir". Na uwagę zasługuje również udział w monumentalnym, 17-minutowym Mega-Supreme Treasure of the Eternal Thunderfist, wieńczącym najnowszy album Alestorm.

Myślę, że to już najważniejsze informacje nt Pana Allena. Resztę niech dopowie Wam muzyka. Przed Wami playlista, na której zawarłem wybrane utwory z płyt nagranych przez naszego dzisiejszego bohatera wraz z wieloma nie mniej ciekawymi gościnnymi utworami. Łącznie daje to nam 61, utrzymanych głównie w progresywno-metalowej ale i bardziej klasycznej hard'n'heavy formie. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Dajcie też znać, czy macie jakieś ulubione utwory, w których słychać głos Sir Russell Allena.

Playlista: The Best of Russell Allen

poniedziałek, 14 lipca 2025

07.07-13.07.2025

 


Kolejny poniedziałek i cóż mogę rzec. Ostatni tydzień nie obfitował może w jakieś spektakularne, zmieniające oblicze świata premiery ale na pewno nie można go nazwać nudnym. Zobaczmy więc jak prezentuje się jego podsumowanie.

Na pierwszy ogień idzie album, którego mogę słuchać na okrągło. Jest to Armageddon, piąty krążek zespołu Warkings. Mamy tu przykład dość ciężkiego i epickiego a przede wszystkim ekstremalnie przebojowego power metalu. Próżno tu jednak szukać nadmiaru elektroniki i dyskotekowych bitów jak w zdawałoby się trochę pokrewnym Beast in Black. Są Gitary przez duże G, mocna, soczysta perkusja i ten wokal Georga Neuhausera, który każda linię melodyczną zamienia w złoto. Troops of Immortality, Varangoi, utwór tytułowy czy wpadający w melodeath (przez partie wokalne Morgany le Fay) to kawałki tak naturalnie wpadające w ucho, że nie sposób się od nich oderwać. Co mogę dodać? Ten rok początkowo niezbyt urodzajny dla powera, rozwija nam się bardzo bardzo ciekawie. Oby tak dalej.

O sile z jaką nowość od Warkings oddziaływuje na mnie niech świadczy też fakt, że powróciłem też do płyt innych zespołów, w których słyszymy wokal Georga. A więc do odtwarzacza trafiła i ostatnia płyta symfoniczno powerowego Serenity, album Terranova projektu Fallen Sanctuary, czyli wspólne dzieło Neuhasera i znanego choćby z Temperance Marco Pastorino (wg mnie jeden z lepszych debiutów 2022 roku) a także trzecie wydawnictwo francuskiego i dobrze Wam już zapewne znanego Fairyland. Na Score to a New Beginnig Phil Giordana Willdric Lievin zaprosili do współpracy wielu uznanych muzyków a w moim ulubionym utworze - Assault on the Shore (i jeszcze kilku innych) świetne partie wokalne zaserwował austriacki wokalista. 

Prócz płyty numer trzy z repertuary francuskiej kapeli nadal bardzo chętnie sięgam po najnowszy krążek i powiem Wam, że mimo, że dzieli je aż 16 lat to czuć tę samą magię co kiedyś. 

W temacie francuskiego power metalu to jeszcze nie jest moje ostatnie słowo. Kilka dni temu światło dzienne ujrzał pierwszy singiel projektu Aedan Sky, którego głównym pomysłodawcą jest Sebastien Chabot - gitarzysta i wokalista Galderii. Beyond the Vortex of Time to przykład rozpędzonego, kosmicznego powera, dobrze wprowadzający w klimat space opery, w jakim będzie utrzymana cała płyta. Jaram się i czekam na więcej.

Power metal nie jest generalnie gatunkiem zbyt popularnym wśród rodzimych muzyków, choć i Polska może poszczycić się kilkoma w miarę znanymi w środkowisku nazwami. Jedną z nich jest Bogusław Balcerak's Crylord, aktywny od 2009 roku projekt polskiego gitarzysty. Przyznam się, że do tej pory miałem z nim kontakt dość incydentalny ale z okazji premiery najnowszego albumu - Lost Bloody Heroes postanowiłem dokładniej rzucić uchem. Wsłuchałem się i kurcze, kawał dobrego neoklasycystycznego speed/power metalu. I jeszcze ten Mark Boals na wokalu, aż mi się przypomniała płyta Fifth Son of Winterdoom belgijskiego Iron Mask. I tam i tu pan Mark daje popis swoich umiejętności, co szczególnie widac w utworze tytułowym. Wrzucam go na dzisiejsza playlistę i liczę, że przy kolejnym podsumowaniu takich kawałków będzie jeszcze więcej. 

Za drugą z piątkowych nowości płytowych, które na dłużej u mnie zagościły odpowiada włoski zespół Eternal Idol. Behind a Vision to pierwszy album symfonicznych metalowców bez założyciela, Fabio Lione. Jego obowiązki jako męskiej połowy duetu przejął Gabriele Gozzi i poradził sobie z tym zadaniem całkiem sprawnie. Cała płyta zresztą to przykład sprawnie zagranej i przyjemnej muzyki. Nikt tu Ameryki nie odkrywa ale słucha się tego miło i bez poczucia, że coś tu jest na siłę.

Co dalej? Kolejne dni spędzone przy epic metalowcach z Fer De Lance i szkockich piratach z Alestorm. Dwa zdawałoby się inne światy a równie dobra zabawa.

W kategorii thrash metal niepodzielnie w tym roku rządzi u mnie scena niemiecka. W tym tygodniu sięgałem zarówno po najnowsze krążki Sodom jak i Destruction. Odpowiednio The Arsonist i Birth of Malice to najlepsze płyty wydane przez obie ekipy w ostatnich 6-7 latach. Jest agresja, jest szybkość ale i są melodie co razem daje mieszaninę iście wybuchową.

Na pograniczu thrashu i metalcore'a swoją niszę znalazło Trivium. W ostatnich dniach przypominałem sobie moją ulubioną płytę amerykańskiej ekipy - In Waves. Tu właśnie, jak nigdy przedtem i w sumie też potem, melodie nie współgrały z agresją, czyste wokale ze screamami. Płyta jest jednocześnie zróżnicowana ale i trzyma się swojego stylu. No i jest tu kapitalny Black a także wiele wiele innych świetnych kompozycji. Polecam!

W zeszłym miesiącu głównie pisałem tu o najbardziej przebojowej i najbardziej znanej płycie Twisted Sister. Dziś zapytam Was za to, czy słuchaliście ich debiutu? Wydany w 1982 roku i nagrany w Wielkiej Brytanii Under the Blade nosi jeszcze ślady surowej, nwobhmowej estetyki i w tym chyba tkwi jego siła. Takie utwory jak What You Don't Know Sure Can Hurt You czy Bad Boys (Of Rock'n'Roll) przy swojej melodyjności nabierają jednak pewnej dzikości i to jest super.

Czas na kącik progresywny. Tu przede wszystkim zachęcam do zapoznania się z ostatnią jak dotąd płytą kanadyjskiego Mystery. Redemption to album kompletny, bez choćby jednej zbędnej nuty choć zapoatrzony w niejedną dziesięcio i wiecej minutową kompozycję. To co najważniejsze w tej muzyce to jej umiejętność snucia opowieści, które mocno trafiają w serce. Czy to historia dorastającego chłopca, który chcąc coś udowodnić kończy na froncie (Pearls and Fire) czy dziewczynki, która próbuje poradzić sobie z uczuciami do nowonarodzonego brata (absolutnie nieziemski The Beauty and the Least) - każda z nich to emocjonalna bomba.A o to też chyba generalnie chodzi w muzyce, co nie?

O historiach zebranych na płycie Olympus Mons brytyjskiego projektu The Book of Revelations pisałem już nieraz i w sumie mogę tylko potwierdzić, że wciągają mnie z niesłabnącą siłą w swój muzyczny nomen omen labirynt.

Sięgnąłem też po twórczość legendy progresywnego metalu, zespołu Threshold. Zacząłem ich słuchać mniej więcej w okresie wydania For the Journey ale przed nią ukazało się jeszcze kilka ciekawych płyt, więc czas nadrobić zaległości. Jak na razie zauroczył mnie utwór Slipstream otwierający wydaną w 2007 roku Dead Reckoning. Zobaczymy co dalej.

Jeżeli chodzi o muzykę bardziej ponurą i depresyjną to było jej nieco mniej niż ostatnio. Bardzo jednak podoba mi się Death Can Wait projektu Breaths a zwłaszcza wieńczący płytę Because I Could Not Stop for Death, He Kindly Stopped For Me - amalgamat doom gaze'a, sludge'u i depresyjnego black metalu. 

Nowa Katatonia jaka jest, każdy widzi na swój sposób. Mnie się spodobała a Warden nadal często płynie z głośników i robi atmosferę.

Bardzo przyjemne chwile spędziłem z płytą V: Lamentations od Wytch Hazel. Przyznam się, że nie śledziłem ich wcześniej a ten nastrojowy miks doom metalu z nwothm potrafi wciągnąć na dłużej, a zwłaszcza The Citadel ze swoją nienachalną przebojowością. 

Po kilku miesiącach wróciłem do Psychlony i jej ostatniego dzieła - Warped Vision. Swego czasu był to album miesiąca wg Doom Charts i wierzcie mi, nieprzypadkowo. Trochę bluesa, trochę psychodelii a przede wszystkim tona kamieniarza nasyca neurony tyloma emocjami, że głowa mała. Niczym na obrazie z okładki albumu. Włączcie sobie Smoke lub jakikolwiek inny numer i spradźcie na własnej skórze.

A gdy mam ochotę na odrobinę vintage'owej psychodelii sięgam po The Süns i chociażby taką nutę jak Evil Woman. Hipnotyzującą, klimatyczną i łatwo wpadającą w ucho.

Na koniec Noc, dość niedoceniona płyta Budki Suflera. Wydana w 1995 roku, nagrywana częściowo na tzw setkę, pozbawiona większych ozdobników, wręcz surowo hard-rockowa nie osiągnęła spodziewanego sukcesu komercyjnego, co pchnęło Suflerów w objęcia pop-rocka, który już dwa lata później eksplodował pod postacią Takiego Tanga. Ja jednak Noc bardzo sobie cenię, między innymi za utwór Pustelnik. Zadziorny, hard-rockowy i ze świetną partią klawiszy łudząco przypominających organy Hammonda. 

Tym nieco gorzkim akcentem kończę dzisiejszej podsumowanie. Mam jednak nadzieję, że jego lektura i odsłuch playlisty przyniesie Wam dużo dobrych emocji, może też wyciszenia lub refleksji. Wszystko lepsze od ciszy. Ja jednak już milknę i oddaję głos komentującym :)

13.07.2025


piątek, 11 lipca 2025

Funeral Doom Metal - Nieznane i Niedoceniane

 


Jakiś czas temu swoim czytelnikom na Facebooku przypomniałem artykuł z cyklu Nieznane i Niedoceniane poświęcony muzyce epic doom metalowej. Przy okazji zapytałem, jaki gatunek muzyczny byłby dobrym pomysłem na kolejną odsłonę cyklu. Wtedy to właśnie profil December's Doom zasugerował cyt. funerały. Cóż mogłem zrobić? Podjąłem rzuconą rękawicę i oto przedstawiam Wam playlistę poświęconą nieznanym i niedocenianym zespołom funeral doom metalowym.

Na początek słów kilka o samym stylu. Funeral doom wyodrębnił się z death/doomu na początku lat 90-ych. Za twórcę gatunku uznaje się przede wszystkim fiński Thergothon, którego dwa dema Fhtagn-Nag Yog Sothoth i Dancing in the Realm of Shades były pierwszymi w pełni funeral doomowymi wydawnictwami. Jednakże już nieco wcześniej w muzyce takich grup jak Necro Schizma, Winter czy Mordor pojawiają się charakterystyczne dla tego nurty cechy. Określano je jednak wtedy nazwą slow death doom

Znaczny rozwój funeral doom metalu miał miejsce na przełomie mileniów, za sprawą takich grup jak choćby Shape of Despair, Mournful Congregation, Doom:vs czy nauti funeral doomowy Ahab. W drugiej dekadzie XXI wieku z lokalnej ciekawostki ten podgatunek doom metalu przedarł się do metalowego mainstreamu. I choć aktualnie, jak chyba większość wywodzących się z death/doomu stylów, ustępuje popularnością stoner doomowi to nadal powstają ciekawe zespoły, pokazujące, że wbrew pozorom da się w tym nurcie tworzyć świeże i oryginalne dźwięki.

Tyle historia, natomiast przejdźmy do charakterystyki funeral doomu jako nurtu muzycznego. Najbardziej charakterystyczną cechą jest bardzo wolne tempo, nierzadko dochodzące do 20 uderzeń na minutę. Gitary strojone są nisko, dość często towarzyszy im dźwięk kościelnych organów. Utwory przeważnie są długie (nieraz ekstremalnie), rozbudowane choć czasem wpadające w pułapkę monotonii. W warstwie wokalnej dominuje głęboki, death metalowy growl, czasem wzbogacane o chóralne zaśpiewy, choć zdarzają się też dłuższe partie czystego, aksamitnego śpiewu. Teksty dotyczą przemijania, melancholii i są przeważnie dużo bardziej depresyjne niż w innych podgatunkach metalu. Niektóre zespoły tworzą również w pełni instrumentalną, bliższą dark ambientowi muzykę.

Zgodnie z przyświecającą temu cyklowi zasadą, do dzisiejszej playlisty wybrałem wykonawców mających w Spotify mniej niż 2 tysiące słuchaczy w miesiącu. Wychodzę z założenia, że bardziej znane zespoły radzą sobie w social mediach dość dobrze, natomiast warto dać szansę tym rzadziej słuchanym. W ten to sposób udało mi się zgromadzić grupę 40 artystów z całego świata. Wśród nich między innymi gruziński Ennui, turecki Anlipnes, chilijski Ghost Gazing czy piszący teksty w antycznych językach Ea. Z dość przyjemnym zaskoczeniem odkryłem też, że tuż pod moim nosem, w Grodzie Kraka działa grupa Postmortal, która wydała w tym roku bardzo udany debiut Profundis Omnis (pisałem o nim dość często w czerwcu). Nie możemy też zapominać o naszych rodzimych pionierach gatunku w postaci Galileousa, YSIGIM (jeszcze pod nazwą Obnoxiousness) czy Oktor

Łącznie mamy tu zebrane 120 utworów, od krótszych i zwartych po ponad 30/40-minutowe kolosy. Daje to w sumie co najmniej 20 godzin muzyki więc, zalecenie lekarza, polecam Wam dozować ją partiami. Niemniej jednak liczę, że znajdziecie tu sporo emocjonalnie naładowanej i intrygującej muzyki. A jeżeli jakiś artysta szczególnie trafi do Waszej muzycznej wrażliwości nie zapomnijcie podzielić się ze mną tą informacją. Będzie mi bardzo miło. 

Na koniec cóż, życzę Wam spokojnego, choć niepozbawionego dreszczyku emocji odsłuchu a także udanego pod względem muzycznym (i nie tylko) weekendu. Link do playlisty tam gdzie zawsze ;) Stay doom, stay funeral!


poniedziałek, 7 lipca 2025

30.06-06.07.2025

 


W poprzednim podsumowaniu tygodnia wymieniłem spore grono - 21 artystów. Dziś, gdy siadam do pisania nowego artykułu i podliczam, z kim spędziłem najwięcej czasu w tym tygodniu, znów wypada tzw. "oczko". Cóż, nie będę narzekał tylko do razu przejdę do sedna.

Zespół Ich Troje narobił mi sporo zamieszania bardzo niespodziewaną zawartością Wybiła jedenasta, swojej nomen omen jedenastej płyty. Mniej więcej w połowie długości albumu miejsce spokojnych, radiowych ballad zajmuje pełna energii, prawie że hard rockowa naparzanka. Jest to tak niespodziewane, że chyba tu należy upatrywać źródeł sukcesu, jaki ten krążek osiągnął w moich prywatnych chartsach. Nadal jestem w niemałym szoku i fascynacją sięgam po miejscami autoironiczny Supeł (w którym m.in. powraca legendarny sęp miłości), gorzką ale i dość przewrotną rozmowę z Bogiem w Vater Unser czy naładowne punkową energią Siódme Niebo. A to tylko 3 z 9 ostrzejszych numerów na płycie. Innym też warto dać szansę, nie tylko z ciekawości jak Michał Wiśniewski i spółka radzą sobie w rasowo rockowym repertuarze.

W latach największej świetności Ich Troje sukces komercyjny odnosiła również lubelska Budka Suflera. Legenda polskiego rocka coraz bardziej odchodziła jednak w stronę lekkiego pop-rocka, co dobrze ilustruje piosenka Bal Wszystkich Świętych. Przez pryzmat tego utworu, wydana w 2000 roku płyta o takim samym tytule jest głównie pamiętana właśnie jako takie łagodne, radiowe granie. A trzeba pamiętać, że już drugi na płycie Nawiedzony Dom to kawał soczystego, ciężkiego rocka. I właśnie z tą kompozycją minęło mi w tym tygodniu niejedno miłe 5 minut.

Echa pierwszej Budki z połowy lat 70-ych rezonowały mi dość mocno (obok m.in.Breakoutu) na pierwszej płycie blues-rockowo/proto-metalowego The Süns. Kilka dni temu swoją premierę miał nowy album zespołu, zatytułowany Sunsets. Ponownie mamy tu sporo takiego vintage'owego grania okraszonego lekką nutą psychodelii. Z różnic w oczy najbardziej rzucają się anglojęzyczne teksty i choć trochę brak mi tej naszej słowiańskiej melodyki to na pewno jest to szansą dla zespołu na trafienie do większego grona słuchaczy. Kto wie, może za miesiąc Sunsets zostanie wyróżniona na liście Doom Charts? Trzymam kciuki.

A skoro juz wspomniałem o tym, to czerwcowe notowanie Doom Charts przyniosło mi w prezencie płytę Faceless Man duńskiego zespołu Fusskalt. Jest to album dość zwarty i konkretny, zawierający pół godziny trochę dusznego i surowego stoner metalu. Jakby to powiedział mój kolega po fachu jest gruz i fuzz.

Ten kolega, to nie kto inny jak Marek alias Gruz Culture Propaganda, spełniający sie również w roli basisty w zespole Kanalia. Cieszę się, że w końcu znalazłem więcej czasu by posłuchać pierwszej nagranej z nim płyty. Nosi ona tytuł Pato Blues Propaganda a przepełniona jest gęstym i ciężkim sludge'm pierwszej jakości. Jeśli miałbym wymyślić jakąś sentencję, która nasuwa mi się po odsłuchu krążka to ujałbym ją w następujący sposób - jeżeli tak ma brzmieć pato blues, to nazywajcie mnie od dziś pato bluesmanem :) 

Po tym sucharze przejdźmy do czegoś ciężkiego, przytłaczającego i dusznego, a zarazem jednak maksymalnie atmosferycznego. Ci, którzy śledzą mnie na FB już się pewnie domyślają, że chodzi o nowy singiel amerykańskiego Frayle. Walking Wounded zmiażdżyło mnie emocjonalnie już od pierwszego odsłuchu i jeśli w tym schemacie utrzyma się cała nadchodząca (mam nadzieję) płyta to będziemy mieli bardzo mocnego kandydata do tytułu albumu roku. 

W takich bardziej doomgaze'owych klimatach tworzy też jednoosobowy projekt breaths. Jak wspominałem tydzień tematu, najnowszy album pana Robertsa ma w sobie dużo więcej agresji, black metalowego skrzeku. Tak jak breaths było bardziej eteryczne i refleksyjne, tak Death Can Wait przytłacza smutkiem i rezygnacją. Jest to prawdziwa uczta dla ducha i mocno polecam ją wszystkim miłośnikom pełnej emocji muzyki - od shoegaze'a po dsbm.

Są też artyści, którzy grają bardziej tradycyjny doom metal, mocno inspirowany heavy metalowymi korzeniami. Taka metalowa energia przepełnia trzeci album brytyjskiego King Witch. Jest tu też trochę bluesa, trochę grunge'owej estetyki ale przede wszystkim najważniejszy jest hałas. A za ten w dużej mierze odpowiada mocny wokal Laury Donelli, która równie umiejętnie miażdży krzykiem, urzeka zawodzeniem i potrafi też ukoić wchodząc w spokojniejsze, liryczne tony. 

Na granicy tradycyjnego doomu i jego epickiej odsłony tworzą panowie z Fer de Lance. Drugi album amerykańskiego kwartetu, Fires on the Mountainside przynosi nam jeszcze więcej niż debiut podniosłych melodii, opowieści w klimatach magii i miecza a także, może nawet przede wszystkim, gitarowo-perkusyjnych marszów. Dzięki lepszemu, bardziej wyrazistemu brzmieniu jestem pewien, że płyta ta zrobi na Was jeszcze większe wrażenie niż dobrze oceniany, choć nie przez wszystkich (w tym niżej podpisanego) odpowiednio doceniony debiut.

Rok temu w październiku ukazało się sporo ciekawych płyt, które z ograniczeń czasowych nie dostały tyle uwagi na ile zasługiwały. Wśród nich było Shinig fińskiego Swallow the Sun - płyta liryczna, melancholijna ale potrafiąca też wejść na zdecydowanie death/doomowe terytoria. Po prawie roku od premiery chętnie do niej wracam a zwłaszcza do refleksyjnego Innocence Was Lost Forgotten. A jak Wy oceniacie ostatni album fińskiej kapeli?

Kończąc stonerowo/doomowo/depresyjno rockową sekcję napiszę tylko tyle, że nadal sięgam po nową Katatonię i za każdym razem czuję coś więcej niz tylko satysfakcjonującą obojętność a to chyba dość pozytywne wrażenia, nie sądzicie?

Przed nami power metal, co by trochę przeskoczyć na drugą stronę emocjonalnego spektrum. Tu najważniejszą premierą tygodnia był niewątpliwie nowy krążek Warkings zatytułowany Armageddon. Od poprzednika dzieli go 3 lata, jest to więc najdłuższa przerwa wydawnicza w historii kapeli. Czy wpłynęło to na jakość zaprezentowanych kompozycji? Z jednej strony muzycy nadal trzymają się charakterystycznego heavy/powerowego brzmienia z podniosłymi refrenami, z drugiej strony nie czuć zmęczenia materiału (co czasem miało miejsce w przeszłości). Po pierwszych kilku odsłuchach zdecydowanie wpadł mi w ucho utwór nt 6 - Circle of Witches, najszybszy i najbardziej wierny power metalowym pryncypiom na płycie.

Miesiąc temu premierę miał drugi album francuskiego Livin' Evil, zespołu założonego w 1992 roku ale później przez wiele lat nieaktywnego. Muzycy zebrali się ponownie dopiero około 2022 roku celem uhonorowania pamięci oryginalnego wokalisty, zmarłego w 2018 roku Patricka Pairona. Od tego czasu są nieprzerwanie aktywni a obowiązki wokalne przejął znany z kilku innych projektów Grek Tasos Lazaris. Wspólna gra wychodzi im dobrze a The Warrior of the Kings spoboba się każdemu miłośnikowi cięższej, niewypolerowanej odmiany power metalu.

Poza tym często sięgałem po moje dwa ulubione power metalowe albumy czerwca - The Great Apocalypse Insanii i The Story Remains Fairylanda. Oba dynamiczne, melodyjne i bogate w symfoniczne aranże. Polecam też debiut tajskiego CresentieRa a zwłaszcza utwór Look to the Mirror, którego zwrotki szczególnie wkręciły mi się w aparat słuchowy. 

Teraz słów kilka o Defenders of the Faith, kolejnym po bardzo lubianej przeze mnie Luciferian Light Orchestra side projekcie Christofera Jonsona. Tym razem lider Theriona zabiera nas w świat tradycyjnego heavy metalu, choć czuć tu mimowolnie tez echa macierzystej kapeli muzyka. Niemniej jednak Odes to the Gods to przyjemna płyta a taki I'm In Love With My Tank to fajny, wpadający w ucho kawałek.

Nie jestem i nie byłem nigdy wielkim miłośnikiem Roba Zombie, jednak swego czasu, tak z 15-16 lat temu w ręce wpadła mi płyta The Sinister Urge. W tamtym czasie chłonąłem wszystko, co choć trochę z metalem związane a ta jakże bujająca, industrial metalowa płyta z miejsca przypadła mi do gustu. Co mocno płonie, szybko gaśnie tak i potem przez lata bardzo rzadko sięgałem po twórczość tego artysty. Niedawno jednak postanowiłem sobie ją odświeżyć i sprawdzić, czy tamte emocje przeżywałem szczerze czy był to tylko słomiany zapał metalowego neofity. Spieszę z odpowiedzią - jednak to pierwsze. Teraz Demon Speeding wierci mi się w korze słuchowej niemiłosiernie i jest to naprawdę perwersyjnie przyjemne uczucie. 

Jeśli puściliscie sobie ten numer i teraz potrzebujecie czegoś bardziej refleksyjnego i uspokajającego to spieszę z pomocą. W mojej podróży przez dyskografią kanadyjskich mistrzów neo-proga dotarłem już do roku 2018 i albumu Lies and Butterflies. Jest to bardzo udany album, na którym Mystery łączy ze sobą elementy symfoniczo, hard i prog-rockowe. Album jest, niczym klamrą, spięty dwoma monumentalnymi ponad 15-minutowymi suitami, między które włożono pięć bardziej kompaktowych, zwięzłych kompozycji. Właśnie wśród tej piątki znajduja się moi dwaj faworyci, jak zwykle wyzwalające wiele emocji - How Do You Feel? i Come to Me. Obie oczywiście do odsłuchu na dzisiejszej playliscie.

O płycie Olympus Mons jednosobowego projektu Book of Revelations mogę napisać to, co i tydzień temu. Kunsztowna, melodyjna a przede wszystkim świetnie ilustrująca opowiadane historie. Jeżeli tak jak ja, cenicie sobie muzykę narracyjną zamiast audiobooków, bez obaw możecie sięgnąć po nowe dzieło Gerarda Freemana.

Na koniec teutoński thrash metal w całej okazałości, czyli Sodom. The Arsonist to już siedemnasty album tej niemieckiej grupy i aż się wierzyć nie chce, że jest ona na scenie już przeszło 40 lat. Nowy krążek to takie Sodom, które lubię - szybkie, agresywne ale i, w odpowiednich oczywiście granicach, melodyjne. Jest w "podpalaczu" też coś, czego zabrakło mi na dwóch poprzednich płytach - taka lekkość a w zasadzie łatwość z jaką utwory się rozwijają. Nie czuć przeciążenia, robienia czegoś na siłę tylko czysta płynąca z wnętrza muzyka. A to się wbrew pozorom czuje. I ja tak właśnie mam z The Arsonist, które patrząc na ostatni tydzień było jedną z dwóch najczęściej słuchanych przeze mnie płyt. Na playlistę trafiają trzy pochodzące z niego utwory ale liczę, że będzie to dla Was tylko pierwszy krok do zapoznania się z całym wydawnictwe. Bo warto, naprawdę!

I tak oto, od Polski do Niemiec, po drodze zahaczając o prawie pół świata, dotarliśmy do końca dzisiejszego podsumowania. Na szczęście muzyka nie zna granic, bo w realnym świecie od dziś już sama podróż do naszego zachodniego sąsiada robi się coraz trudniejsza. Tak więc póki muzyka nam to umożliwia piszcie w jakie dźwiękowe rewiry zapuszczaliście się w zeszłym tygodniu a ja jak zawsze zapraszam do odsłuchu playlisty z 30-oma najczęściej słuchanymi przeze mnie utworami. Miłego dnia!

Playlista: 06.07.2025




piątek, 4 lipca 2025

Czerwiec 2025 - Podsumowanie Miesiąca

 


Pół roku już za nami. Póki co 2025 mnie nie rozczarowuje. Dużo udanych premier z różnych muzycznych nisz, garść niespodziewanych odkryć ale też i udaje znaleźć się czas na powrót do "klasyki gatunku". Taki wzorzec utrzymał się też w ostatnim miesiącu. Zerknijmy więc na artystów, których w tym okresie wyłapało moje kronikarskie ucho i których chciałbym szczególnie wyróżnić.

Katatonia - za płytę, która prócz naprawdę pięknej okładki broni się też ciekawą i nastrojową muzyką. Nightmares as Extensions of the Waking State kontynuuje obrany już jakiś czas temu progresywny kierunek nie tracąc jednak tej charakterystycznej depresyjno-melancholijnej atmosfery

Volbeat - za przebojowy, odpowiednio ciężki, soczysty rock'n'roll z jakiego ta duńska kapela jest znana. Jeżeli miałbym nazwać jedną, główną emocję, jaką wzbudzała we mnie muzyka zawarta na God of Angels Trust to będzię nią na pewno "przyjemność"

Apewards - za psychodeliczno-stonerowe, dobrze bujające rytmy. Jest i dobry fuzz i pustynny klimat czyli wszystko to, co dobry kamieniarz mieć powinien

Fairyland - Phila Giordany nie ma juz z nami jednak jego muzyka nadal żyje a najnowszy album francuskiej kapeli można uznać za muzyczny testament artysty. I za to dziękuję, bo piękna to jest muzyka...

In Flames - myślę, że mało który ortodoksyjny fan tej legendy melodeathu wyróżniłby album Battles, ja jednak po kilku latach zacząłem w nim dostrzegać kawał naprawdę dobrego, alt-metalowego grania a swoje ulubione numery tradycyjnie wrzuciłem na playlistę

Insania - za symofniczno-powerową ucztę jaką Szwedzi serwują nam na The Great Apocalypse. I za ten muzyczny motyw z Katjuszy jaki wpletli w No One's Hero, swoją drogą najlepszy utwór na płycie.

Slung - za bardzo udaną mieszankę shoegaze'a, stonera i psychodelii, brzmiącą zaskakująco świeżo, jeśli weźmiemy pod uwagę naprawdę mocno eksploatowany w ostatnich kilku latach gatunek jakim jest stoner/doom

The Süns - za muzyczny wehikuł czasu, który w A.D. 2025 pozwala nam poczuć się jak w psychodeliczno/blues-rockowo/proto-metalowych latach 70-ych

Lord Vigo - za nieszablonowe podejście do tak mocno osadzonego w tradycji stylu jakim jest epic doom metal. Czy można łączyć ejtisowe syntezatory z ciężką i majestatyczną muzyką? A można jak najbardziej, jescze jak! 

Alestorm - za bycie Alestormem, yarharharhar!

Call the Fraud - za bardzo ciekawą, różnorodną płytę jaką jest V. Mamy tu aż 13 kompozycji, dla których wspólnym mianownikiem jest po prostu "dobry groove"

Postmortal - jeżeli myślicie, że współcześna scena doom metalowa to głownie stonery i seventisowe proto-metale, tudzież bardzo tradycyjne epic doomy wyprowadzę Was z błędu. Nie brakuje bowiem solidnych funeral doomowych debiutów a taki właśnie przydarzył się tej krakowskiej kapeli. Polecam!

Mlecze - za rozmarzony i wcale nie marudzący debiut pt. Maruda, który jest pierwszą indie/bedroom popową pozycją na łamach Muzycznej Kroniki

Twisted Sister - za te godziny spędzone przy GTA Vice City tylko po to, by po raz kolejny w Vrock usłyszeć I Wanna Rock. A bardziej po naszemu - za ten hard rock/hair metal, na który apetyt nigdy nie znika

To oczywiście tylko niewielki wycinek z szerszej rzeszy rockowo-metalowych (i nie tylko) artystów, którzy przewinęli się w czerwcu przez moje głośniki. Odświeżyłem sobie m.in. dyskografię węgierskiego Wisdom, niemieckiego Freedom Call a także ponownie zanurzyłem się w drugi (a pierwszy, który miałem okazję usłyszeć) album Avatarium. A jeżeli i tak jest Wam nadal mało, prześledźcie wszystkie czerwcowe podsumowania tygodnia, na pewno znajdziecie coś dla siebie. 

Tymczasem jak podrzucam jeszcze link do czerwcowej playlisty i tradycyjnie juz zapraszam do dyskusji. Zdradźcie proszę, które czerwcowe premiery najbardziej przypadły Wam do gustu i jakich zaskakujących muzycznych odkryć udało Wam się dokonać. Wspólnie piszmy tę Muzyczną Kronikę :)

Playlista: Czerwiec 2025

  

Najpopularniejsze