Widziałem ostatnio stwierdzenie, że w te wakacje najlepsze premiery przypadają na ostatni piątek każdego miesiąca. Czy się z tym zgadzam i jak wyglądał u mnie ostatni tydzień sierpnia - opowiem Wam już za chwilę.
Jeżeli chodzi o premiery, to przyznam jednak, że zdecydowanie bardziej przypadły mi do gustu albumy wydane 22 sierpnia. Tym, który słucham najczęściej jest A Thousand Little Deaths holenderskiego Blackbriar. To już trzeci krążek w dorobku tej symfoniczno-metalowej grupy i powiem Wam, że słucha się go bardzo przyjemnie. Umiejętne połączenie gotyckiego klimatu, rockowych gitar i orkiestrowych klawiszy z delikatnym i uroczym głosem Zory Cock pozwala zarówno rozmarzyć się jak i poczuć siłę zawartych w tej muzyce emocji. Holandia po raz kolejny pokazuje, że jej symfoniczno-metalowa scena ma dalej wiele do zaoferowania. A ja dzięki takim utworom jak A Last Sigh of Bliss, My Lonely Crusade, The Catastrophe That Is Us czy Green Light Across the Bay przeżywam nawrót sympatii do tego jakże wyeksploatowanego przed laty gatunku.
Nim jednak metal symfoniczny przeszedł do mainstreamu i niebezpieczeni zaczął ocierać się o muzykę popularną, mieliśmy lata 90-e i The Gathering. O Nighttime Birds pisałem już kilka razy, płyta pełna refleksji, melancholii i patosu. Co powiecie jednak na kolejną pozycję w dyskografii tej legendarnej grupy? Do How To Measure a Planet? podszedłem z dystansem ale powiem Wam, że słucha się jej całkiem fajnie mimo zaznaczających się już triphopowych i alt-rockowych wątków a takie Liberty Bell, gdyby zaaranżować je trochę inaczej, dobrze odnalazłoby się na każdej z dwóch poprzednich, pomnikowych płyt.
Kolejną udanę premierą z poprzedniego piątku jest Rise of the Ruler power metalowego Mob Rules. Zespół będący przedstawicielem cięższego odłamu niemieckiego powera serwuje nam szybką i drapieżną muzykę, nie zapominając jednak o kreacji łatwo wpadających w ucho melodii. Dodając do tego post-apokaliptyczny klimat otrzymujemy album, który potrafi wciągnąć naprawdę na długo. Śmiało mogę powiedzieć, że jest to jedna z lepszych płyt z tego gatunku wydana w ostatnich 2-3 miesiącach. Na dzisiejszej playliscie możecie zapoznać się z trzema pochodzącymi z niej utworami.
Szkoda, że nie mogę aż tak pochwalić najnowszego dzieła Helloween. Po kilku odsłuchach mogę powiedzieć jedynie, że Giants and Monsters to płyta poprawna ale od takiej załogi człowiek oczekuje zdecydowanie więcej. Pociesza mnie tylko fakt, że każde kolejne podejście do tego krążka budzi nieco więcej pozytywnych emocji. Zobaczymy więc co napiszę na ten temat za tydzień. Póki co najchętniej sięgam po pierwszy na trackliście Giants On the Run, śpiewany wspólnie przez Derisa i Hansena.
I tu trzeba powiedzieć, że najlepszą power metalową premierą tego tygodnia był singiel Carribean Shores również niemieckiego Terra Atlantica. Ekipa dowodzona przez Tristana Hardersa zaprezentowała w nim zaskakujący miks karaibskiej muzyki ludowej z powerową stylistyką, nie przesadzając jednak w żadną stronę i nie ocierając się o kicz. Sądzę, że utwór ten świetnie wpasuje się w nadchodzącą pomału czwartą płytę zespołu.
Ostatni tydzień to też ciekawa nowość na polu muzyki progresywnej. Chodzi oczywiście o album Legacy, drugi długograj w dyskografii Ihlo. Brytyjczycy prezentuja na nim ciekawą, złożoną muzykę, balansując między metalem, popem czy elektroniką. Wiadomo, że jest to typ płyty, w którą należy się dokładnie wsłuchiwać ale już mogę Wam polecić misternie utkany, ponad 8-minutowy utwór tytułowy.
Na granicy art-popu i prog-rocka plasuje się twórczość Isgaard Marke. Jej nowe wydawnictwo zatytułowane The Water in You światło dzienne ujrzało 16 maja tego roku, do mnie jednak dotarło stosunkowo niedawno. Niemniej jednak warto było nadrobić tę małą zaległość, bo zanurzanie się w tę atmosferyczną, czasem stonowaną, czasem pełną emocji muzykę dawało mi naprawdę sporo przyjemności. Nie bez znaczenia był fakt, że artystkę wspierali tu muzycy znani z działalności w niemieckim Sylvan, jednym z moich ulubionych neo-progresywnych zespołów.
I własnie przez tę współpracę sięgnąłem ponownie po muzykę rzeczonej grupy a zwłaszcza przejmujący utwór Answer to Life, pochodzący z równie przejmującego concept albumu Posthumus Silence. Opowiada on historię ojca, którego córka popełniła samobójstwo. Widzicie już sami, że ładunek emocjonalny tej muzyki jest niezwykle ciężki. Polecam jednak odsłuch całego albumu, bo po ostatnim dźwięku udaje się jednak osiągnąć katharsis.
W mojej podróży przez dyskografię szwedzkiej progresywno-symfoniczno-folk-rockowej Kaipy dotarłem do albumu Sattyg, niezwykle dla mnie ważnego. To pierwszy krążek zespołu, którego słuchałem i do dziś pozostaje moim ulubionym. A World of the Void, Unique When We Fall, Without Time-Beyond Time - każdy z tych utworów to prawdziwa muzyczna perełka. Refleksyjne teksty, świetnie współgrająca z nimi muzyka, uzupełniające się głosy Aleeny i Patrika - jednym słowem arcydzieło. Mam nadzieję, że uda mi się Was zarazić uwielbieniem dla tej muzyki, bo mało jest kapel, które grają w tak magiczny sposób.
Na koniec progresywnej części dzisiejszego podsumowania dodaję jeszcze słówko o utworze War for Sale, w którym Shadow Gallery rezygnuje z nastrojowego, prog-rockowego grania na rzecz szybkiego i dynamicznego, iście heavy metalowego łomotu. Oczywiście z wyraźną progresywną nutą ale nie zmienia to faktu, że miłośnicy takich utworów jak Colors mogą być nieco zaskoczeni. Mam nadzieję, że pozytywnie.
Jeżeli chodzi o doom metal, tu najnowszą słuchaną przeze mnie płytą, a właściwie EP-ką jest Saturnian Appendices zespołu Crypt Sermon, wydana 8 sierpnia. Co ciekawe w tym tygodniu chyba słuchałem jej zdecydowanie częsciej niż tuż po premierze. Mniejsza jednak o statystyki, ważniejsza jest muzyka a tu mamy naprawdę wciągającą mieszaninę epickiego heavy, doom a nawet momentami, zwłaszcza w szybszych momentach amerykańskiego power metalu. Polecam ten minialbum miłośnikom każdego z wymienionych przed chwilą gatunków. Nie powinniście być zawiedzeni.
Wielbiciele gotyckiego doomu mieli powody do radości niecały rok temu. Włoskie The Foreshadowing wydało wtedy pierwszą LP po dłuższej przerwie. New Wave Order bardzo mi się spodobała więc w tym tygodniu z wielką chęcia do niej wróciłem i ponownie unosiłem się w majestatycznej, mrocznej i lirycznej atmosferze, w jakiej utrzymana jest większość utworów. Dwa spośród nich wrzucam na playlistę, żebyście i Wy mogli tego doświadczyć na własnej skórze.
Jeszcze głębiej w przeszłość cofnąłem się wraz z albumem Turning Season Within szwedzkiego Draconian. Był to mój pierwszy kontakt z tym gothic/death/doomowym zespołem i od razu moją uwagę zwróciły poetyckie teksty, melancholijny klimat i bardzo teatralne połączenie głębokiego growlingu Andersa Jacobssona z lirycznym, wysokim głosem Lisy Johansson. I choć uwielbiam Heike Langhans i obie płyty, które nagrała z zespołem, to wieść o powrocie Lisy przyjałem z nieskrywaną radością i nie mogę się doczekać aż pojawi się informacja o planach nowego wydwanictwa. Na pewno będę jego wiernym słuchaczem.
Przed tygodniem wspomniałem krótko o zespole Zetra i jego nowej EPce pt. Believe. Nadal sięgam po nią dość chętnie jako pewien przerywnik od mocniejszego grania. Znajdziemy tu bowiem zdecydowanie więcej eterycznego, shoegaze'owego grania. Nie brak też elementów gotyckich, stąd też niektórzy muzykę zespołu określają mianem gothicgaze'u. Szczególnie to połączenie czuć w Find Me, aktualnie jednym z częściej słuchanych utworów w ogóle.
A czy słyszeliście kiedyś o tzw. scenie Canterburry? W latach 60-ych powstawała tam nieco szalona, nieskrępowana więzami gatunkowymi muzyka łącząca rock progresywny, awangardę i jazz. Jej najbardziej znanym przedstawicielem jest grupa Gong. Ja jednak nie o tym. Przynajmniej nie do końca. Wpadłem bowiem na trop amrykańskiej grupy Doom Gong i powoli wkręcam się w ich trzeci krążek, zatytułowany nieskromnie Megagong. I tu właśnie łaczą nam się oba wątki, bo muzyka ta brzmi jak psychodeliczna wersja brzmienia Canterburry. Jest to pokręcony na maksa misz-masz psychodelicznego rocka, jazz fusion czy bedroom popu, określany przez muzyków mianem denim-psychu. Czy trzeba Wam coś jeszcze pisać, by zachęcić do obadania tematu? A jeśli brak Wam odwagi na takie muzyczne szaleństwa, puśćcie sobie chociaż Never Crossed My Mind, który trafia dziś na playlistę.
Więcej nowości już dziś nie będzie. Pragnę jednak odnieść się jeszcze do newsa, jakim podzielił się ze światem brytyjski Onslaught. Otóż na miejsce przy mikrofonie wraca do nich Sy Keeler, którego usłyszeć można na czterech albumach tej legendy wyspiarskiego thrash metalu. Wśród nich są przede wszystkim The Force i VI, dwa najbardziej przeze mnie uwielbiane. I to własnie po "szóstkę" sięgnąłem w tym tygodniu i łupałem ostro wraz z zespołem takie bangery jak Slaughterize, Chaos is King czy urozmaicony bliskowschodnimi motywami Chlidren of the Sand.
Tym mocnym akcentem kończę artykuł. Tradycyjnie już proszę o Wasze podsumowania i zapraszam do dyskusji. A poniżej playlista z najczęściej słuchanymi przeze mnie w tym okresie utworami. Trzymajcie się!